Jak mówi stare przysłowie: „lepiej późno niż wcale”. Tak więc w końcu, po licznych perypetiach i ciężkim dniu pracy, o godzinie 23.45 publikujemy wtorkowy Cotygodnik. Tylko tym razem do poczytania nie przy porannej kawie, ale do później kolacji lub nawet do poduszki. Życzymy miłej lektury i … kolorowych snów :)
Pingwin
Imhotep. Nie będę opisywać zasad bo raptem tydzień temu Łukasz opisywał je w swojej recenzji. Bardzo przyjemne rodzinne euro. Nie wiedzieć czemu byłam przekonana, że to prawdziwy mózgożer i do tego w odpowiednich klimatach. A okazał się nieskomplikowanym eurosucharkiem – ale za to bardzo ładnie wydanym. Ach, te kosteczki. Nie, to nie kosteczki. To kostki. Kościska! Są takie duże zapewne dlatego, że inaczej trudno byłoby je układać jedne na drugich :) Tak czy owak – przyjemność obcowania z komponentami jest duża. Mechanika też jest niczego sobie – odwieczny dylemat: wstawić się do łodzi czy poświęcić swoją akcję na dopłynięcie (skorzystają na tym inni, ale to ja będę w plecy o jedną akcję). Dopłynąć tam gdzie dla mnie dobrze, czy tam, gdzie źle będzie przeciwnikowi. Prawdziwe dylematy w rewelacyjny sposób napędzające rozgrywkę. Nie ma w niej może nic takiego, co by zachwyciło, co by wywołało takie wielkie „WOW” – ale z drugiej strony wszystko działa sprawnie, jest nad czym pomyśleć, gra jest bardzo, ale to bardzo ładna. W zasadzie nic, tylko brać i grać :)
Slide Blast. Rodzinna ślizgawka. Trochę przypomina mi Labyrinth: path of the destiny. Tak samo jak tam mamy hexy i ścieżki na nich. Tylko tutaj budujemy zjeżdżalnię i chodzi nam o to, by nasza była najdłuższa. W trakcie gry będziemy czasem dociągać kafelki specjalne, ale to co jest ważne – zdarzy się też tak, że będziemy mogli pomóc przeciwnikowi. I to też się opłaca, bo płaci on żetonami, które – im więcej ich mamy, tym więcej (wykładniczo) przyniosą nam punktów. Jest więc nie tylko wyścig, ale też pozytywna interakcja. We dwie osoby dość drętwo, bo każdy zjeżdża sobie. W 6 powinna być szansa na masę interakcji, więc ważne kto komu pomaga i jak się na tym bogaci. Mnie nie zauroczyła, ale może być ciekawą propozycją dla niezaawansowanych rodzin.
Capital Lux. Gra, w której albo dokładamy agentów do stolicy, albo do własnego miasta. Agentów mamy 4 rodzaje – kiedy dokładamy do stolicy wykonujemy związane z nimi efekty np. dobieramy kartę, zmieniamy limity, przekładamy jakąś kartę ze stolicy na naszego miasta. Gdy dokładamy do miasta – po prostu ich tam gromadzimy. Sztuka w tym, by wartość agentów danego koloru w naszym mieście była wyższa od wartości innych graczy, ale nie przekraczała wartości agentów w stolicy – jeśli bowiem ją przekroczy – stracimy ich wszystkich. A tego nie chcemy, gdyż celem jest uzbieranie jak najwięcej agentów w swoim mieście. Gra wymagająca nie tylko pomyślunku i stargegii ale też wiecznego przeliczania – ile ja mam, ile ty masz, ile jest w mieście, kto z nas ma najwięcej… i choć idea jest przednia, to ten aspekt zdecydowanie mi się nie podoba.
Ginet
Ja w ostatnich tygodniach odświeżyłem lekkie, sprawdzone tytuły, które w nawale nowości uległy chwilowemu zapomnieniu.
Na początku na stół zawitało Takenoko. Ganianie misiem panda i ogrodnikiem po układanej w międzyczasie kafelkowej planszy oraz sadzenie i zjadanie bambusów, po to żeby wykonać określone zadania wyznaczone przez cesarza, wciąż wydaje mi się mega przyjemne. Ostatnio odważyłem się nawet na partię z 6-letnim synem i, mimo że początkowo nie do końca potrafił sobie obrać celów lub wytyczyć drogi do ich realizacji, to mechanikę załapał całkiem szybko, a i sama rozgrywka sprawiła nam obojgu bardzo dużo radości.
Takeneko ma wszystko co powinno charakteryzować dobrą grę rodzinną – wspaniałe wykonanie, przystępne zasady, ciekawą mechanikę, niemałą decyzyjność i losowość która wyrównuje nieco poziom wynikający z różnego wieku i doświadczenia graczy.
Podobnie zresztą można scharakteryzować CVlizacje. Gra, która nie ma w sobie za grosz klimatu gry cywilizacyjnej, posiada za to całe pokłady humoru, tryskającego z głównie z grafik Piotra Sochy. Tytuł ten oparty jest głównie na blefie i przewidywaniu ruchów przeciwników, ale można też w nim wypróbować kilka ścieżek związanych z właściwościami zakupywanych kart. W rozegranej ostatnio partii ja postawiłem np. na wykup kart ze zdolnościami pozwalającymi na pomniejszanie o 1 surowiec koszt zakupu kolejnych kart określonych technologii. Takie rozwiązanie pozwoliło mi zaoszczędzić w trakcie partii całkiem sporą liczbę surowców, a w konsekwencji podczas ostatniej ery zainwestować w najdroższe ale też dobrze punktujące kart.
W CVlizacje grałem tym razem w składzie czteroosobowym i wydaje mi się, że to jest wariant najlepiej pokazujący możliwości i niuanse gry.