W tym roku przeszło przez moje ręce trochę gier na pamięć i spostrzegawczość, więc przygotowałam kilka propozycji do wrzucenia w skarpetę tudzież pod choinkę.
Co prawda What’s Up pojawiło się już na zeszłorocznym Essen, ale w Polsce za sprawą Games Factory wjechało na półki sklepowe chyba dopiero w tym roku. To sprytna, mała karcianka, w która ćwiczy pamięć i logikę. Istotą rozgrywki jest to, że karty są dwustronne – jeśli na awersie mamy ptaszki określonego koloru w liczbie od 1 do 3 to na rewersie również będą ptaszki, ale jeśli będą one tego samego koloru co na awersie, to na pewno w innej liczbie, a jeśli w tej samej liczbie, to innego koloru. W swoim ruchu wybieramy dowolną kartę, przewracamy ją na drugą stronę i … jeśli pasuje do naszej układanki (a zbieramy określone sety) to możemy ją zabrać. Zatem nie tylko skrzętnie notujemy w pamięci co jest po drugiej stronie, ale też musimy uważać na to, co pozostawimy przeciwnikom (jeśli nie uda się wziąć i karta zostanie na stole) – a do tego przydaje się dedukcja. Ja osobiście ptaszki bardzo lubię, uważam, że jest nie tylko ładna, lekka, zabawna ale również rozwijająca. No co tam jest po tej drugiej stronie? ;)
Cortex
A mówili, że to Dobble… Dla jednych byłaby to zachęta, dla innych nie. Trochę wspólnego z Dobble rzeczywiście ma, szukamy bowiem pewnych prawidłowości na kartach, acz nie chodzi tu o znajdowanie wspólnych symboli – a przynajmniej nie w 7/8 gry. Tu również odsłaniamy kolejne karty, ale przed ich odkryciem dowiadujemy się z jakiej dziedziny będzie to challenge. Może to być jak w dobble – szukanie pary takich samych symboli (tyle, że na jednej karcie), ale też znalezienie wyjścia z labiryntu, wyliczenie wszystkich występujących na karcie przedmiotów albo zwierząt, określenie czego jest najwięcej, koordynacja ruchowa czy sparowanie koloru z jego nazwą. Nie ma co do tego pomyłki, typ współzawodnictwa jest określony na rewersie danej karty. Muszę przyznać, że jest to fajna zabawa, o wiele bardziej rozwijająca niż Dobble. O wiele ciekawsza. Jedni są lepsi w pamięciówkach, inni w rozumowaniu, jeszcze inni w znajdowaniu podobieństw. To pozwala cieszyć się tą grą każdemu. Jest tylko jeden haczyk – jeśli chodzi o kolory to musimy znaleźć w którym przypadku słowo określające kolor napisane jest w swoim kolorze – i tu jest pies pogrzebany, nazwy kolorów bowiem nie zostały przetłumaczone na język polski. Wszyscy uczestnicy muszą zatem znać angielski na podobnym poziomie, żeby to miało sens. Albo trzeba będzie usunąć z talii te zadania. Poza tym jednym mankamentem – gra jest naprawdę zabawna.
I znowu gra na pamięć i … tym razem rachunek prawdopodobieństwa. W tym przypadku staramy się zapamiętywać odkrywane karty. Po odkryciu pierwszych pięciu kart następują pytania – jakie zwierzę było odkryte jako czwarte? Ile jest żab? Czy w stosiku więcej jest kart zielonych niż czerwonych? Prawidłowe odpowiedzi skutkują zdobyciem karty. Jednak im dalej w las, tym stosik jest coraz większy i coraz mniej kart pamiętamy, a coraz częściej posiłkujemy się logiką i rachunkiem prawdopodobieństwa. Gra jest zabawna, ćwiczy pamięć i jest … bardzo ładna.
