W wielu recenzjach gier planszowych pada sformułowanie „Dziękujemy wydawnictwu xyz za przekazanie gry do recenzji.”
W opinii niektórych osób przekazanie gry do recenzji jest równoznaczne z kupieniem recenzenta „darmową grą”.
W dzisiejszym felietonie chciałbym zmierzyć się z tym problemem, zaś w kolejnym tekście (w środę) poruszę problemy: profesjonalizacji rynku, rozwiązania kwestii egzemplarzy recenzenckich oraz odpowiem na pytanie czy recenzenci są potrzebni?
Dla wygody dzielę tekst na akapity by był bardziej przejrzysty, odpowiadam w nich na następujące pytania:
- Czy gra planszowa jest wynagrodzeniem?
- Wiedza też kosztuje
- Koszt recenzenta – utrata kontroli nad swoim czasem
- Egzemplarz recenzencki a ocena gry?
Czy gra planszowa jest wynagrodzeniem?
Tajemnicą poliszynela jest fakt, iż gry przekazane przez wydawnictwo do recenzji często zostają na półce u recenzującego. Powstaje zatem pytanie, czy otrzymanie takiej gratyfikacji wpływa rzetelność wykonanej recenzji?
Pozwolę sobie tutaj na dygresje (zdaję sobie sprawę z jej objętości, ale jest ona niezbędna).
Wiedza też kosztuje
W naszym społeczeństwie pokutuje przekonanie, iż jeśli ktoś robi coś co jest jego pasją, to nie powinien dostawać za to żadnej formy wynagrodzenia, bo przecież robi to co lubi. Jeśli jesteś freelancerem, to na pewno spotkałeś się z propozycją pracy za darmo. Klienci oczekują, że przygotujesz im grafikę, wykonasz sesję zdjęciową, napiszesz tekst za przysłowiową flaszkę. Albo wręcz za darmo. Świetnie znają ten problem przedstawiciele wolnych zawodów jak graficy, fotografowie, czy informatycy.
W końcu wiedza, a raczej dzielenie się nią nie kosztuje. Jak ktoś robi coś lubi to niech robi to za darmo. W przypadku recenzentów, tak jak w przypadku innych wolnych zawodów, dużo osób nie bierze pod uwagę, że przygotowanie dobrej recenzji wymaga poświecenia czasu, określonych umiejętności oraz przede wszystkim wiedzy.
Wiedzy, którą zdobywa się setkami godzin spędzanymi nad instrukcjami, FAQ, poznawaniem jak największej liczby różnorodnych mechanik, wiedzy wyniesionej z konwentów, gdzie często są całe panele o projektowaniu gier planszowych, wreszcie wiedzy wynikającej z różnorodności poznanych gier, rozegranych partii. Kiedy chcemy o czymś pisać/kręcić, to musimy się na tym znać. Wtedy jesteśmy w stanie ocenić skalowanie, downtime, regrywalność, mechanikę bądź podobieństwo do innych tytułów.
Wiedza to też tak zwany warsztat ulepszany z każdym kolejnym tekstem, czy wideo recenzją. To umiejętności formułowania swoich wniosków w sposób zrozumiały dla odbiorców, przekazania im najwięcej konkretów w kwestii mechaniki i wrażeń z rozgrywki. Dobra recenzja to nie skrót zasad i „podobało mi się/nie podobało mi się, a ekipa była rozbawiona/znudzona”. Takie wrażenia autora nic mi nie mówią o danej grze.
Koszt recenzenta – utrata kontroli nad swoim czasem.
Wielu osobom wydaje się, że przecież recenzent nie ponosi żadnych kosztów przygotowania recenzji.
Osoba robiąca recenzje, otrzymuje tylko grę, pomysł na recenzje musi wymyślić sama, z reguły też ma określony krótki czas na przygotowanie tekstu czy wideo.
