Niedawno na naszym forum toczyła się dość burzliwa dyskusja dotycząca gry Mocarstwa, ufundowanej na wspieraczce. W ramach krytykowania Mocarstw pewna osoba porównała je do Monopoly i Cashflow twierdząc, że wszystkie te gry są złe. Ale czy na pewno? Mam co do tego poważne wątpliwości, chciałbym więc dzisiaj pofilozofować o tym, co czyni daną grę złą.
Rozważania zacznę od klasyki klasyk czyli Monopoly. Czy to nie dziwne, że gra, którą wiele osób określa jako złą i wręcz żenującą pobiła wszelkie rekordy w ilości edycji i wydanych egzemplarzy? Jest to gra rodzinna, która znajduje się na rynku już ponad osiemdziesiąt lat i nadal ma się świetnie! Ciągle powstają nowe edycje i klony… Jak więc gra o tak gigantycznej popularności może być zła w oczach doświadczonych graczy? Najprostsze wyjaśnienie jest takie, że ludzie, którzy zachwycają się Monopoly nie znają alternatyw. Jest mnóstwo świetnych gier rodzinnych, która oferują dużo wyższy poziom satysfakcji z rozgrywki, podczas gdy Monopoly to zwykła turlanka o poziomie komplikacji niewiele wyższym od Chińczyka. Owszem, to prawda. Wpływ strategii na na zwycięstwo jest pozorny a o wygranej decydują kostki.
ALE czy na pewno to źle?
Jest to gra przeznaczona dla całych rodzin, niezależnie od ich wieku, poziomu intelektualnego czy zaangażowania. Jest to gra, w którą słabo rozwinięty pięciolatek, dobrze rozwinięty dziesięciolatek jak i przeciętny dorosły mają podobne szanse na zwycięstwo. Równocześnie oferuje ona pozorne skomplikowanie i zaawansowanie pozwalające na sprawianie pozoru, że jest czymś więcej. To nie jest gra stworzona do czerpania satysfakcji z rozgrywki, to jest gra, której celem jest zapewnienie wspólnego przyjemnego spędzania czasu przez rodzinę.
Przy takim założeniu Monopoly idealnie spełnia stawiane jej wymagania i wstrzeliwuje się w potrzeby targetu.
Co ciekawe – pierwotna wersja Monopoly miała zupełnie inny target. Wg zamierzeń autorki, miała to być gra edukacyjna dla przeciętnego człowieka ucząca podstaw ekonomii. Jednak oszałamiający sukces odniosła dopiero gdy została przeznaczona dla rodzin i dzieci…
Kolejny tytuł to Cashflow. Gra w swojej bazie podobna do Monopoly choć bardziej zaawansowana w warstwie ekonomicznej. Jednak tak jak i pierwowzór, wpływ doświadczonego gracza na wygraną jest minimalny, o wszystkim decyduje kostka. Powtarzalność rozgrywki jest na poziomie Monopoly… ALE… Cashflow nie został stworzony jako gra przeznaczona do grania dla przyjemności. Tak naprawdę jest to narzędzie edukacyjne, które ma nauczyć osoby grające podstaw zarządzania finansami osobistymi – ze szczególnym naciskiem na bilansowanie wpływów i kosztów. I jako takie sprawuje się bardzo dobrze. Osobiście widziałem jak dzięki tej grze osoba nie mająca żadnego pojęcia o zarządzaniu finansami osobistymi, uczy się jak sobie nimi radzić.
Oczywiście to nie jest żaden zaawansowany kurs, to raczej próba zwrócenia uwagi na najprostsze podstawy. Brak skomplikowanych mechanizmów obecnych w nowoczesnych grach pozwala na skoncentrowaniu się na głównym przesłaniu. Więc owszem, jako gra dla przyjemności Cashflow jest do niczego, ale jako finansowe narzędzie edukacyjne świetnie wpisuje się w potrzeby targetu.
