Chleb Obcych
Znaleźli ją dzięki obrazowaniu satelitarnemu, na dnie krateru w australijskim interiorze. Zagrzebana w ziemi, osłonięta przypominającą czerwoną glinę skorupą, liczyła sobie co najmniej siedemnaście milionów lat, jak ustalono metodą analizy stratygraficznej.
Już to było zdumiewające, ale prawdziwa sensacja wyszła na jaw po wydobyciu znaleziska, kiedy rdzawa skorupa skruszyła się i osypała, odsłaniając kuliste, metalowe jądro pokryte tysiącami linii grubości włosa. Czerwony pył zawierał pierwiastki niewystępujące w tych proporcjach na ziemi, metal był stopem nieznanym naukowcom, a linie układały się w symbole, których nie potrafili odczytać.
Opinii publicznej przekazano tylko, że krater powstał w wyniku zderzenia z obiektem przybyłym spoza ziemskiej atmosfery, formułując komunikat tak, by sugerował meteoryt, a Sferę przetransportowano odrzutowcem do niepozornego zameczku w Alpach Szwajcarskich, którego wiekowe mury skrywały zadziwiająco nowoczesne laboratorium. Do badań nad artefaktem ściągnięto grupę wybitnych naukowców, którym zabroniono komunikować się ze światem zewnętrznym. Nad wszystkim czuwały wpływowe międzynarodowe organizacje. Obiekt, póki nie zostanie starannie przebadany, stanowił wielką zagadkę – i potencjalne zagrożenie.
Czworo wybitnych naukowców z międzynarodowego zespołu siedziało w saloniku myśliwskim zamku Schwanengesang. Pochylali się nad okrągłym stolikiem, obserwowani przez wiszące na ścianach jelenie głowy o szklanych oczach.
– No dalej, przyznajcie, że to bomba i nieważne, kto ostatecznie podpali lont – przerwał przeciągające się milczenie profesor Roy Bannister, amerykański astronom. – Jasna cholera, mamy niezbity dowód na coś, o czym przez tyle lat dyskutowaliśmy, co stanowiło źródło niezliczonych spekulacji, pożywkę fantazji i…
– Proszę, niechże się pan skoncentruje – napomniała go chłodno Gertrude Bohn, niemiecka geolog. Nie podzielała entuzjazmu znacznie młodszego Bannistera wobec Sfery. Wolałaby siedzieć teraz we własnym domu, nie mając pojęcia o istnieniu pozaziemskiej cywilizacji, która spłatała im takiego figla. – Marnuje pan nasz czas.
Dwóch indyjskich fizyków pokiwało tylko głowami. W odróżnieniu od Amerykanina, zachowywali całkowite skupienie.
Bannister przygryzł wargę.
– Nie dam rady – powiedział i rzucił karty na stół. – Grajcie dalej beze mnie. Pójdę popracować nad komunikatem.
Wstał i skierował się ku drzwiom, na chwilę przystając przed zawieszoną na ścianie białą tablicą. Różnobarwnymi markerami wypisano na niej wszystko, czego zespołowi udało się dowiedzieć na temat Sfery. Były tam dane dotyczące jej masy, niewiarygodnie wielkiej jak na obiekt o średnicy niecałego metra, a także składu pierwiastkowego gliniastej łupiny, oraz schemat autorstwa Bannistera, który jasno wykazywał, że kula nie trafiła na Ziemię w sposób naturalny, ale została zrzucona – czy raczej wystrzelona – z dużą energią przez obiekt znajdujący się na orbicie. Na tablicy brakowało jedynie informacji, czym właściwie jest Sfera i do czego służy.
– Nie pozwolą panu nic opublikować – rzuciła za odchodzącym Amerykaninem Bohn. – Przecież pan wie.
– Och, w końcu będą musieli wszystko ujawnić – uśmiechnął się mężczyzna. – To najbardziej doniosłe odkrycie w dziejach i dar Obcych dla całej ludzkości, nie tylko garstki jajogłowych.
– Mówi pan, jakbyśmy wiedzieli, czym to jest – odezwał się jeden z Hindusów.
