Dzisiaj Pingwin wojowała w Midgardzie a RAJ w Europie i odległej Galaktyce. Zapraszam do dzisiejszego Cotygodnika.
Pingwin
Wojownicy Midgardu. Z pewną taką nieśmiałością usiadłam do tego lekko ameritraszowego worker placementu. Bo jak to tak? Najpierw skrzętnie planujemy, ustawiamy robotników, podkradamy sobie dobre akcje, a potem … rzucamy kostkami i albo się uda albo nie? Coś tu chyba będzie zgrzytało…
To chyba najbardziej efektywny skrót zasad jaki udało mi się popełnić ;) – bo to właśnie tak wygląda. Na planszy mamy różne lokacje, w które ustawiamy naszych ludzików. Możemy coś wymienić, coś kupić, coś podejrzeć, zdobyć kostki (a jakże, przecież trzeba czymś walczyć) i oczywiście obstawić kartę potwora – naszego tubylczego, albo na zamorskiej wyprawie – z którym planujemy walczyć. Kiedy już wszyscy się wszędzie ustawią – dysponujemy naszymi kostkami aby w najbardziej optymalny sposób przyporządkować je do określonych monstrów (o ile walczymy z więcej niż jednym) i rozpatrujemy potworne potyczki. Z tymi kostkami, czyli naszymi wojownikami, nie jest tak prosto. Każdy kolor (białe, czerwone i czarne) walczą trochę inaczej, mają inny układ sukcesów (trafienie potwora), tarcz (obrona przed raną zadaną przez potwora) i pustych ścianek – trzeba więc rozsądnie podejmować decyzje. Do tego dochodzą niespodzianki podczas wypraw morskich i bonusy za udaną walkę (bądź kary za niepokonanie trolla). Jest ciekawie.
Czy bardzo przeszkadza losowość? Owszem, jest obecna. Ale podoba mi się to, że walka nie jest jednym rzutem. Nie udało się? ale zadałam rany, jeśli jacyś moi wojownicy jeszcze przeżyli – mogę walczyć dalej. To daje złudne poczucie, że nad czymś panuję. To buduje klimat. To jest coś więcej niż jeden rzut. I jest fajne :) A dalej… dalej to już jest zwykłe euro… zdobywamy punkty – za kupno łodzi, za pokonane potwory, za wykonanie celów itp. Nie mogę oceniać gry po jednej partii – ale mogę powiedzieć, że bardzo mi się podobało i będę szukać okazji, by na tej jednej partii się nie skończyło.
RAJ
Zdarzyło mi się zagrać w Democracy under siege. Gra przedstawia polityczne rozgrywki w międzywojennej Europie a kończy się w chwili wybuchu wojny światowej. Gracze pełnią rolę abstrakcyjnych przywódców trzech ideologii – Demokracji, Nazizmu oraz Komunizmu a ich celem jest przeciągnięcie jak największej ilości europejskich państw do swojego obozu. Każde z państw jest warte pewną ilość punktów zwycięstwa i jeżeli uda się ich zebrać dostatecznie dużo, to można wygrać unikając wielkiej wojny. Dodatkowe punkty można otrzymać za zbrojenia, zwłaszcza, że wielka siła militarna przydaje się też podczas wojen – takich jak włoskie wojny kolonialne w Afryce, wojna z Finlandią lub wojna domowa w Hiszpanii. Możliwe są też ograniczone wojny pomiędzy dużymi krajami, jednak są one już wstępem do wojny światowej czyli przybliżają zakończenie rozgrywki.
Sercem mechaniki są karty, dzięki którym można zebrać punkty wykorzystywane do rozwoju rozwoju przemysłu, przeciągania krajów na swoją stronę a także przygotowywaniu zamachów stanu (które są bardziej drastyczną metodą przeciągania krajów na swoją stronę). Dodatkowo na każdej karcie znajdują się wydarzenia (nawiązujące do tego co znamy z historii), mające duży wpływ na przebieg rozgrywki. Tutaj jednak pojawia się największy zgrzyt. Wydarzenia nie zachodzą automatycznie, tylko trzeba wykonać rzut kostką aby sprawdzić, czy faktycznie wystąpią. Jest to bardzo bolesne bo seria pechowych rzutów może bardzo nieprzyjemnie ustawić rozgrywkę. Ewidentnie element losowy ma zbyt wielki wpływ na to co się dzieje w grze. Muszę jednak przyznać, że Democracy under siege ma w sobie co pociąga. Owszem losowość jest irytująca i od razu zacząłem wymyślać jakieś homerulsy, żeby ją zneutralizować, ale równocześnie myślałem o tym jak by wyglądała następna rozgrywka…
Miałem też okazję odświeżyć sobie Star Wars Rebelia. Grałem Imperium i przegrałem bo podczas epickiej bitwy miałem serię beznadziejnych rzutów a o wiele słabszy Rebeliant rzucał jakby sprzedał duszę diabłu. Czy byłem wściekły i rozżalony? O tak. Czy żałuję, że zagrałem w SWR? O nie! Chociaż od napisania recenzji już trochę czasu minęło, to klimat i epickość tej gry są niezmiennie powalające. Czasem zdarza się, że gram w jakąś grę i nie za leży mi na wyniku bo gra nie robi na mnie wrażenia. Tutaj przestaję się przejmować tym, czy wygram, bo sama rozgrywka dostarcza niesamowitą satysfakcję. Niezmiennie polecam.