Wreszcie docieramy do sprawcy zamieszania czyli Mocarstw. Można je scharakteryzować jako Ryzyko na sterydach, czyli grę, która jest przeznaczona dla kilku graczy chcących posiedzieć kilka godzin przy średnio skomplikowanej grze strategicznej o sztafażu historycznym. Podstawowe zarzuty podnoszone przez doświadczonych graczy to losowość walk oraz przede wszystkim ekonomii (później autorzy pod wpływem krytyki zapowiedzieli modyfikację ekonomii na mniej losową). Jakby się dobrze zastanowić to jest gra, którą też można podobnie scharakteryzować – Here I stand też jest przeznaczona dla kilku graczy chcących posiedzieć kilka godzin przy średnio skomplikowanej grze strategicznej o sztafażu historycznym.
Co ciekawe w HIS także jest losowa walka oraz losowa ekonomia. Gracze co turę losują kilka kart o wartościach od 1 do 5 – bez odpowiedniej dozy szczęścia można skończyć bardzo źle. Na zawsze już będę pamiętał rozgrywkę Habsburgiem gdy w pierwszej turze dostałem jedną dwójkę i cztery jedynki. Przez całą turę skupiłem się na blefowaniu, aby przeciwnicy nie odgadli jak bardzo bezbronny byłem.
Dlaczego więc wszyscy zachwycają się HISem i krytykują Mocarstwa? Kluczem do wyjaśnienia zagadki jest fakt, że chociaż podstawa jest podobna (pomimo totalnie odmiennych mechanizmów, podstawą są militarne walki w Europie gdzieś pomiędzy średniowieczem a Pierwszą Wojną Światową), to o ile Mocarstwa w tym miejscu się kończą, o tyle HIS oferuje również wiele dodatkowych możliwości. Każda z nacji ma dodatkowe opcje, na których może się skupić w przypadku niepowodzeń na polu militarnym. Piractwo, budowa pałacu, odkrywanie nowego świata – te aspekty dają graczom dodatkową swobodę.
W jednej z rozgrywek Francja wygrała pomimo tego, że w pewnym momencie została niemal całkowicie opanowana przez wrogów.
Mocarstwa (w odróżnieniu od wcześniej omówionych gier) powstały jako typowa gra dla przyjemności i celuje w target, który ma dostęp do wielu innych gier, często lepiej spełniających jego potrzeby. Jak więc widać, głównym problemem Mocarstw jest to, że oferują albo za dużo albo za mało. Za dużo aby trafić do graczy chcących nieskomplikowanej rozgrywki, za mało aby trafić do graczy, którzy oczekują czegoś więcej. Po prostu autorzy zignorowali ostatnie 20 lat rozwoju gier tworzonych dla przyjemności grania.
Oceniając grę należy więc pamiętać, dla kogo jest przeznaczona. Inaczej stawiamy się w sytuacji kogoś kto krytykuje autobus za to, że jest beznadziejny w wyścigach formuły 1. Trzymając się tej wykładni należałoby przyjąć, że zła gra to taka, która nie jest dopasowana do potrzeb i oczekiwań swojego targetu. To oznacza, że nie ma znaczenia czy naszym zdaniem mechanicznie lub estetycznie gra jest dobra czy nie. Ważne jest, czego oczekują ci, którzy będą grę kupować.
Nie ma więc znaczenia, że według geeków Monopoly to zła gra, bo to nie oni je kupują, a niezmiennie wysokie wyniki sprzedaży mówią same za siebie – to jest gra z idealnie ustawionym targetem. Złą pozostaje więc ta gra, dla której wybrano nie odpowiednią niszę lub w tej niszy są już gry znacznie lepiej spełniające potrzeby zapełniających ją klientów.
Hej,
fajny art. Problem z Mocarstwami polega też na tym, że są one przedstawiane jako gra -strategiczna- i o to tak naprawdę chodzi chyba hejterom (w tym kilku znanym mi osobiście).
Rozstrzał '2K6′ a '2K6+1′ to chyba za mało, żeby dobrze zróżnicować jednostki – plus zasady bitew, gdzie jeden pionek może się obronić przed całą armią.
Podejrzewam, że hejt byłby znacznie mniejszy, gdyby autorzy nie robili z tej gry zagadnienia 'strategicznego’ – gdyby gra była pokazana bez takiego zacięcia, odbiór pewnie byłby lepszy:)
Odnośnie Monopoly – osobiście…nie rozumiem trochę hejtu, patrząc w kategoriach rodzinnych, ale nie tylko – osoby z mojej rodziny, które miały dobrze gadane i potrafiły negocjować, mogłby taką grę wygrać przez przekonanie kogoś do sprzedaży danej działki. To trochę zmienia 'czystą losowość’ gry ;) Poza tym – sporo polskich hejterów M. grało w podróbki, gdzie jeżeli dobrze kojarzę był nieco inny mechanizm licytacji (zaznaczam, 'jeżeli’).