– Zobaczycie, że mam rację. A, słyszałem, że humaniści wyszli z komory Sfery i zamierzają poinformować nas o swoich odkryciach… – zerknął na zegarek – no proszę, jak ten czas leci, za trzy kwadranse. Podobno mają coś naprawdę wielkiego. Nie wiem, jak wy, ale ja nie zamierzam się spóźnić.
Humaniści zostali sprowadzeni do Schwanengesang tydzień po rozpoczęciu Projektu Sfera, kiedy stało się jasne, że nauki ścisłe potrafią wyjaśnić jedynie część tajemnicy znaleziska. Było ich dwoje i z początku poczuli się przytłoczeni panującą w zamku atmosferą, zebranym towarzystwem oraz samym faktem istnienia niezbitego dowodu na wizytę Obcych na Ziemi, gdy jednak zostali dopuszczeni do komory Sfery, bez reszty zakochali się w znalezisku.
Teraz doktor Sara Goduń, polska antropolog i folklorystka, w odosobnionej zamkowej galerii ćwiczyła doniosłe wystąpienie, a włoski historyk sztuki profesor Pierluigi Casciaro podsuwał jej w razie potrzeby stosowne angielskie wyrażenia, o ile sam je pamiętał. Ktoś, kto natknąłby się na nich przypadkiem mógłby pomyśleć, że ma przed sobą parę nieśmiałych zakochanych, a nie dwoje statecznych naukowców po pięćdziesiątce. Goduń nerwowo odchrząkiwała, poprawiała kok i okulary, a korpulentny Casciaro co chwila kładł jej dłoń na ramieniu.
Szykowali się do zdetonowania prawdziwej bomby i dobrze o tym wiedzieli. Sfera okazała się czymś absolutnie niewyobrażalnym. W porównaniu z jej przeznaczeniem, pozaziemskie pochodzenie było mało istotnym drobiazgiem.
Casciaro i Goduń nie mogli się doczekać wrażenia, jakie wywrą na reszcie zespołu, i tylko drobna cząstka tej ekscytacji wynikała z faktu, że utrą nosa ścisłowcom. Zresztą – co tam zespół. Kiedy o Sferze dowie się cały świat – to będzie prawdziwy przełom.
Sara Goduń po raz szesnasty od wejścia na podium w sali konferencyjnej poprawiła okulary. Obejrzała się przez ramię, na ekran, na którym wyświetlano szereg zdjęć Sfery w ultrawysokiej rozdzielczości, poprawiła okulary, które nie zsunęły się nawet o milimetr, i zaczęła mówić.
Z początku z audytorium dobiegały szepty i kaszlnięcia, ale gdy przeszła do drugiego slajdu, na sali było już słychać wyłącznie jej głos.
– Najwięcej trudności w odczytaniu symboli sprawiła nam ich kolejność – wyjaśniała. – To profesor Casciaro wpadł na pomysł, żeby zastosować układ spirali. Wtedy wystarczyło tylko znaleźć jej początek. Proszę, by przyjrzeli się państwo temu piktogramowi. Widzicie subtelne zabarwienie linii? Początkowo myśleliśmy, że to pozostałości glinki, która otaczała sferę, ale żaden inny symbol nie wykazuje podobnej koloryzacji. Zaczynając z tego miejsca, wytyczyliśmy spiralę, która po rozprostowaniu układa się w następujący ciąg…
Na ekranie pojawiły się przypominające malowidła z egipskich grobowców pasy piktogramów. Bez wątpienia nie wywodziły się z żadnego stylu znanego ziemskiej sztuce. Ze swoimi ostrymi kątami, łukami i niedomkniętymi figurami, przecinającymi się w pozornym nieładzie, były niepokojąco wręcz obce. Okazało się jednak, że humaniści po przeszło tygodniu studiowania Sfery są pewni tego, co przedstawiają symbole.