Jest to około miesiąca na:
- Zapoznanie się z zasadami
- Znalezienie chętnych do gry
- Rozegranie paru partii
- Napisanie/nagranie recenzji z rozgrywki
Do tego niejednokrotnie dochodzi kilka godzin na zrobienie zdjęć i ich obróbkę, formatowanie tekstu czy kręcenie filmiku, montaż i umieszczenie go w sieci. Pisanie recenzji to mini studio fotograficzne, potem obróbka graficzna, kadrowanie. Wybranie tych najciekawszych zdjęć. Napisanie tekstu to korekta, poprawki, kilkukrotne przeczytanie tekstu. Jest to kilka bądź kilkadziesiąt godzin swojego wolnego czasu do poświęcenia.
Czas jaki ludzie spędzają na tworzeniu recenzji jest wymierny. Koszt sprzętu (zwłaszcza video) używanego do tychże również. Postawienie strony kosztuje, utrzymanie hostingu kosztuje, kupno sprzętu (lustrzanka, obiektyw, kamera) kosztuje.
Załóżmy, że recenzent (lub jego/jej ekipa) chce zagrać w inny świeżo nabyty tytuł, bo gra „przekazana” do recenzji jakoś nie podeszła, jednak terminy lecą. Niedotrzymanie terminu zaś to potencjalne zniechęcenie wydawnictw do dalszej współpracy, więc siłą rzeczy recenzent nie poświęca swojego czasu tak jak chce, a tak jak musi. Kiedy zaś pasja staje się obowiązkiem, staje się pracą.
Ciekawa jest historia Marka, twórcy kanału All The Games You Like Are Bad, który ostatnio nagle przestał nagrywać, zaś stało się to według jednego z jego znajomych z następujących przyczyn:
Gdy zapytałem Marka dlaczego przestał nagrywać odpowiedział mi w ten sposób: kiedy robił regularne recenzje, czuł się zobowiązany do grania w niektóre gry, zagrania w nie kilka razy i zastanowienia się nad nimi w określony sposób. Po zaledwie kilku recenzjach to zaczynało być „pracą”, a nie „zabawą”. Ponieważ grał w gry, by się bawić zmienił coś, co kochał w ciężką pracę. Więc nadal gra w mnóstwo gier planszowych. Myślę, że fakt, że nie złożył oficjalnej emerytury, sugeruje, że w przyszłości może coś przeanalizować, jeśli nastrój go uderzy, ale byłbym bardzo zdziwiony, gdyby wrócił do ustalonego harmonogramu recenzji.
Egzemplarz recenzencki a ocena gry?
Dwntn (gracz) napisał na Facebooku: „Przecież wszyscy czytamy recenzje, często czerpiąc z różnych źródeł, różnych recenzentów krajowych i zagranicznych. Kwestia nawet jednej płatnej reklamy nie będzie miała ogromnego wpływu, bo recenzent nie wymyśli jakichś niestworzonych argumentów na pro, gdyż będzie można je skonfrontować z tym co mówią inni koledzy w tej branży. Pozostaje jedynie przemilczenie wad danej gry, co jest moim zdaniem bardziej dobitnym problemem recenzji jako takich.
Każda recenzja, jakby na to nie spojrzeć jest reklamą danej gry. Z góry jest skazana na porażkę na gruncie rzetelnej oceny, bo żaden recenzent nie odważy się z góry skreślić danego tytułu, podać wszystkich jego wad, nazwać danej gry słaba, stratą czasu albo nagabywać ludzi na to by danej gry nie kupowali”.
Z kolei owiessek (recenzent) w swoim komentarzu twierdzi, iż „jeśli ktoś uważa, że wydawnictwo się obrazi, bo recenzent napisał negatywną recenzję – równie dobrze może tak być, ale to już kwestia sumienia recenzenta i dojrzałości wydawnictwa. Mi się zdarzało pisać negatywne recenzje gier, które dostałem i jakoś żaden wydawca nie strzelił focha i też nie miał problemu z wysyłką kolejnej gry, jeśli o nią poprosiłem.”