Akurat co do strategiczności Mocarstw to nie ma się co czepiać. To, że oddziały biją na 2k6 czy 2k6+1 nie ma z tym nic wspólnego. Również w HISie jeden pionek może się obronić przed całą armią. Strategiczność nie wyklucza losowości. I nie sądzę, żeby hejt był mniejszy. :)
Zaś co do Monopoly – owszem, ktoś może mieć gadane aby przekonać innych do niekorzystnych wymian ale suma sumarum wszystko sprowadzi się do rzutu kostką i tego, na które pole rzuci ona pionki. Co z tego, że masz wypasione hotele jak przeciwnik je cały czas omija?
Kiedyś mottem przewodnim tego serwisu było mniej więcej: „promujemy dobre gry a o złych nie piszemy”. A teraz nie ma to jak wsadzić kij w mrowisko i napisać „czy taki serial 'Klan’ na pewno jest zły skoro ogląda go tyle ludzi”. Niestety istnieją gry złe tak jak istnieją głupie książki, złe filmy oraz brzydcy i głupi ludzie. Obiektywnie. Ogólnie postęp cywilizacyjny opiera się na założeniu, że idziemy do przodu i tworzymy coraz lepsze i ładniejsze rzeczy. A pisanie o kontekście przeznaczenia jest dla mnie po prostu głupie i niezrozumiałe. No bo czy w takim razie malowanie brzydkich przaśnych obrazów jest ok, dlatego, że przeznaczone są do powieszenia na ścianach podrzędnych moteli albo przaśnych domów weselnych? Upadek cywilizacji!
Serio, było takie motto? :) Przypomnij mi jakieś źródło, jeśli możesz.
Ink. Serio, było. Trzeba by zapytać starych redaktorów, bo ja dokładnie Ci nie wskażę. Pamiętam, że przeczytałem takie zdanie w serwisie, którego sens wyglądał mniej więcej w taki sposób. Jeśli miałaby się ukazać zła recenzja kiepskiej gry to lepiej o niej nie pisać wcale, a w serwisie będą, gry którymi warto się zainteresować.
Zdumiewająco często ludzie używają słowa „obiektywnie” by przykryć nim swoje totalnie subiektywne widzenie świata.
Do tego ta wstawka o postępie cywilizacyjnym… Obawiam się, że jesteś w błędzie – wystarczy porównać ręcznie pisane foliały ze średniowiecza z książkami z maszyny Gutenberga. Piękne były te pierwsze, postępem były te drugie…
Naprawdę uważasz, że to czego nie rozumiesz jest z definicji głupie i należałoby to zlikwidować? To jest twój obiektywizm i postęp? Jak dla mnie to zaściankowość i uwstecznianie się…
Różni ludzie, potrzebują różnych doznań i różnej rozrywki. I mają do tego prawo.
Czy jest jakaś „obiektywna” definicja dobrej i złej gry? Bo ja mogę zaproponować taką: zła gra to taka, której uda się sprzedać jeden-dwa nakłady, a po kilku latach nikt o niej nie pamięta (poza tymi, co bezskutecznie chcą się jej pozbyć); dobra gra to taka, która przez kilkadziesiąt lat jest w sprzedaży i ludzie wciąż ją kupują.
