O Signorie pisałam już w Cotygodniku jakiś czas temu i przyznałam się wtedy, że troszkę chorowałam na tę grę. A chorować na gry jest bardzo fajnie. Gorączka przy wywąchiwaniu świeżutkiej tektury, wypieki przy macaniu drewienek, znaczący kaszelek w stronę innych domowników (oznaczający, że już wiedzą, w co będą się w najbliższym czasie zagrywać) i ślinotok przy pierwszym wertowaniu instrukcji. No a potem przychodzi rekonwalescencja i albo choroba odchodzi w niepamięć, albo zaczyna się stan chroniczny. Jak było z Signorie?
Dziękuję, dobrze – chciałoby się odrzec. Gra zdała próbę czasu i dzięki sklepowi SMARKACZ umościła się już na półeczce. Nie owijając w bawełnę, jest to bardzo dobry reprezentant gatunku granicznego dice placement – dice manipulation. Dlaczego granicznego? Bo kości niby przydzielamy do określonych pól, ale w bardzo, w sumie, symbolicznym zakresie. Bliżej temu raczej do zarządzania kośćmi z Grand Austria Hotel niż do Alea Iacta Est.
Rodowo-szlacheckiej fabuły gry wam oszczędzę. Ot, kierujemy jakąś rodziną i walczymy o wpływy w szeregach innych rodzin. Innymi słowy, mamy swoje pionki (co fajne: kobiet i mężczyzn) i walczymy o kolorowe żetony z brzydkimi herbami.
Jak już przy słowie „brzydki” jesteśmy… Gra nie jest za piękna. To znaczy, na pierwszy rzut przymkniętego lewego oka wydaje się ładna, ale już w trakcie rozgrywki uwiera mnie niepotrzebna pusta przestrzeń. Wszystko jest ciut za duże. Za duże żetony, za duże pola na planszy, za duża sama plansza… Gdyby jeszcze te przepastne przestrzenie były czymś zapełnione! Ale nie są. Ogólny wydźwięk oprawy graficznej jest jakby niedorobiony, przestarzały, siermiężny.
Wracając jednak do mechaniki, ta rekompensuje estetyczne wpadki, choć stanowi połączenie dość prostej manipulacji kośćmi z przekombinowanym zbieractwem żetonów. Efekt tego taki, że podczas tłumaczenia zasad dotyczących kości współgracze dźwigają brwi w geście „tylko tyle?”, aby już po chwili, po wysłuchaniu obszernych reguł na temat żetonów jęknąć „nic z tego nie rozumiem”.
Pozwólcie, że przedstawię skrócik zasad. Na początku każdej z 7 rund rzucamy wszystkimi kośćmi i układamy je na wystawce na planszy (patrz: zdjęcie na samym dole). Kolory kości odpowiadają kolorom akcji. Te same kolory i akcje gracze posiadają na swoich planszetkach (patrz: zdjęcie nieco niżej). W swoim ruchu gracz wybiera jedną dostępną kość i kładzie na jednej z PUSTYCH jeszcze akcji na swojej planszetce. Oczywiście, kolor kości musi pasować do koloru akcji. I tu żadnej niespodzianki nie będzie – kości jest tyle, aby każdy gracz mógł wykonać akcję każdego koloru. Diabeł tkwi w szcze… w wartościach kości. Każda akcja ma swój koszt, a liczba oczek określa zniżkę. Można więc wykonać akcję za kilka monet, a można i za darmo. Zależy na co się załapiemy. Ale to nie do końca takie oczywiste. Żeby zrównoważyć chęć sięgania po wysokie nominały (=wysokie zniżki), na graczy, którzy zmieszczą się w sumie oczek nie wyższej od 13, czekają na końcu rundy intratne nagrody. Na tyle intratne, że zmieścić się w owej szczęśliwej trzynastce się opłaca. Żeby to zrobić, można jednak też zrezygnować z akcji (maksymalnie w jednej rundzie możemy ich wykonać 4), szczególnie, że wartość kości w kilku przypadkach przekłada się na siłę wykonywanej nią akcji. Niby więc proste, ale jednak zasady „kostkowe” dostarczają wielu dylematów.
Zasady „żetonowe” dostarczają z kolei małego zamętu w głowie. I są dość oryginalne. Jednym z głównych źródeł punktów w grze są zbierane żetony wpływu. Każdy gracz posiada na swojej planszetce wyszczególnione żetony (w liczbie i rodzaju herbu), jakie może zbierać. Żetony z herbami zbiera się, wykonując dwie główne akcje: dyplomacji (pionkami mężczyzn) i ożenku (pionkami kobiet). Akcje nie są takie proste i wymagają pewnego przygotowania w postaci innych działań. To raz. Dwa, że liczby i rodzajów herbów nie można przekroczyć i trzeba się sporo nagimnastykować, aby optymalnie je wykorzystać. Trzy – zestawy żetonów przynoszą punkty, jeśli składają się co najmniej z 3 żetonów. Cztery – zestawy można dopychać odwróconymi żetonami (bez herbów). Różnica jest taka, że te z herbami są wyżej punktowane. Proste? Pewnie nie. Ale w praniu jednak proste, serio.