Tomasz „Gambit” Dobosz (recenzent) ujął to wprost: „Hobby, to granie w gry. Recenzowanie nie jest hobby, bo nie robimy tego dla siebie, tylko dla innych. To wolontariat. Poświęcamy swój wolny czas, swoje umiejętności, niejednokrotnie grubą kasę, żeby pomóc innym w wyborze planszówki i dobrym ulokowaniu swojej kasy. A w zamian dostajemy informację, że jesteśmy nieuczciwi, nie znamy się na tym co robimy, sprzedajemy się i cholera wie co jeszcze. I najważniejsze. To nie od wydawcy zależy sukces recenzenta. To zależy od jego samego, a w szczególności od widzów. Recenzent, który włazi w tyłek wydawcy za fanty, szybko zostanie rozgryziony i przestanie mieć widzów/czytelników. I to odetnie go od fantów szybciej niż negatywna recenzja.”
Kolejną sprawą są różne gusta i upodobania graczy. Jedna osoba lubi złożoną, skomplikowaną walkę – dla drugiej tworzy ona zbyt długi czas oczekiwania na swoją kolej. To, co jest wadą dla jednej osoby, będzie zaletą dla innej, zaś recenzja zawsze jest subiektywna. Jeśli nie zgadzasz się z opinią jakiegoś recenzenta w kwestii gry, to być może to prostu ma on inne upodobania niż ty.
Kwestia pozytywnych ocen jest do wyjaśnienia często z uwagi na preferencje danego recenzenta.
Także wydawcy gier planszowych z reguły orientują się na rynku na tyle, by wiedzieć jakie gry preferuje dana osoba, więc wiedzą iż Piehoo gra w cięższe tytuły, Wooki przychylniejszym okiem spojrzy na grę dla dzieci, a Gambit na ameritrashe (choć nie tylko). Pozwala im to wysłać odpowiedni produkt do odpowiedniego oceniającego.
Zgodzę się tu z poglądem hipcio_stg (gracz) z forum: „Żeby ktoś mógł recenzować gry to powinien mieć ogromną wiedzę w temacie planszówkowym. Jeżeli ktoś już ma takowe doświadczenie to z reguły ma też pewne swoje preferencje. Jeżeli ktoś ma preferencje, to nie będzie tworzył stuprocentowych „czystych” recenzji. Jeżeli ktoś lubi kąpać się w klimacie i dostanie euro to nie stworzy recenzji ociekającej miodem”.
Czas ludzki zawsze jest ograniczony i cenny. Wielu recenzentom po prostu szkoda poświęcenia iluś tam godzin swojego czasu na ogranie i zrecenzowanie złej gry lub gry z gatunku, jaki nie jest jego ulubionym.
Raj (recenzent) napisał na forum następująco „Dopóki nie płacisz za recenzje to nie masz prawa narzucać recenzentowi żeby poświęcił ileś tam godzin swojego czasu na ogranie i zrecenzowanie złej gry. Za takie samoumartwienie żądałbym naprawdę sporej kasy. Skoro nikt mi za recenzje nie płaci, to sorry, ale będę recenzował te gry, które mi się podobają (pomijając przypadkowe wpadki).”
Oczywiście wszędzie zdarzają się czarne owce i bezkrytyczne recenzje, jednak rynek, a zwłaszcza czytelnicy szybko weryfikują takie osoby. W czasach internetu, forów, łatwo taką bezkrytyczną recenzje porównać ze stanowiskiem innych osób. Nierzetelny recenzent szybko straci wiarygodność, a tym samym czytelników. Brak czytelników zaś najbardziej wpłynie na jego szanse na utrzymanie się w branży. Pamiętam, iż kiedyś sam po hurra optymistycznej recenzji jednej z gier na blogu, kupiłem ją i zagrałem parę razy. Gra okazała się kiepska, bo recenzujący ukrył jej wady (m.in. konieczność stworzenia sporej liczby homerules) ja zaś już nie zaglądam na przedmiotowy blog.
W kwestii podejścia na linii wydawnictwo – recenzent jako dygresja historia z własnego doświadczenia. Co prawda gier planszowych nie dostaję do recenzji, ale raz wygrałem w konkursie książkę do recenzji, gdyż prowadzę bloga o tematyce military space oper. Wydawnictwo przy okazji podesłało mi też drugą pozycję, która nie przypadła mi do gustu (nie ten gatunek). Napisałem do nich, że druga książka jest kiepska i po co w zasadzie mi ją wysłali.