RAJ. Złe gry są złe, tak. Prawdy obiektywne może nie są oczywiste ale istnieją na pewno, przynajmniej w kontekście kulturowym. Nie musisz mieć własnego zdania na każdy temat. Od tego są autorytety, znawcy rzeczy, ludzie wykształceni w danej dziedzinie, wybitni. Publikując na łamach serwisu zakładam, że do takiego grona pretendujesz, więc trzymaj poziom i zrozum odpowiedzialność jaką na siebie wziąłeś. Publikujesz w serwisie opiniotwórczym. A jak masz wątpliwości czy jakaś gra jest dobra czy nie, to oddaj tą grę do recenzji kilku niezależnym recenzentom, najlepiej takim, których cenisz sobie. Zrozumiesz w czym rzecz. W plebiscycie „Gra Roku” powołana jest kapituła ekspertów, znawców o różnych upodobaniach i zapatrywaniach. Jak myślisz dlaczego? Dlaczego wyodrębniona jest nagroda w publicznym głosowaniu? Jeśli chcesz polemizować to oczywiście możesz, dla mnie cały artykuł jest policzony na wywoływanie kontrowersji i na nic więcej. Inna rzecz, że są gry dobre i złe ale są też są fajne i niefajne. Złe gry mogą być fajne z czym akurat się zgadzam. Co nie zmienia faktu że są złe. Obiektywnie.
Kiedyś była podobna dyskusja na forum i wtedy napisałem, że to, czy gra jest dobra, można stwierdzić co najmniej po 20 latach od jej wydania. Jeżeli wciąż ludzie w nią grają i ciągle jest produkowana, to dowód, że jest dobra. Jeżeli wypadła z zainteresowania i produkcji, to nawet gdy początkowo była bardzo wysoko oceniana, aż taka dobra nie była. Plebiscyt „Gra Roku” ma wprawdzie zbyt krótką tradycję, by można było zweryfikować, czy gry w nim nagrodzone przetrwały próbę czasu (mam na myśli okres, gdy gry oceniają eksperci). Ale np. Spiel des Jahres przyznawane jest znacznie dłużej. I nietrudno się przekonać, że z perspektywy czasu część laureatów chyba na nagrodę nie zasługiwało. A chyba kapituła przyznająca Spiel des Jahres nie jest mniej fachowa niż kapituła naszej Gry Roku.
Właśnie co do twojego „obiektywnie” się nie zgadzamy. Jesteś totalnie subiektywny i nie widzę powodu, dla którego miałbym się kierować twoim gustem przy ocenianiu gier.
Rolą recenzenta nie jest postawić obok siebie różne gry i skopać tą recenzowaną „bo jest gorsza”. Albo w ogóle odmówić jej prawa do recenzji „bo ktoś uważa, że jest ona zła”. Na tej zasadzie mógłbym wziąć zmieszać z błotem dowolne euro bo nie spełnia wymogów ameritrashu. Przecież to bez sensu.
Zadaniem recenzenta jest zrozumieć recenzowaną grę. Zrozumieć dla kogo jest przeznaczona oraz w jakim stopniu spełnia oczekiwania grupy docelowej. Co jest w niej dobre a co złe i dlaczego. Oraz przekazanie tej wiedzy odbiorcom, którzy dzięki temu będą wiedzieli, czy są częścią grupy docelowej.
Motto wspomniane wyżej na pewno pochodzi ze Świata Gier Planszowych. Przez pewien czas skład osobowy obu redakcji był bardzo zbliżony stąd możliwa interferencja.
Niemniej jednak, o ile pismo drukowane musi mierzyć się z fizycznymi ograniczeniami i taki wybór ma głębszy sens, o tyle serwis elektroniczny takich limitów nie ma.
Zdarza się, wcale nie rzadko, że jakiś tytuł pojawia się w polu zainteresowania, a informacji o nim (jeszcze?) nie ma. Wówczas nawet skąpy opis w uznanym źródle (a za takie mam GF, bo po to go współtworzę) może pomóc.
Nie można stawiać równości między popularnością a tym że coś jest dobre.
Czy jeżeli „50 twarzy Greya” sprzedało się w milionach egzemplarzy, tzn. że to jest genialna literatura??
A wszystkie kapituły przydzielające Pulitzery czy inne Noble się mylą?
Wszyscy wiemy, że nie.
Podobne pytania można zadać o Harleqiny, muzykę disco polo i McDonalda.
Tak samo jest z Monopoly.
To nie znaczy, że nie można grać i się przy tym świetnie bawić.
Ale nazywanie Monopoly dobrą grą w – co by nie było – specjalistycznym portalu jest raczej prowokacją…
… albo symbolicznym samobójstwem portalu / recenzenta.
Albo pokazaniem jak bardzo ograniczone jest pudło w którym siedzi znaczna część geeków.