Ogólnie rzecz biorąc, Signorie to gra, w której mamy określoną pulę różnych akcji, które można wykonywać na 3 sposoby. Jeśli, na przykład, chcemy wysłać kobietkę na ożenek, to możemy to zrobić albo z akcji głównej (biorąc kość), albo z akcji pomocnika (jako mniej efektywną akcję dodatkową do innej akcji głównej) lub z tzw. „zadania” (akcja główna, za którą płaci się pionkami). To, który sposób wybierzemy, zależy od okoliczności: dostępnych wartości kości, zasobów finansowych, koloru kości, jakiego jeszcze nie wykorzystaliśmy (w rundzie możemy wziąć tylko jedną kość danego koloru), zatrudnionych pomocników, wystawki zadań itp. Przypomina to trochę feldowską zębatkę i pewnie dlatego jest takie fajne :) I dlatego, że w ostatnich dwóch rundach możemy mocno zapunktować znanymi od początku gry celami (a ja lubię dalekosiężne cele).
Signorie zyskuje też balansem środków. To znaczy, że kasy nigdy nie jest za dużo (nie cierpię gier, w których mam więcej pieniędzy niż w życiu), o napływ nowych pionków trzeba sobie dbać, a zatrudnianie pomocników zżera cenne akcje, ale procentuje na przyszłość. Z drugiej strony, nie walimy głową w mur i nie wstajemy od planszy z płaczem. Zawsze coś gdzieś da się zrobić.
Ostatnim atutem gry są różne ścieżki, jakie możemy obrać w gromadzeniu punktów i – głównie – zasobów. To gra, w której zawsze mam ochotę spróbować nowych możliwości. Choć wydaje mi się, że jedna z dróg chwały jest jednak zdecydowanie lepsza od pozostałych – windowanie mężczyzn na torach kariery i dopiero z najwyżej punktowanych miejsc wysyłanie ich do miast po żetony w akcji dyplomacji. Myślałam, że może uda się zablokować ograniczoną przecież liczbę miejsc w miastach, posyłając do nich szybko słabo punktowane pionki, ale tak się chyba nie da. Jedyny sens szybkiego posyłania pionka jest wtedy, gdy w mieście czeka na zabranie mocno punktowany żeton. Ale wtedy liczba punktów straconych na słabej karierze i tak nie jest rekompensowana przez punkty z żetonu. I tu upatruję głównej wady tej gry. No bo żeby kariera przede wszystkim?!
Jeszcze dwa szczegóły: gra skaluje się dobrze, plansza i kości są odpowiednio okrajane do liczby graczy. Natomiast doskwiera czasem losowość. Po pierwsze: żetonów, jakie lądują w miastach. Może się okazać, że gracz będzie nadaremno czekał na żetony z konkretnymi herbami. Nie jest to czynnik przesądzający, ale może irytować, szczególnie, gdy mało elastycznie nastawiliśmy się na określony zestaw. Po drugie: losowość przyporządkowania zadań do określonych kolorów kości w danej rundzie. Jeśli bardzo zależy nam, np. na pieniądzach, a zadanie to umożliwiające wyląduje w puli żółtej (w której pobór pieniędzy jest także akcją główną), to za pomocą jednej kości żółtej (bo więcej, przypominam, wziąć nie możemy) damy radę wykonać tylko jeden skok na kasę. Podczas gdy komuś innemu, komu zależy na dyplomacji, odpowiednie zadanie wpadnie do puli innego koloru niż główna akcja dyplomacji i będzie mógł wykonać ją dwukrotnie (z dwóch różnych kości).
Podsumowując, Signorie dla miłośników kości jest pozycją bardzo rekomendowaną. Jeśli przymknąć oko na niedoskonałości graficzne i przyjąć do wiadomości fakt, że kariera opłaca się chyba najbardziej, a losowość czasem dopieka, to otrzymujemy ciekawą solidną pozycję taktyczno-strategiczną. Interakcja polega tu na wyścigu do kości, do miejsc w miastach (im później wyślemy pionki, tym większe wymagania będą musiały spełnić, np. finansowe) i do żetonów. Różne ścieżki działania, możliwość rozkręcania swojego potencjału za pomocą pomocników i konieczność planowania łańcuszka zdarzeń w połączeniu z niezbędną elastycznością rasowego taktyka czyni z tej gry całkiem solidną pozycję, w którą ja akurat grywam z prawdziwą przyjemnością.
PLUSY:
– ciekawe mechanizmy związane z kośćmi i zbieraniem zestawów żetonów
– wymaga planowania i gimnastykowania się
– przejrzyste wykonanie (żeby nie było, że potępiam wygląd w czambuł ;)
– cudne kosteczki
– mechaniczne smaczki (np. nagrody na koniec rundy, podział pionków na mężczyzn i kobiety)
MINUSY:
– oprawa graficzna trąci myszką
– losowość potrafi momentami być niesprawiedliwa
– istnieją zdecydowanie lepsze i gorsze sposoby zdobywania punktów
Złożoność gry
(6/10):
Oprawa wizualna
(5/10):
Ogólna ocena
(8/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.