Dziś opowiem Wam o starej – nowej grze. Starej, bo światową premierę miała ona już 7 lat temu, nowej, bo dopiero w tym roku doczekała się polskiej edycji. Chodzi oczywiście o grę At the Gates of Loyang, której polska nazwa została skrócona po prostu do Loyang. Loyang to trzecia (po Agricoli i Le Havre) część trylogii żywieniowej Uwe Rosenberga. Gra niedawno trafiła na rynek w polskiej wersji językowej za sprawą wydawnictwa FullCap Games. Tytuł jest przeznaczony dla 1-4 graczy w wieku od 10 lat. Pudełkowy czas rozgrywki to 60-120 minut.
Loyang to w zasadzie gra karciana, gdyż to karty stanowią motor napędowy i kreują mechanikę zabawy. Obok kart (Akcji, Pól, Pożyczki, itp.) w zestawie mamy jeszcze planszetki i znaczniki dla czterech graczy, żetony pieniędzy (kasz) oraz masę customizowanych surowców (zboże i warzywa). Szczególnie ładnie są wykonane rzeczone surowce. Planszetki są dosyć wąskie i cienkie więc trzeba uważać na ich ewentualne wygięcia lub złamania. Jakość i grafiki kart stoją na dobrym i w pełni zadowalającym mnie poziomie. Jedyne z czym mam problem jest to, że zestawy startowe Pól dla wszystkich graczy są identyczne i w przypadku pomieszania kart konieczna jest dłuższa chwila na prawidłowe ich podzielenie. Znacznie praktyczniejszym rozwiązaniem byłoby stworzenie czterech różnych kolorów rewersów tych kart.
Po szczegółowe zasady rozgrywki odeślę do świetnego materiału przygotowanego przy okazji światowej premiery gry przez Pontona (TUTAJ). W tym miejscu tylko krótko powiem, że w Loyang gracze przenoszą się do starożytnych Chin, żeby stać się właścicielami gospodarstw, na których będą uprawiać zboże i warzywa. Plony zaś będą sprzedawać stałym i okazjonalnym (jednorazowym) klientom, a za zarobiony w ten sposób kasz będą kupować punkty zwycięstwa niezbędna do wygrania gry.
Gra jest podzielona na 9 rund, a każda runda składa się z 3 faz. Pierwsza – faza żniw jest prosta i szybka. Gracze zbierają po jednym plonie z każdego z obsianych wcześniej pól, a następnie wykładają kolejne pole z zasobów prywatnych. W następującej potem fazie kart gracze będą wybierać karty akcji (po dwie), które następnie będą zagrywać do swojego gospodarstwa. Wśród kart akcji możemy natknąć się na dodatkowe pola do obsiania, klientów stałych i okazjonalnych, stragany, na których będziemy mogli wymieniać towary i pomocników, którzy jednorazowo pozwolą nam skorzystać ze swoich specjalnych zdolności. W ostatniej fazie – fazie akcji – gracze będą wykonywać dostępne akcje, takiej jak sprzedaż lub kupno warzyw w sklepie, wymiana ich na straganie, obsianie pól, dostawa towarów do klientów, skorzystanie z możliwości pomocników czy zakup dodatkowego zestawu dwóch kart. Po zakończeniu fazy akcji w danej rundzie gracze kupują jeszcze punkty zwycięstwa, zgodnie z zasadą, że pierwszy punkt kupiony w rundzie zawsze kosztuje 1 kasz, a każdy kolejny tyle, ile jest wskazuje liczba na którą się przemieszczamy pionem punktacji (np. stojąc na początku rundy na 10 punktach zwycięstwa, ruch na pole z numerem 11 kosztuje 1 kasz, ale już na pole nr 12 – 12 kasz). Po zakończeniu rundy 9, gracze dostają jeszcze ujemne punkty za ilość zaciągniętych w trakcie partii pożyczek i wyłoniony zostaje zwycięzca.
