Wczoraj odbyła się jedna z większych imprez planszówkowych – bo choć jednodniowa, to jednak w całości przeznaczona na planszówki. Planszówki na Narodowym. To nie jest konwent, na którym posłuchacie prelekcji, nie zobaczycie też Cosplay’ów ani nie zagracie w RPG. Tylko i wyłącznie granie w planszówki.
Jak to wyglądało?
Na drugim piętrze Stadionu znajdują sale wdzięcznie nazwane imieniem europejskich miast (Rzym, Londyn, Amsterdam, Paryż, Barcelona i …. Warszawa ;)), sale w których zagnieździli się wszelakiej maści wystawcy od Granny poczynając a na Phalanxie skończywszy. *) Co to oznacza dla przeciętnego planszówkowicza? że może podejsć do stolika, poprosić o wytłumaczenie zasad jakiejś nowości wystawionej na stoliku i … zagrać w nią. Jesteś sam? to nie problem, i tak zaraz znajdzie się ktoś, kto też będzie chciał w to zagrać. A w tym roku stoliki były oblegane do granic wytrzymałości …
Istota rzeczy
Istotą rzeczy są oczywiście gry, w które udało nam się zagrać. Było ich sześć (niestety, to nie wszystkie, na które ostrzyłam sobie apetyt).
Kingdomino. Genialna w swojej prostocie gra, która bazuje na domino, ale wymaga wyobraźni i planowania. Polega ta gra na układaniu kafelków w kwadracie 5×5 – tak aby pasowały do reszty przynajmniej jednym bokiem. Kafelki pozyskujemy po jednym w każdej turze. Im lepszy kafelek wybierzesz wcześniej, tym będziesz bardziej ku końcowi – jeśli chodzi o kolejność wyboru – w turze obecnej. A na koniec punktuje się podobnie do Santiago – liczba kwadratów w danym obszarze pomnożona przez liczbę znajdujących się tam symboli koron. Prostsze być nie może. Ale genialne w swojej prostocie, bo wybór pomiędzy pierwszym miejscem w następnej turze a najlepszym kafelkiem jest naprawdę trudny.
Czary mary. Lekka gra która w pewnym sensie przypomni wam Hanabi. Macie pięć zaklęć przed sobą, ale nie wiecie jakie to zaklęcia. Widzicie za to zaklęcia innych graczy. W swojej turze pytacie, czy zaklęcie (dajmy na to) nr 5 znajduje się w waszej przestrzeni. Jeśli tak – wykonujecie jego efekt (jest to zwykle pozbawienie innych graczy punktów życia lub zyskanie życia przez was samych). Jeśli nie – no cóż, nie fart, tracicie punkt życia. I tak to się toczy aż ktoś z was nie zostanie wyeliminowany z gry. Wtedy sumuje się punkty (po jednym za przeżycie oraz trzy za wyeliminowanie gracza). I tak gramy sobie aż do 8 punktów. To co jest fajne, to fakt, że poszczególne zaklęcia nie występują w tym samym natężeniu – jedynka występuje tylko raz (ale jest bardzo mocna), piątka pięć razy, a ósemek jest aż osiem. Widząc co mają inni gracze przed sobą możecie się domyślać (ale tylko domyślać, bo sporo zaklęć jest jeszcze zakrytych) co możecie mieć wy. Lekka, ciekawa, może niekoniecznie oszałamiająca, ale dająca sporo radości gra.
Chromosom. Oj, na tę grę czekałam miesiącami. Zdradzę tajemnicę, że wszystko co dotyczy genetyki, ewolucji tudzież czegokolwiek co z szeroko pojętą biologią ma wspólnego – ma u mnie plusa na dzień dobry. Spodziewałam się mocno klimatycznej gry. Czy taka jest w rzeczywistości? Niezupełnie. To gra asymetryczna (każdy mikrob, w którego się wcielacie, ma inne zdolności – jeden jest bardziej nastawiony na walkę, drugi wykorzystuje promieniowanie radioaktywne, trzeci się namnaża jak szalony a czwarty bardzo łatwo się adaptuje do zaistniałych warunków). Czy czerpie z teorii ewolucji? Niespecjalnie. Geny to przykrywka do całkiem porządnego, militarnego móżdżenia – to po prostu rozwój naszej postaci: więcej akcji, większa siła czy odporność na promieniowanie. Gra – choć nie tak klimatyczna jak się spodziewałam – jest bardzo fajna i ma morze negatywnej interakcji. Dużo kombinowania. Nie jest trudna (da się zagrać praktycznie od razu). Ale ma mega możliwości. Jednym słowem – spodobała się.