– Tutaj mamy Obcych wsiadających na statek. Proszę zwrócić uwagę na Sfery, które niosą, nie jedną, ale aż dziesięć. Następnie widzimy statek odwiedzający różne układy gwiezdne… jestem pewna, że profesor Bannister mógłby nam o nich powiedzieć znacznie więcej, niż ja… Tak, to znaczy… Na każdej z odwiedzonych podczas tej podróży planet zostawiają jedną Sferę. Pozostają na orbicie, nie nawiązują kontaktu z… z lokalnymi formami życia, dziękuje, profesorze Casciaro… bo skoro przylecieli też na Ziemię, czemu mielibyśmy przypuszczać, że nie wybierali samych zamieszkanych planet?
Wśród naukowców ponownie rozległy się szepty. Nie jedna obca cywilizacja, tylko wiele? Niby nic dziwnego gdy wziąć pod uwagę ogrom Wszechświata, ale jednak… czy to nie przesada? Nie za wiele do uwierzenia?
– Na jakiej podstawie stwierdziliście, pani doktor, że Obcy celowo wybierali planety zamieszkane? – zapytał ktoś. – To bardzo śmiały wniosek.
– Wcale nie, kiedy zrozumiemy, czym jest Sfera. Przechodzimy teraz do najważniejszej kwestii. Proszę spojrzeć tutaj. Widzą państwo? Obcy pochyla się nad Sferą. Sądzimy z Pier… profesorem Casciaro, że na nią dmucha, choć nie jesteśmy do końca pewni tej interpretacji. Następnie otwiera się ona i… coś z niej wyrasta. Wypływa strumieniem tak długim, że rozciąga się na dwadzieścia dalszych piktogramów. Mamy tutaj też rozmaite istoty, wyraźnie odmienne, bez wątpienia mieszkańców odwiedzonych planet, które piją ze strumienia. Sądzimy, że obecność jednego z rasy twórców Sfery jest tutaj tylko symboliczna, w każdym razie… Tak, przejdźmy dalej: Sfera w centrum miasta, i rozradowani, hm, nazwijmy ich tubylcami, przychodzą do niej po pokarm. Nikt nie odchodzi z pustymi rękami – w tym momencie Polkę zawiódł głos i musiała przerwać. Odchrząknęła i kontynuowała tonem drżącym od emocji:
– Jeśli nie mylimy się z profesorem, a nie ma powodu podejrzewać pomyłki, odkryliśmy… dar od obcej cywilizacji dla ludzkości. Przedmiot z mitów, tyle, że jak najbardziej realny, i pochodzący z gwiazd. To całkiem jakby znaleźć, hm, Sampo…
Większość słuchaczy spojrzała na nią niepewnie. Goduń zmieszała się i poprawiła okulary.
– Albo, albo, ten…
– Róg obfitości – szepnął Casciaro.
– Ach, tak, właśnie, róg obfitości. Niewyczerpane źródło wystarczające, by wykarmić całą planetę. Rozwiązanie problemu głodu na świecie. To właśnie znaleźliśmy. Chleb Obcych.
Tej nocy nikt w Schwanengesang nie spał. Naukowcy rozmawiali albo w samotności snuli rozważania, a przedstawiciele międzynarodowych organizacji wykonywali jeden telefon za drugim. Goduń i Casciaro popijali wino i patrzyli przez okno na Alpy skąpane w blasku Księżyca.
– Przejdziemy do historii, cara mia – powiedział Włoch. Miał zaczerwienione oczy; długo płakał ze wzruszenia, kiedy im uwierzyli, gdy cały świat, reprezentowany przez grono wybitnych umysłów, przyjął ich odkrycie.
W swoim pokoju w jednej z wież zamku Roy Bannister przy świetle nocnej lampki kreślił wiecznym piórem komunikat dla prasy. Ręce mu drżały, wcale nie od koniaku, którym się raczył.
Następny dzień przyniósł ulewny deszcz i rozczarowanie.
Międzynarodowe organizacje uznały, że przeprowadzone przez Goduń i Casciaro dowodzenie to za mało. Sytuacja nie uległa zmianie; naukowcy mieli pozostać w Schwanengesang, bez kontaktu ze światem, i badać Sferę, dopóki w praktyce nie dowiodą, czym jest i jak funkcjonuje.