Zanim zasiadłem do pierwszej partii w Loyang sporo o tej grze przeczytałem / usłyszałem / obejrzałem. Główną rzeczą, która utkwiła mi w pamięci było to, że najmłodsza część trylogii żywieniowej Rosenberga przedstawiona była też jako ta najłatwiejsza i najlżejsza. Już na etapie czytania zasad przekonałem się jednak, że moje opinia będzie inna od tej powszechnie panującej. Co prawda w Le Havre nie grałem, ale grałem w Agricolę i Kawernę i odnoszę wrażenie, że o ile instrukcje w tych grach są dłuższe to ich zasady wydają mi się zdecydowanie przystępniejsze i prostsze do wytłumaczenia. Przede wszystkim dlatego, że tamte tytuły mają ten workerplacementowy trzon, wokół którego kręci się cała rozgrywka „połóż ludzika – wykonaj akcję”. Tutaj mamy natomiast trzy fazy, z których druga – faza kart – wydaje się, przynajmniej na sucho, mocno nieintuicyjna, a trzecia – faza akcji – ze względu na multum możliwości dostępnych od początku gry, może okazać się na początku lekko przytłaczająca.
Sama rozgrywka też wcale do najłatwiejszych nie należy, bo decyzji i ścieżek rozwoju już od pierwszej rundy mamy bardzo dużo i główkowanie nad wyborem akcji wcale ni jest proste. Ja, po kilku rozegranych partiach, uważam więc Loyang za tytuł jak najbardziej mózgożerny i przeznaczony raczej dla zaawansowanych graczy. Jedynie co mógłbym przyznać to fakt, że jest mniej strategiczny, a bardziej taktyczny od Agricoli i Kawerny. W tamtych dwóch grach, w miarę szybko (im szybciej tym lepiej) musimy wybrać strategię, a następnie wytrwale i konsekwentnie ją realizować tak, żeby kulminacyjny moment przypadł na zakończenie gry. W Loyang musimy się spiąć, żeby jak najlepiej wykorzystać każdą rundę, bo taktyka początkowego zbieractwa i późniejszego szturmu na tor punktacji – ze względu na przyjęte reguły zakupywania pezetów – raczej nie ma szans powodzenia.
Jest jeszcze jedna sprawa, którą chciałbym się z Wami podzielić i w której z chęcią wysłuchałbym Waszych opinii. Mianowicie Loyang jest w naturalnych sposób porównywany z poprzednimi częściami sagi Rosenberga, czyli Agricolą i Le Havre, podczas gdy moim zdaniem jest ona zdecydowanie bardziej podobny do gier Ignacego Trzewiczka – Osadnicy: Narodziny Imperium i 51 Stan: Master Set. I już nawet nie chodzi o to, że tak jak one, jest karcianką, bo gier karcianych jest sporo. Chodzi mi o poszczególne fazy oraz rodzaje kart. Faza żniw bliźniaczo przypomina fazę produkcji, w której gromadzimy zasoby, faza kart w Loyang jest odpowiednikiem wypatrywania znanego z Osadników i 51 Stanu, a faza akcji ze wszystkich tych gier służy albo bezpośrednio zdobywaniu punktów zwycięstwa, albo wspomaganiu akcji, które później efektywniej przełożą się na ich zwiększanie. Podobnie zresztą rzecz ma się z kartami. Pola to nic innego jak karty produkcyjne. Stragany są podobne do kart cecha z gier Portalu, a pomocnicy i klienci to karty akcji, które albo doprowadzają do bezpośredniego zdobycia kasz (a w konsekwencji punktów zwycięstwa), albo pomagają w jego zdobyciu. Co prawda Osadnicy: Narodziny Imperium i 51 Stan: Master Set mogą być tytułami bardziej strategicznymi, bo pozwalają na rozbudowę silniczka, który odpali i mocno zapunktuje dopiero w drugiej części rozgrywki, ale ja się upieram, że spore podobieństwa między tymi tytułami, a bohaterką dzisiejszej recenzji pozostają.
Zostawiając jednak już tą dygresję na boku, przejdźmy do oceny poszczególnych elementów rozgrywki.
Wspomniałem o tym, że gra jest zdecydowanie bardziej taktyczna od Agricoli czy Kawerny. Wiąże to się m.in. z tym, że jest też zdecydowanie bardziej od nich losowa. O ile bowiem w wymienionych grach losowość w trakcie rozgrywki ogranicza się do dołożenia karty na początku rundy (co też jest w pewnym stopniu ograniczone), o tyle w Loyangu faza kart lub akcja dobierania zestawu może przynieść jednym graczom, rzeczy zupełnie im niepotrzebne, a innym karty w sam raz pod nich podpasowane. Spieszę jednak z wyjaśnieniem, że po tylu rozgrywkach, ile ja grałem, zdążyłem stwierdzić, że karty są raczej zbalansowane i dużych dysproporcji między korzyściami, jakie przynoszą nie ma. Losowość jest więc, jak dla mnie, na poziomie akceptowalnym nawet w cięższych grach euro.