Fantazja. Mieliśmy ten przywilej zagrania w prototyp gry Marcina Podsiadło, która to gra zostanie wydana przez FoxGames. To lekka gra kafelkowa, familijna, może nawet skierowana bardziej dla dzieci (choć dorośli też będą mieć z tego i przyjemność). Układamy królestwo złożone z budynków I, II i III poziomu. Wykorzystujemy specjalne moce naszych kafelków (przede wszystkim pozwalających nadbudowywać istniejące budynki – w tym budynki przeciwnika) aby powiększyć wpływy w królestwie, aby wybudować jak najwięcej i jak najlepiej punktowanych budynków. Zdjęć w galerii nie ma, bo to jeszcze prototyp. Ale powiem tylko tyle – ilustracje Tomka Larka są obłędne.
Kolejną grą, która czeka na wydanie – tym razem przez Lucrum Games – a która dostała się w nasze ręce to Honshu. Pisał o niej już Ginet w jednym z Cotygodników. Ja dołożę do niej swoje trzy grosze – zakochałam się (ech, taka kochliwa kobieta jestem). To skrzyżowanie Kingdomina i Śliwki z Pi na okładce. I do tego jeszcze echa Witkacego – układamy swoje karty nie jak w domino, aby przylegały, lecz jak w Witkacym, aby zachodziły na siebie. Układamy w ten sposób miasta, lasy, jeziora i fabryki (jedynie pustynie nam nie punktują). Świetne, po trzykroć świetne.
Scythe. Gra dla geeków. Dużo decyzji, mega móżdżenie (choć nie w stylu feldowskim). Rozprzestrzenianie się, produkcja, wojna (choć ta ostatnia niekoniecznie na pierwszym miejscu). Część mózgu odpowiedzialna za optymalizację tak bardzo się grzeje, że występuje uzasadniona obawa, iż przedwsześnie wyparuje ;). Gra jest bardzo fajna, ale prawdziwe oblicze pokazuje dopiero jak zagrasz w nią raz kolejny. Mnie w tej pierwszej partii bardzo przeszkadzał downtime. Miałam opracowaną strategię na kilka ruchów do przodu i przez kilka minut musiałam czekać na swoją kolejkę (graliśmy w 5 osbób) aby wykonać swój wcześniej przygotowany ruch w kilkanaście sekund. To jedyny zarzut pod adresem tej gry. Drugi byłby pewnie wtedy, gdybym przygotowywała setup (my przyszliśmy na gotowe) – nawet nie chcę wiedzieć ile czasu to zajmuje. Ale też sama gra nie trwa pół godziny, więc myślę, że można jej to wybaczyć. To duża i droga produkcja. Nie każdego zadowoli, ale każdy powinien się z nią zetknąć chociaż raz w życiu, czego wam wszystkim (i sobie przy okazji jeszcze raz) życzę.
W tym miejscu chciałabym też podziękować organizatorom i niezliczonym rzeszom wolontariuszy, którzy poświęcili swój wolny czas abyśmy mogli się bawić tak świetnie jak się bawiliśmy. To ludzie, którzy zamiast sami grać w planszówki pomagali innym odnaleźć się na tej wspaniałej imprezie. Olbrzymi szacun i wielkie dzięki! Jesteście wspaniali!!
I to tyle. Czekam na kolejną edycję Planszówek na Narodowym. Czekam z niecierpliwością.
*) Wystawcy wytypowani losowo ;) – chciałam przez to rzec, że wystawców było całe morze
Szkoda, że to tylko jednodniowa impreza.