Pingwin eksploruje jak zwykle różne obszary. Jest chyba najbardziej wszechstronnym graczem w redakcji. Tu skubnie coś dla dzieci, chwilę później polega przy grze na spostrzegawczość, a na koniec delektuje się oryginalnym elementem mechaniki w grze bardziej zaawansowanej. Veridiana zaś stała i niezmienna, wierna swym gospodarczym ideałom – ogrywa kolejną grę o różowych świnkach, łaciatych krówkach i o prowadzeniu własnej uroczej farmy. Jednym słowem – dwie gry z tegorocznego Essen i dwie nieco starsze. Voila!
Pingwin
Zające na łące. W pierwszym odruchu siadając do stolika myślałam, że znam tę grę. I tu moja pomyłka, bo to nie żółwie, ani nie jeże, ani nawet nie ślimaki. To zające, w zające jeszcze nie grałam! Wreszcie coś, co naprawdę szybko pędzi i skacze. I, wiecie co, mimo, że nie grałam to czułam się tak, jakbym znała grę. Znowu mamy ukryte kolory (tym razem po dwa), znowu poruszamy wszystkimi zającami używając kart z plusikami, minusikami, kart poruszających ostatnimi zajączkami itd. I znowu chodzi o to, by nasz zając (nasze zające) zajęły najbardziej intratną pozycję na koniec. Niekoniecznie pierwszą. Bo ścigamy się tym razem do marchewek, a to gdzie która marchewka wyląduje – to już bywa różnie. Tak czy owak, czułam się trochę jakbym jadła odgrzewane kotlety. I chyba z całej trójcy (pardon, czwórcy – wliczając w to zające) najbardziej jednak podobają mi się ślimaki.
Trio. Ciekawa gra na spostrzegawczość. I na orientację przestrzenną. Na kartach są narysowane trzy pionki w różnych układach – i te układy musimy znaleźć na planszy przestawiając tylko jeden pionek. I wcale nie jest to takie proste, bo dość często następują pomyłki – wydaje nam się, że już, już mamy wzór, a tu klapa. Trzeci pionek z prawej strony a nie z lewej. A wydawało nam się, że będzie dobrze. Albo zielony z niebieskim zamieniony. Ja się nie tylko mylę, ale po prostu mało co widzę. Co nie przeszkadza mi się bardzo dobrze przy tej grze bawić.
Touria. Czas na jakąś grę z Essen, prawda? (przecież wiadomo, że wszyscy na to czekają ;)). Touria to wspaniała, rodzinna, pięknie wydana gra o poszukiwaniu miłości (pieniędzy i diamentów przy okazji też). Mechanika pick-up & deliver. Chodzimy, zbieramy gemmy, wymieniamy na złoto i serduszka, zbieramy mieczyki, walczymy ze smokiem (a nie, to nie do końca tak, u smoka rzucamy kostką i pozbywamy się gemm w zamian za serduszka) i tak dalej. Touria to gra z oryginalnym mechanizmem wyboru akcji – to owe eksponowane na wszystkich dostępnych w necie zdjęciach wieże. Siedzisz przed planszą, patrzysz na wieże, i co widzisz? 4 boki czterech wież = 4 możliwe akcje do wyboru. Wybierasz akcję (de facto to miejsce do którego się udasz) i przekręcasz wieżę zmieniając tym samym warunki dla wszystkich graczy – coś zniknie, coś się pojawi. Jedynym zgrzytem (czy mniej, czy też bardziej delikatnym – to zależy od nastawienia gracza i jego umiłowania losowości) jest końcówka, gdy wchodzisz do zamku wypasiony w kasę i zaopatrzony w wymagane przez kochających rodziców księżniczki serduszka – i odsłaniasz pierwsze drzwi…. ups. nie udało się. Drzwi jest – jeśli dobrze pamiętam – dziewięć. Możesz się co prawda zaopatrzyć w inne jeszcze dobra (poza złotem i sercami), które pozwolą ci sprawniej się przez te drzwi przedrzeć (po prostu – jeśli możesz odrzucić narysowany na nich przedmiot – to możesz odsłaniać kolejne drzwi w tej kolejce) – ale ktoś drugi wejdzie do zamku goły jak święty turecki i fartownie wybierze drzwi z parą książęcą. Ups, taki los. Ślepa fortuna. Ale poza tym jednym zgrzytem (który zresztą można przeskoczyć) gra się naprawdę bardzo, bardzo fajnie.
Veridiana
Mi Tierra: New Era była ostatnim pełnym tytułem z Essen, który miałam do ogrania. Pudełko mniejsze niż się spodziewałam, ale za to stylizowane drewienka pierwsza klasa. Konia z rzędem, kto wcześniej widział takie kury! Na razie graliśmy tylko w 2 osoby i było, co tu dużo mówić, dziwnie… MT to typowy gospodarczy worker placement, ale jakiś taki ubogi. Niby budujemy sobie farmę z zasobów zbieranych z planszy głównej. Coś nam rośnie, coś gdzieś beczy i muczy, staramy się produkować różne rzeczy (dość duże zróżnicowanie produkcji) i jak najwięcej na tym zarabiać. Ważne jest poznanie łańcuszków produkcyjnych i zapamiętanie numeracji obszarów! (Dwukrotnie udało mi się zaprzepaścić akcje ze względu na pomyłkę co do kolejności ich rozgrywania.) Obszarów do rozegrania jest co prawda prawie 20, ale na większości dostępne są tylko 2 pola dla naszych robotników. A każdy robotnik generuje tylko 1 sztukę dobra: 1 poletko, 1 zwierzątko, 1 usprawnienie, 1 kropelkę wody do nawadniania albo pojenia konia… W obliczu 7 rund do rozegrania jakoś trudno sobie wyobrazić, że możemy się tu rozhuśtać. Szczególnie, jeśli dodamy do tego ograniczenia pokroju – produkują tylko pola z robotnikiem (nasza farma to też jeden z obszarów do rozstawiania ludzików) i to tylko te nawodnione (a wody jest bardzo mało na rundę), w rodeo biega tylko napojony konik, a na targu wszystko jest jednorazowego użytku. Na 2 graczy rozpasanie powinno być jeszcze największe, bo pól przy obszarach właściwie nie ubywa, a ścisk jednak mniejszy – czyli wybór większy. Robotników na 2 graczy też mieliśmy maksymalną liczbę – 5, a i tak odczuwaliśmy bidę z nędzą.
W teorii wyglądało to na cudowną krótką kołderkę, ale zima za pasem i przy aż tak krótkiej kołdrze jednak nogi zmarzły nam porządnie. Naprawdę jestem ciekawa, czy ta gra ma sens na pudełkowe 5 osób, bo nie dość, że o wszystko będzie trzeba się bić, to jeszcze tylko 2 robotnikami (!). Być może jednak źle do tej gry podeszliśmy. Może zamiast uznawać ją za strategiczną, należy wrzucić ją do koszyka z kategorią gier taktycznych? Tak około środka gry zaczęłam podejrzewać, że kluczowe dla naszego rozwoju są usprawnienia, które działają same z siebie i np. odwalają za naszych robotników produkcję, wymianę, hodowlę itp. Ale miejsc na usprawnienia mamy tylko 3 i możliwe, że trzeba po prostu nimi bardzo umiejętnie żonglować? Ale to by oznaczało równocześnie, że każdą rundę należy skrupulatnie planować. I nagle z infantylnego w swej oprawie, a ubogiego z pozoru worker placementa zrobi się niezły taktyczny mózgożer hehe. Pożyjemy zobaczymy ;)