– Banda durniów z kijami w tyłkach – wściekał się Bannister. – Politycy na pewno sikają już z podniecenia i czekają, żeby położyć na niej łapska. Sławę też nam odbiorą, sami wszystko rozgłaszając. Gdybym tak ich…
– Sfera jest własnością społeczności międzynarodowej, profesorze – weszła mu w słowo zniesmaczona Bohn. – Z pewnością też nikt nie będzie negował naszych osiągnięć.
– Własność-szmasność, psia mać. Ruscy już planują, jak ją zwinąć… szlag, przepraszam, Siergiej.
Postawny rosyjski chemik wzruszył ramionami.
– Założę się, że nie my jedni, profesorze.
– Na kwestie polityczne przyjdzie czas, na razie mamy zadanie do zrealizowania – spróbował ostudzić emocje jeden z indyjskich fizyków. – Bez naszej wiedzy… bez naszej pracy rządzący nie będą mieli na czym położyć łapsk, jak pan to ujął, profesorze. Teoria dwojga naszych uczonych kolegów jest ciekawa i wiarygodna, ale to nadal teoria… I dopóki jej nie potwierdzimy ani nie obalimy, pozostaje nam wytrwale pracować.
Rosjanin skinął głową i wrócił do pochłaniania tostów z dżemem. Bannister zamyślił się; zamieszał kawę piórem i oblizał je. Bohn rzuciła mu pełne oburzenia spojrzenie, jednak nie dostrzegł tego.
– Przepraszam – rzucił, wstając. – Muszę… coś dopisać.
– Czy są jakieś wieści? – spytała doktor Goduń czekającego pod drzwiami laboratorium Bannistera. Amerykanin pokręcił głową.
– Na moje oko są kompletnie zagubieni, ale może pani sama wejść i się przekonać. To im nie przeszkadza.
Po chwili wahania Polka nacisnęła klamkę.
Dwóch chemików, niedźwiedziowatego Rosjanina i jego drobnego japońskiego kolegę, poza specjalnością łączyła również pasja do muzyki klasycznej. Otwierając dźwiękoszczelne drzwi, Goduń zderzyła się z falą Brahmsa, od której aż zadzwoniło jej w uszach.
Naukowcy nie mogli usłyszeć jej wejścia i nadal pochylali się nad monitorem. Za ich stanowiskiem znajdowała się przeszklona komora, a w niej na grubym cokole spoczywała Sfera.
Kobieta podeszła bliżej, podziwiając artefakt za szkłem. Odchrząknęła, a gdy to nic nie dało, lekko klepnęła w ramię Siergieja Gorodowa.
Rosjanin odwrócił się z groźną miną, ale na widok Goduń jego twarz wykrzywił uśmiech.
– Myślałem, że to znowu ten namolny Amerikaniec – wyjaśnił po rosyjsku. Jego sympatia do Polki brała się w nie najmniejszej mierze z tego, że mógł porozmawiać z nią w ojczystym języku. – Jak mogę pani doktor pomóc?
– Zastanawiałam się tylko, czy osiągnęliście jakieś postępy. Czy… czy udało się wam stwierdzić, jaka jest jej zawartość.
Siergiej zmarkotniał.
– Nie posunęliśmy się naprzód ani o krok – przyznał. – Sfera opiera się wszelkim próbom prześwietlania i analizy pierwiastkowej wnętrza. Co ciekawe… nie, to bez znaczenia.
– Proszę, niech pan powie.
– Wydaje się nam, że zareagowała na gazy biobójcze, którymi potraktowaliśmy ją po transferze z drugiego laboratorium. Jakby lekko napęczniała na obwodzie. Ale to obserwacja gołym okiem, równie dobrze mogło się nam wydawać. No, mogę się pocieszać, że ekipie od otwierania poszło jeszcze gorzej. Spróbowali wszystkich możliwych narzędzi, kierowali na Sferę strumienie powietrza, sugerując się pani dmuchającym Obcym – i nic. Ta rzecz świetnie strzeże swoich tajemnic. Niech się pani jednak nie martwi, pani doktor. Rozszyfrujemy tę łamigłówkę z kosmosu. To tylko kwestia czasu.
