Zanim zasiadłem do pierwszej rozgrywki w Majestat, tytuł zdążył już przyciągnąć moją uwagę nazwiskiem autora, zaintrygować wrażeniami graczy z przedpremierowych partii czy porównaniem do Splendoru i Century oraz zachwycić ślicznymi grafikami. Oczekiwanie już na starcie miałem więc duże i w tej recenzji zastanawiam się czy gra zdołała je spełnić.
Od Majestatu oczekiwałem przede wszystkim prostych zasad, szybkiej, ale wciągającej rozgrywki i czegoś co będzie przyciągać mnie do stołu, wywoła efekt jeszcze jednej partii lub chociaż sprawi, że rozgrywki w Majestat nigdy nie odmówię.
Efekt taki wywołał właśnie Splendor, bo mimo że nie należę do największych fanów tej gry to mam na koncie rozegranych w nią całkiem pokaźną liczbę 43 partii. Podobne wymagania spełniały też u mnie Domek (28 partii) i Kakao (26 partii). W Majestat mam, jak do tej pory, za sobą 6 rozgrywek, ale już wiem, że grze trudno będzie dociągnąć do wyników zbliżonych do tych przedstawionych powyżej. Ale po kolei.
Gra faktycznie ma proste zasady. Gramy 12 rund. W każdej rundzie gracze dobierają jedną kartę z środka stołu i dokładają ją do odpowiedniego budynku, po czym aktywują jego efekt. Skutkiem aktywacje budynku gracze otrzymują monety, które są punktami zwycięstwa oraz meeple, służące do opłacania kosztów kart (pierwsza karta w rzędzie jest za darmo, za każdą kolejną trzeba położyć meepla na poprzednich). Na koniec gry do punktów zdobytych w trakcie rozgrywki grający doliczają punkty za największą liczbę postaci w poszczególnych budynkach oraz za różnorodność postaci w swoim królestwie. Wygrywa gracz z największą ilością monet.
Gra jest też szybka. Wydaje się nawet szybsza od Splendoru czy Century, bo nawet przy pełnej obsadzie potrafi się zamknąć w czasie około 20 minut. Wynika to głównie z prostoty wyborów, ponieważ decyzje ograniczamy w zasadzie do wyboru karty. Reszta dzieje się już automatycznie. Trudno też w związku z tym stosować taktykę planowania kolejnych kroków, bo dobór kart jest losowy i tak naprawdę nie wiemy czy będziemy mieli szanse zgarnąć konkretne karty w przyszłości. Ograniczamy się wiec do wyboru najlepszej możliwej opcji na tu i teraz.
Czy gra jest natomiast wciągająca i czy każe mi do siebie wracać? Powiem tak. Każdą partię grało mi się dobrze, ale ani razu rozgrywka nie wywołała takiego efektu wow!, który nie pozwoliłby mi o Majestacie zapomnieć. Ten jeden wybór – wybór karty z toru, to trochę mało, żebym chciał do gry często wracać. Nie ma tutaj budowy silniczka jak w Splendorze, nie ma kombinowania jak w Century, po prostu bierzemy kartę i odpalamy efekt.
Do tego u mnie zaczęła się klarować pewna taktyka wygrywająca – granie na rycerzy, co pozwoliło eliminować przeciwnikom część ich postaci. Oczywiście można temu starać się zapobiegać inwestując w strażników lub cofać niekorzystne efekty, dobierając wiedźmy, ale póki co w rozgrywkach więcej niż dwuosobowych nikomu w pełni to się nie udawało.
Przed przejściem do podsumowania jeszcze w dwóch słowach powiem o skalowności i wykonaniu. Majestat sprawdza się dobrze w każdym składzie od dwóch do czterech osób. Rozgrywki w czterech graczy mogą być nieco dłuższe, bo jest większa pula kart do zabrania, ale wahania te mogą osiągać co najwyżej do 5 minut na gracza.
Wizualnie i pod względem wykonania gra zaprojektowana jest bardzo dobrze. Pudełko wielkości tego od Carcassone, ładne grafiki na kartach, ciężkie plastykowe monety, nieco mniejsze ale znacznie liczniejsze od żetonów ze Splendoru – za to wszystko należą się duże plusy. Minus za to, że karty postaci włożone do koszulek nie zmieszczą się w wyprasce. Niemniej jednak za wygląd grze należą się pochwały.
Podsumowując, Majestat to nie jest gra zła. Jestem w stanie z czystym sumieniem polecić ją na prezent dla świeżych graczy lub jako fajnego fillerka. Na pewno zostawię ją też w kolekcji. O wejście na stół będzie jednak rywalizowała nie ze Splendorem, Century czy Domkiem, a z Kingdomino, Karubą czy Na sprzedaż, czyli grami jeszcze lżejszymi, którymi chciałbym przekonać do planszówek zupełnie zielone i niezbyt zainteresowane tematem osoby. Konkurencję, jak widać, Majestat ma u mnie mocną, stąd moje obawy czy zdoła osiągnąć pułap 20+ partii.
Grę Majestat: Królewska Korona kupisz w sklepie
Złożoność gry
(3/10):
Oprawa wizualna
(9/10):
Ogólna ocena
(7.5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.
Zastanawiam się jak można publikować zdjęcia tak ładnego produktu w tak skandalicznej jakości? Jeśli zdjęcia miały wzbogacić recenzję to lepiej już było zaprezentować oficjalne materiały wydawcy niż dzielić się tymi potworkami.
W skandalicznej jakości? Czy my patrzymy na te same zdjęcia?? :O
No tak, to są zdjęcia robione mikrofalówką :-D
Potworki, nie-potworki – ja osobiście wolę zdjęcia „z życia” – przynajmniej widać jak gra wygląda naprawdę. Materiały wydawcy bywają podrasowane – a to zwiększony kontrast, nasycenie, odpowiednie ujęcie (tak, żeby nie było widać defektów) i nagle się okazuje, że każda paskuda wygląda co najmniej przyzwoicie, jeśli nie pięknie. Rzecz dyskusyjna – co jest lepsze w recenzji?
Tak, to prawda. Chwilowo brak mi sprzętu do robienia fotek dobrej jakości :( Musicie mi wybaczyć.
Zastanowię się nad tym, żeby – dopóki nie odzyskam mojego sprzętu – wstawiać zdjęcia od wydawcy + ewentualne zdjęcie z rozgrywki.