Nadchodzi zima. Kruki z północy jeden po drugim lądują na wieży GamesFanaticowego maestra, przynosząc wieści o kolejnych tytułach, które poszczególne rody wydawnicze przygotowują na nadchodzącą długą noc. Młody, acz ambitny ród Fabrykantów zarzuca rynek kolejnymi tytułami. Dostojni Rebeleusze konsekwentnie snują swoje intrygi. Posępni Phalanxowicze z opolskiego zamku ostrzą swoje kosy, a mroczni czarownicy z Kjublandii rzucają czary nad polem bitwy. Przerażeni koloniści próbują odnaleźć się w gęstniejącej grozie. Czy odważysz się zajrzeć do kolejnej części Cotygodnika?
Pingwin
Bubblee Pop. Dwuosobowa gra w klimatach Tetrisa. Spadające z nieba bąble muszą się ułożyć w conajmniej 3-bąblowy wzór (poziomy lub pionowy) aby go móc usunąć z planszy. A gdy już go usuniemy … możemy wykonać efekt związany z kolorem: np. podrzucić przeciwnikowi jakieś niechciane bąbelki, przestawić dwa bąble u nas / u niego, zabrać z planszy wybrany bąbelek. Smaczku dodają czarne kulki, których nie da się pozbyć inaczej, jak przez efekt bąbelków w innym kolorze. A zwycięzcą jest gracz, który zdobędzie najwięcej kolorowych kulek. Super fajna dwuosobwa łamigłówka. Pełna interakcji (zazwyczaj ten negatywnej). Dużo główkowania, dużo możliwości. Mnie osobiście – urzekła. Cieszy mnie niezmiernie, że zostanie wydana przez Rebel.pl – bo będzie radować niejedno oko i łaskotać neurony.
Gała
Ten tydzień obfitował w miliony rozgrywek w Kingdomino. Najpierw przed zajęciami na uczelni, a nawet w trakcie zajęć (da się!). Później przez 10 godzin tłumacząc zasady tej gry na Planszówkach na Narodowym. I jak widać – nie zbrzydło mi, bo jak tylko wróciliśmy po imprezie do domu, to rozegraliśmy jeszcze jedną partię! A potem kolejną i tak dalej… Mój weekend stał jeszcze pod znakiem jednej gry – Czary Mary, która totalnie nas… zaczarowała. Bardzo dobry, imprezowy tytuł. Myślę, że nawet moja babcia skusi się na małą partyjkę jak tylko zajadę do domu. Polecam!
Veridiana
Dwuosobowy Scythe to nie jest jednak najszczęśliwsza konfiguracja. Nawet jeśli wylosują nam się frakcje obok siebie, to zanim będzie można sensownie wybrać się z wizytą na tereny przeciwnika upływa dużo czasu. W konsekwencji, postanowiłam skoncentrować się na kolejnym wypełnianiu zadań. A to skutkowało powtarzającymi się ruchami. Na przykład, chcąc wystawić na planszę wszystkich 8 ludków, co druga akcja była produkcją, a co druga ruchem, dzięki czemu mnożące się ludki produkowały nie tylko potomstwo, ale i inne surowce. Potem przyszedł czas na rekrutację, żeby odsłonięte „kółka” dawały nieco dodatkowych profitów. Dzięki wzmożonej wcześniejszej produkcji, jedzenia miałam pod dostatkiem. Potem przyszła kolej na rozwój wszystkich technologii. Jako że nie miałam obok siebie nigdzie ropy, na przemian handlowałam za 2 kanistry i coś ulepszałam. W międzyczasie zrealizowałam łatwiejszy cel z karty (pobiegłam dwoma ludkami zająć na chwilę dwa pola sąsiadujące z fabryką), moja postać hasała sobie osamotniona w bezpiecznym oddaleniu po rubieżach w poszukiwaniu spotkań (z których mogła realizować dwie opcje) i nabijałam licznik siły, aby doszedł do gwiazdki na maksimum. W wyniku odkrytych technologii oraz kółek rekrutacji poziom popularności natomiast niemalże sam pchał się w górę.
Przez całą grę nie zbudowałam ani jednego mecha! Co z kolei żarliwie czynił mój przeciwnik. Kiedy w końcu ruszył w moją stronę, powyrzucał sporo moich bezbronnych chłopów, obniżając sobie mocno popularność, a ja straciłam połowę zajmowanych terenów. Ale gra już za chwilę się skończyła, bo moja rozpędzona gospodarka postawiła ostatni budynek. Wynik? 64:63 :) Moja przewaga w gwiazdkach (6:3) i popularności (ja maks., kolega minimum) wygrała o 1 punkt z rozbudowaną armią, która w kilka ostatnich tur rozlazła się po mapie jak szarańcza. Jeszcze jedna tura i przegrałabym.