Przy kolacji gruchnęła kolejna bomba, choć tym razem nie miała naukowej natury. W sali jadalnej zjawiła się Janet – jedna z grupy „organizatorów” (czy też „dozorców”, jak zwali ich niektórzy). Minę miała poważną.
– Doszło do przecieku – oznajmiła bez ogródek. – Dziennikarze jakimś cudem dowiedzieli się, co tu robicie, powiązali sprawę z wykopaliskami w Australii, i, co zupełnie nas zdumiało, poznali teorię doktor Goduń i profesora Casciaro. Świat, jak możecie się domyślić, zupełnie zwariował.
Naukowcy przez chwilę spoglądali po sobie oszołomieni, a potem większość oczu, jakby przyciągana przez tajemnicze oddziaływanie grawitacyjne, skierowała się na Bannistera.
– Ja nie mam z tym nic wspólnego – głośno oznajmił Amerykanin. – Jestem równie zaskoczony, co wy.
Janet zachowała profesjonalne opanowanie i nawet nie popatrzyła na astronoma, nikt jednak nie wątpił, że skrzętnie zanotowała w pamięci kilka faktów.
– Jak doszło do przecieku, nie jest w tej chwili najważniejsze. Istotne, by opanować sytuację i czym prędzej zdementować pewne plotki. Choćby te, że Sfera to w rzeczywistości bomba zegarowa Obcych, zagrażająca całej planecie. Jeszcze dziś wystosują państwo oficjalny komunikat. W ścisłej współpracy z nami, rzecz jasna.
– A co się stanie ze Sferą? – zapytał Casciaro. – Światowe rządy z pewnością…
– To nie państwa sprawa – przerwała mu Janet. – Mogę zapewnić, że artefakt będzie stosownie zarządzany. W końcu stanowi własność społeczności międzynarodowej. A teraz chciałabym zobaczyć ten komunikat.
Z zamieszania z przeciekiem wynikło ostatecznie również coś dobrego: skoro nie było już konieczne pilne strzeżenie sekretu istnienia Sfery, naukowcom zezwolono na telefony do najbliższej rodziny, pierwszy raz w ciągu długiego pobytu w Alpach. Większość skwapliwie skorzystała z tej szansy, prócz dwóch chemików, którzy, gdy tylko pozwoliła im na to Janet, wrócili w te pędy do laboratorium.
Doktor Goduń usiadła na łóżku i sięgnęła po słuchawkę stojącego na nocnej szafce aparatu. Targały nią sprzeczne uczucia. Cieszyła się, że usłyszy głos męża, z drugiej jednak strony obawiała się wszystkich pytań, które może zadać, dowiedziawszy się wcześniej o Sferze z mediów. Nieszczęsny przeciek. Jak Jan to wszystko przyjął? Obcy, żywieniowe perpetuum mobile i w środku tego wszystkiego jego żona, która miała przecież tylko jechać na konferencję. Tak, w dalekich, pozbawionych zasięgu telefonów górach, ale przecież nie mógł na tej podstawie podejrzewać czegoś równie… Okaże zaskoczenie? Niedowierzanie? Gniew? A może… dumę z jej odkrycia? Tylko kto uznał, że ma prawo odebrać jej szansę osobistego poinformowania o wszystkim najdroższej jej osoby?
Odetchnęła głęboko trzy razy i wybrała numer, a potem czekała całą wieczność, aż wreszcie w słuchawce zabrzmiał zniekształcony, daleki głos Jana.
– Halo?
– Kochanie? To ja…
Rozmawiali przez pół godziny, aż zdrętwiały zaciśnięte na słuchawce palce kobiety. Goduń na przemian śmiała się i płakała. Wiedziała, że jej mąż słyszy tę huśtawkę nastrojów i puka się w czoło, siedząc w bujanym fotelu, ale nie przeszkadzało jej to. Cieszył się razem z nią. Był z nią w tym wszystkim.
– To odkrycie wszech czasów. Rozwiążemy jeden z najbardziej palących problemów ludzkości, dzięki darowi od obcej cywilizacji – opowiadała, trajkocząc jak podlotek. – Nazwaliśmy to „Chlebem Obcych”.