Losowy dobór kart wpływa też pozytywnie na podniesienie poziomu regrywalności. Choć na sucho każda rozgrywka, ba, każda runda wydaje się nieco schematyczna (zbierz plony, wykombinuj jak powymieniać warzywa, żeby zaspokoić zachcianki klientów, zdobądź kasz, wymień kasz na punkty), a ścieżek do zwycięstwa nie widać zbyt wiele (postawienie na stałych lub okazjonalnych klientów albo wariant mieszany) to właśnie dobrane pola i karty akcji sprawiają, że długo nie powinny nam się zdarzyć dwie podobne do siebie partie.
W grze są dwa momenty, w których mamy okazję wejść w interakcję z innymi graczami. Pierwszy (który występuje zawsze co rundę) to faza kart. Dobór odpowiednich kart może okazać się kluczowym momentem w rundzie, gdyż to on w dużej mierze zdeterminuje nasze możliwości w fazie akcji. A to oznacza, że warto nie tylko zadbać o jak najlepszy zestaw kart dla nas, ale także o możliwie jak najmniej pasujący komplet dla przeciwnika. Przy większej ilości graczy jest więc wojna nerwów – zabrać już kartę z ręki i ze stołu czy jeszcze poczekać kolejkę na potencjalnie szerszy wybór, obarczony jednak ryzykiem podebrania najlepszej karty z rynku przez innych graczy. Interakcja jest więc subtelna, ale jednak kluczowa dla dalszego biegu rozgrywki. Drugim momentem w grze, kiedy możemy napsuć nieco krwi przeciwnikom jest faza akcji, w której m.in. wykorzystujemy naszych pomocników. Ta interakcja jest bardziej bezpośrednia (można np. ukraść innemu graczowi pomocnika lub klienta), ale też i opcjonalna, bo wcale nie musimy gromadzić czy wykorzystywać pomocników działających na innych graczy.
Najpoważniejszym zarzutem, jaki mam do gry Loyang jest jej długość i związany z nią downtime. Ilość akcji dostępnych od początku gry i presja jak najlepszej optymalizacji posunięć powoduje u nowych graczy częsty paraliż decyzyjny, przez co pierwsze partie, nawet w wariancie dwuosobowym ciągną się nawet ponad dwie godziny. Podobno wraz z doświadczeniem graczy czas rozgrywki ulega skróceniu, problem w tym, że mi zdarzyło się grać wyłącznie pierwsze partie (tzn. dla mnie to była też partia druga, i trzecia, i czwarta, ale dla moich współgraczy zawsze to była partia premierowa).
W kwestii skalowności nie chciałbym się autorytatywnie wypowiadać. Grałem na dwie i trzy osoby i w takich wariantach grało się dobrze, choć czas rozgrywki rósł proporcjonalnie do liczby graczy (a że i tak jest on dość długi to mi grało się lepiej na dwie osoby). Oryginalnego rozwiązania podziału na pary przy czwórce graczy nie udało mi się niestety przetestować, ale pomysł ewidentnie mający na celu usprawnienie i przyśpieszenie rozgrywki (na papierze) wygląda całkiem dobrze.
Czas przejść do podsumowania. Loyang to gra, która mi się spodobała. W mojej opinii jest tytułem wystarczająco wymagającym bym móc go polecić zaawansowanym graczom. Nie tylko fanom żywieniówek Rosenberga, ale też wielbicielom kombinowanych, optymalizacyjnych karcianek w stylu 51 Stanu: MS czy Osadników: NI. Loyang zostaje w mojej kolekcji i, jeżeli prawdą jest, że z każdą kolejną partią downtime i czas rozgrywki się obniżają, to ma szansę trafiać na stół bardzo regularnie.
Złożoność gry
(6/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(7,5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.
„W kwestii skalowności nie chciałbym się autorytarnie wypowiadać.” Raczej autorytatywnie
Zgadzam się z opinią że to gra dla bardziej zaawansowanych graczy
Oczywiście, że „autoryratywnie”. Już poprawione. Dzięki za zwrócenie uwagi :)