O! Matematyka! Odkrywamy kartę mrówek i szukamy wśród kart mrowiska liczby przedstawionej na owej karcie – kto pierwszy w nią klepnie, ten zabiera kartę mrówki. Wydaje się proste, prawda? I gdzie ta matematyka? Otóż w trakcie gry coraz więcej kart mrówek znajduje się przed graczami, a ja napisałam nieprawdę – nie szukamy dokładnie tej liczby, która widnieje na odsłoniętej karcie, lecz tej liczby powiększonej o liczbę kart w tym (odsłoniętym) kolorze leżących już przed graczami (wcześniej zdobytych). Nie tylko zatem spostrzegawczość ale też szybkie dodawanie na poziomie nauczania początkowego. Gra daje sporo frajdy nie tylko dzieciom!
Kształt, kolor robota i kolor taśmy. To atrybuty robotów na taśmie produkcyjnej. Co rundę składane jest zamówienie na określoną cechę (np. na zielone roboty, albo na roboty na czerwonej taśmie, albo roboty o dowolnym kolorze ale określonym kształcie) a gracze jak najszybciej za pomocą jednej ręki muszą zabrać ze stołu odpowiadające temu zamówieniu karty. Potrzeba nie tylko spostrzegawczości i szybkości działania, ale też koordynacji w określaniu o jaką cechę chodzi (trzeba połączyć informacje z dwóch kart – odkrytego robota i rewersu wierzchniej karty stosu). I tak sobie gramy, aż wyczerpie się talia. Wydaje się, że nic odkrywczego, ale ta gra też daje dużo frajdy.
Kolejna gra, w której używamy oka, rąk (tym razem obu) i pomyślunku. Tym razem wybieramy się do podziemi, aby walczyć z potworami. Każdy z nas wciela się z jakąś postać. Może nawet nie tyle wciela się, co prowadzi – i to dwie postacie jednocześnie. Broń lewej postaci mamy pod lewą ręką, broń prawej pod prawą. Zaczyna się polowanie – na stole pojawiają się potwory a my musimy je ubić – którego którą ręką? tak żeby wystarczyło mocy/broni… Kto pierwszy ten lepszy! Warto się bić o potwory, bo one nas rozwijają (dodają nam więcej siły). Ale hola, nie za szybko, bo jak się pomylisz i trzepniesz nie tą dłonią co potrzeba to – potwora nie zdobędziesz, za to wpadną ujemne punkty. Świetna gra imprezowa, po której bolą dłonie ;)
Są nieco podobne do Dobble, szukamy bowiem określonego wzoru (jednego lub więcej motylków w podanych na karcie barwach). Ale to co w tej grze jest nowatorskiego, to narzędzie, które dostajemy do ręki. Nie są to karty, lecz … coś w rodzaju składanki z papieru (mnie się to w pierwszym odruchu skojarzyło z grą z dzieciństwa pt. piekło-niebo, choć oczywiście chodziło tam zupełnie o co innego a nawet nie dało się tak swobotnie przekręcać kartek). Otóż po odsłonięciu karty wszyscy gracze próbują znaleźć na swojej układance motylki przekładając kartki (a powoduje to zmianę koloru skrzydełek). Komu pierwszemu się uda – wygrywa rundę. I tak do skutku, czyli do końca gry. Kto zbierze więcej kart motylków (jak w klasycznej tego typu grze – za prawidłową odpowiedź otrzymujemy kartę, która na koniec gry daje nam punkt zwyciestwa), ten wygrywa.
Gra jest szalona i zabawna. Uczy rozpoznawania kolorów. Uczy przestrzennej orientacji (bo motylki są dwukolorowe i bardzo łatwo jest pomylić lewe skrzydełko z prawym). Kolejny atut to motoryka – my dorośli opanowaliśmy sprawność posługiwania się dłońmi, ale dzieci – a gra jest już od lat 5 – dopiero uczą się manipulowania swoimi małymi paluszkami. Niestety – jak w Dobble – jeśli nie jesteś spostrzegawczy, to raczej nie wygrasz – ale i tak gra daje sporo frajdy. W każdym razie ja wolę Motylki niż Dobble. Zdecydowanie.