Dostałem następującą odpowiedź
„Dzień dobry,
faktycznie trafiła do Pana ta książka. Jeżeli się nie podobała to przykro nam ale oczywiście rozumiemy. Decyzję czy publikować recenzję czy nie pozostawiamy Panu. W wolnym kraju z wolnym rynkiem przedsiębiorcy nie powinni naciskać na media. Dziękujemy za Pana czas. Chętnie wyślemy książki sf do Pana jak tylko znowu jakieś będą.
Pozdrowienia”
Recenzji tej słabszej książki jak na razie nie zrobiłem – szkoda mi czasu, mam już trzy inne z mojego ulubionego gatunku do przeczytania. ;)
Jakie są rozwiązania kwestii „egzemplarzy recenzenckich”? Profesjonalizacja recenzentów? I czy recenzenci w ogóle są potrzebni? Więcej na ten temat już w następnej części w środę.
Pozostaje pytanie, po co są potrzebne negatywne recenzje.
Oczywiście budują dobre imię krytyka i świadczą o jego niezależności – ale co dają odbiorcom?
Każda zaleta odczytywana jest z wagą x1. Każda wada z wagą x20. (Oczywiście wagi nie są dokładne – obrazują sposób działania ludzkiego mózgu). Trzeba solidnego uporu, żeby kupić i grać w grę, która dostała negatywne recenzje.
Dobrze, żeby recenzent pamiętał, że każdy wymieniony minus zniechęca ludzi do planszówek jako takich i kieruje w stronę innych form rozrywki. Recenzent odpowiada na pytanie „Czy ta gra jest lepsza od wszystkich gier, jakie poznałem?”. Czytelnik (widz) słucha odpowiedzi na pytanie „Czy ta gra jest najlepszym sposobem na spędzenie mojego czasu?”.
Myślenie wygląda tak – jeśli każda z tych gier ma tyle minusów, to może lepiej pójdziemy do kina / napijemy się / pójdziemy na koncert.
Teza. Huraoptymistyczne recenzje sprawią, że więcej osób zamieni siedzenie samemu przed kompem na siedzenie nad planszą z innymi ludźmi, co jest dobre dla ludzkości.
Dla uproszczenia dyskusji…
Bardzo doceniam pracę recenzentów, podziwiam ich pasję i zapał. Widzę, że w krytyka jest tylko niewielką częścią każdej recenzji. Rozumiem, skąd się bierze potrzeba sprawiedliwej oceny i dokładnego uprzedzenia czytelnika o wszystkich odkrytych minusach. Rozumiem korzyści, jakie płyną z rankingów, zestawień, porównań i kategoryzacji. Szanuję wolność mediów. Popieram niezależność recenzji. Podziwiam ilość pracy włożoną w każdą recenzję.
Dla jasności. Zajmuję się zawodowo i prywatnie promocją i wydawaniem gier planszowych. Z zasady wypowiadam się o grach towarzyskich dobrze albo wcale.
Myślę, że jeszcze bardziej odstraszający od planszówek efekt będzie miało nabycie złej gry (mówimy faktycznie o bublu, w którym krytyka jest uzasadniona), przed którą żaden recenzent nie ostrzegł i organoleptyczne, powiązane dodatkowo ze stratą pieniędzy przekonanie się własnoręcznie, że to bubel. I tu jest rola recenzenta, ponieważ rynek gier jest już tak duży, że chyba nie wystarczy już promocja „grajcie w jakiekolwiek gry”, lepiej jednak sprawdzi się „grajcie w dobre gry, które sprawią wam wiele przyjemności”. I te gry recenzent ma wskazać, a ostrzec przed grami złymi.
Zgodzę się.
@Grzegorz Nawara
Jest kilka gier rodzimych twórców, które nie pojawiają się u tych bardziej znanych recenzentów.
Zastanawiam się, czy to nie jest tak że oni też hołubią zasadzie: ” Z zasady wypowiadam się o grach towarzyskich dobrze albo wcale.” :-)
Obiektywnie gry są dobre albo złe. Mogą być też fajne i niefajne. I to są dwie niepokrywające się kategorie. Osobiście poszukuję gier fajnych, ale przy dobrych zachowuję podwójną czujność. A wśród recenzentów poszukuję własnych autorytetów a nie obiektywnych opinii.