Moda na ekologię już od jakiegoś czasu zawładnęła naszym życiem. Na sklepowych półkach roi się od produktów bio i eko. Szeroko pojęta tematyka ekologiczna nie omija również świata gier planszowych. Świetnym przykładem jest Photosynthesis, które zachwyciło graczy swoim urokiem, piękną oprawą graficzną i właśnie owym nietuzinkowym tematem. Dziś natomiast przedstawiam grę nieco inną, choć też z Essen i też o drzewach, a właściwie o jednym drzewie – L’Arbre.
To taka gra o tym, że drzewko sobie rośnie…
L’Arbre to gra z kategorii lekkich i łatwych. Należąca raczej do gier rodzinnych i fillerowatych niż do zaawansowanych tytułów. Zasady ma bardzo proste – zadaniem gracza jest pozbycie się swoich żetonów – kto pierwszy tego dokona, ten wygrywa. A owe żetony to części drzewka, które w trakcie gry będzie się rozrastało. Mamy zatem gałązki, kwiaty i owoce. Aby położyć żetony, zagrywamy odpowiednie karty – liczą się zarówno te z ręki, jak i z wystawki. Zasady w pigułce świetnie opisał WRS pod tym linkiem, więc, co by drew do lasu nie nosić i bytów niepotrzebnie nie mnożyć, kto ciekaw, niech zagląda do powyższego tekstu.
Trochę jest nam losowo…
L’Arbre zachwyciło mnie na pierwszy rzut oka, ale zaraz po nim przyszła pierwsza partia i… uwierająca jak drzazga w palcu losowość. Cały czas jesteśmy skazani na dociąg kart oraz na to, co pojawi się w wystawce. Ciężko coś zaplanować na przyszłość, choć gra daje możliwości np. wymiany kart z ręki lub z wystawki (poprzez używanie specjalnych zdolności duchów rzeki). Zwłaszcza nieco drażniąca jest końcówka, kiedy czeka się np. na zagranie owoców, a w kartach jak na złość same gałązki, których już nie mamy…
Jeśli chodzi o skalowalność, to w każdym składzie osobowym (2–4 graczy) można znaleźć wady i zalety. Mnie zdecydowanie lepiej grało się w pełnym składzie. Więcej było możliwości blokowania przeciwników. A można to uczynić kładąc swoje gałązki tak, aby zablokować te neutralne i w kolorach innego gracza. Uniemożliwia to naszym przeciwnikom położenie owocu. Z drugiej strony sytuacja na planszy – czyli na naszym tytułowym drzewku – zmieniała się jak w kalejdoskopie. Trudno było cokolwiek zaplanować i właściwie dopiero, gdy przychodziła moja kolej, mogłam podejmować decyzje, co dalej. W dwie osoby było nieco lepiej, jeśli chodzi o planowanie ruchów. Więcej można było przewidzieć i coś tam sobie w głowie ułożyć. Natomiast blokowanie jakoś niespecjalnie doskwierało – zawsze znalazło się gdzieś miejsce na zbudowanie swojej gałązki.
Grunt, że można sobie poprzeszkadzać.
Podoba mi się w tej grze nutka negatywnej interakcji. Nie jest jakoś bardzo odczuwalna, ale dodaje przyjemnego smaczku. Jak już wspomniałam, można blokować przeciwników. Można też, używając Satyra, podrzucać komuś dodatkowe gałązki, a więc zwiększać jego pulę żetonów, których musi się pozbyć. No i przecież wszyscy korzystamy ze wspólnej wystawki, a więc jakiekolwiek moje zmiany na wystawce (dobranie czy wymiana kart) mają wpływ na innych graczy. Interakcja jednak występuje niejako przy okazji, w zależności od tego, co mi się trafiło w kartach. Generalną zasadą i tak jest pozbycie się swoich żetonów, a nie przeszkadzanie pozostałym.
Porywających wiatrów nie zaobserwowano.
Mechanicznie gra mnie nie porwała – jest poprawna, jeśli chodzi o ten typ mechaniki: mało odkrywcza, ale sensownie działająca. Dla mnie jest zbyt losowa, ale mimo wszystko kolejne partie nie męczyły mnie ani nie nudziły aż tak bardzo. Mimo swojej prostoty i losowości, grało mi się dość sympatycznie. Myślę, że za te miłe doznania odpowiedzialny jest przede wszystkim temat i oprawa graficzna. Naprawdę pięknie to wygląda, gdy z każdym kolejnym ruchem na stole rozrasta nam się drzewko. Od kilku gałązek i pnia, z czasem otrzymujemy fantastycznie rozgałęzione drzewo – z liśćmi, kwiatami i owocami – które, jakby nigdy nic, zajmuje nagle pół stołu. Mnie po prostu urzekła ta subtelna kreska, pastelowe barwy i właściwie wciąż jeszcze niespotykana w planszówkach tematyka. W tym pięknym wyglądzie zapomniano jednak o kilku detalach – duchom rzeki jak nic przydałyby się jakieś ikonki, albo nawet i tekst mówiący o tym, co one robią. Bo jak kto zapominalski, to ciągle musi zerkać do instrukcji. A dokładanie gałązek, jakkolwiek fajne by nie było, w pełnym składzie bywa upierdliwe i czasem trzeba drzewko porąbać na kawałki, żeby się pomieścić. Ale to już czepianie się szczegółów. Twórcy gry najwidoczniej poszli w kierunku kobiecego dylematu: albo pięknie, albo wygodnie!
A zatem: wygląd i temat – tak, mechanika – niekoniecznie i nie dla mnie. Czy jednak sam uroczy wygląd wystarczą, aby gra przetrwała próbę czasu? Pewnie nie i raczej na moim stole gra pojawiać się będzie sporadycznie. Myślę, że L’Arbre mogłoby być propozycją na rodzinne popołudnie. Czy dobrą? Pewnie nie dla każdego, ale znajdą się tacy, którym się spodoba.
A na koniec rebus :). Kategoria: powiedzenia i przysłowia. Kto odgadnie, otrzyma w nagrodę emotikonowy uśmiech i pozdrowienia w następnej recenzji ;).
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(9/10):
Ogólna ocena
(5,5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Ot, nie mogę powiedzieć, że gra jest zła, ale też nie znajduje w niej niczego takiego, co skłoniłoby mnie, żeby ją polecać, czyli totalny przeciętniak. Sporo istotnych wad wpływających na grywalność. Odczuwalne zalety powodują jednak, że osoby będące fanami gatunku – mogą znaleźć w niej coś dla siebie.
Prawdziwy mężczyzna powinien wybudować dom, posadzić drzewo i spłodzić potomka.
Obiecany emotikonowy uśmiech :). Pozdrowienia będą w kolejnej mojej recenzji :)