I to uratowało moją wiarę w tę grę. Gdyby kolega zagrał agresywnie ciut szybciej, to pozbawiona mechów przegrałabym z kretesem. Czyli, trzeba pilnować nie tylko szybkiego rozwoju gospodarki, a także swojego tyłka. Co nie zmienia faktu, że na 2 osoby taka spokojna zabawa w dwóch osobnych kącikach może być nudna. Podczas gdy na więcej osób jest chyba niemożliwa ze względu na ścisk. Ale tego nie miałam jeszcze jakoś okazji sprawdzić heh.
Drugi tytuł, który wylądował w tym tygodniu na stole, a konkretnie wczoraj to Koloniści (The Colonists). Ponownie 2 osoby. Zdążyliśmy zagrać 2 ery. Zajęło nam to… 3,5h. Ale chcemy dograć partię do końca, więc porobiliśmy zdjęcia i posegregowaliśmy wszystko do woreczków. W instrukcji jest zawarta propozycja, jak zachować nieskończoną partię, ale jakaś taka dziwna. Zwyczajne pstryk pstryk i osobne woreczki wydają się dużo prostsze i pewniejsze.
Co do wrażeń, to na razie gra mnie nie porwała. Mam nadzieję, że dlatego, że jeszcze kompletnie nie wiem, w co inwestować, a czego się dowiem, gdy przyjdzie do podliczania punktów (zapewne za kolejne 4h grania ;) Nie do końca wzbudzają we mnie też emocje powtarzające się budynki. To co innego niż u Rosenberga, gdzie każdy budynek w Ora et Labora, Le Havre, czy Pola Arle jest inny. W Kolonistach rodzajów budynków na daną erę jest tylko kilka i plansza własnego przysiółka usiana szpalerem takich samych żetonów prezentuje się mało ciekawie. Ale mam nadzieję, że w III i IV erze, gdy zabraknie nam miejsca (bo niby powinno), trzeba będzie podejmować trudne decyzje co do burzenia starych, aby zrobić miejsce nowym i trochę się sytuacja ubarwi.
Ponadto opisy działania niektórych kart czy, przede wszystkim, kolonii są niejasne i pomimo 3 osobnych zeszycików z instrukcjami, nie udało nam się rozwiać wątpliwości. Ale wciąż nie tracę nadziei, że będzie to wielki tytuł.
Ink
A Feast for Odin – niewątpliwie najbardziej oczekiwana przeze mnie gra ostatniego Essen, a przynajmniej gra, która najbardziej pasuje do profilu „rzeczy, które podobają się Inkowi”. Ludzie narzekają na Rosenberga, że jego ostatnie „duże” dzieła (Kawerna, Pola Arle, Odyn) są zbyt sandboxowe, pozwalają na zbyt wiele, nie tworzą wystarczająco dużo presji czy też nie ukierunkowują gracza w żaden sposób. Racja! To świetnie! Uwielbiam eksplorować nieznane w grach (stąd pewnie mój nieustanny ciąg do poznawania nowych tytułów zamiast zgłębiania starszych), dlatego wielką przyjemność sprawiają mi tytuły, które przytłaczają mnie możliwościami nie do ogarnięcia przy pierwszej partii. Owszem, doceniam proste i eleganckie gry, ale szczególną radość czerpię z takich, które wysypują na mnie wywrotkę opcji i mówią „zrób z tym coś”. I taka dokładnie jest Uczta dla Odyna (co nie jest zupełnie zaskakujące wziąwszy pod uwagę jej poprzedników).
Natomiast „nowy” element Uczty, czyli zapożyczone z Patchworka elementy tetrisowe są ciekawe, ale póki co okazały się nie tak ważne, jak się spodziewałem. W tej pierwszej i póki co jedynej partii próbowałem udowodnić, że nie ma co bawić się w dokładne spasowywanie elementów i wypełnianie obszaru i lepiej zamiast tego szybko pozbyć się punktów ujemnych i punktować na czym innym. I wynik wyszedł mi lepszy, niż tego oczekiwałem. Jestem jednak przekonany, że to skutek pierwszego kontaktu z grą dla wszystkich przy stole i że doświadczony gracz spokojnie udowodniłby słabość mojego podejścia.
Veridiana – polecam kolejną dwuosobową partię Scythe z użyciem Automy. :)