Daleko w Polsce Jan zaśmiał się, powiedział „Tak się cieszę, kochanie” i rzucił żartobliwą uwagę.
Doktor Goduń zdrętwiała. Zamarła na łóżku jak woskowa figura.
– Saro? Jesteś tam?
– Jestem, kochanie. Przepraszam, coś… mam ważną sprawę. Zadzwonię jeszcze.
– Saro?
Z poczuciem winy rozłączyła się. Wstała.
Czy to możliwe, żeby… Nawet o tym nie pomyśleli, a było tak oczywiste.
Ale Obcy, zaawansowana cywilizacja, która opanowała tajniki międzygwiezdnych podróży, pomyśleli z pewnością… prawda? Zresztą, jakie są szanse, żeby… Tylko że Siergiej mówił o środku biobójczym…
Doktor Goduń wybiegła z pokoju.
Na schodach spotkała Bohn. Niemka złapała ją za ramię. Dolna warga trzęsła się jej jak staruszce.
– Rozmawiałam z córką, pani doktor – wykrztusiła. – To… jakieś szaleństwo.
Z jej ust popłynął nieskładny strumień słów. Zerwane relacje dyplomatyczne. Pogróżki. Kłótnie na szczeblu międzynarodowym. USA, Izrael, Chiny, Korea, Sfera. Mnożące się teorie spiskowe. Gott, was haben wir getan?
Goduń wyrwała się z zadziwiająco silnego uścisku Bohn. Czuła, że sama też oszalała albo zaraz oszaleje, i nie w głowie jej były konwenanse.
– Jak pani myśli, co jedzą Obcy? – zapytała, przerywając potok wymowy Niemki. – Mój mąż na to wpadł. Powiedziałam „chleb Obcych”, a on na to: „Mam nadzieję, że Obcy jedzą to samo, co my.” Żartowniś, co?
Zaśmiała się histerycznie i popędziła w dół schodów, zostawiając oszołomioną geolog, gapiącą się za nią z otwartymi ustami.
W korytarzu przy laboratorium nikogo nie było. Goduń, która przez całą drogę modliła się w duchu, by jej przeczucie okazało się błędne, otworzyła drzwi.
Chwilę później z jej ust wyrwał się okrzyk przerażenia.
Cofnęła się na drżących nogach, nie mogąc jednak oderwać oczu od straszliwego widoku.
W pancernej szybie, za którą znajdowała się Sfera, wyżarte były osmalone dziury. Sama Sfera była otwarta, jej górna część odchylona jak wieko. Z dolnej wypływał nieprzerwanym strumieniem niebieskawy szlam, który wypalił dziury w szkle, żłobił kanały w podłodze i wydzielał gęsty dym. Przed zniszczoną przegrodą leżeli obaj chemicy oraz Bannister, martwi. Goduń dostrzegła, co szlam zrobił z twarzą Amerykanina, i w gardle wezbrała jej żółć. Tymczasem skłębiony opar zaczął sunąć w jej stronę, wyciągając się jak wielopalczasta dłoń…
Starczyło jej przytomności umysłu, by zatrzasnąć drzwi laboratorium, zanim dym się przez nie wydostał. Potem osunęła się na podłogę, wstrząsana szlochem.
– Gdyby tylko na to nie wpadli. Gdyby nie wpadli, jak ją otworzyć – powtarzała Sara Goduń.
Naukowców ewakuowano do hotelu w najbliższym miasteczku, a na miejsce katastrofy ściągnięto ekspertów od usuwania skażeń. Nikt nie miał pojęcia, jak zamknąć Sferę ani choćby jak dostać się do niej przez toksyczną wydzielinę, której nieustannie przybywało i która z wolna przeżerała same kamienne mury. Ktoś z ewakuowanych stwierdził, że będą musieli wysadzić zamek w powietrze i liczyć, że kosmiczny artefakt również ulegnie zniszczeniu w eksplozji.
Naukowcy w hotelowym salonie czekali na wieści. W najlepszym wypadku uda się wyeliminować zagrożenie, zanim Sfera pochłonie kolejne ofiary. Nie rozmawiali o losie swoich trzech kolegów, ale ich nieobecność była aż nadto odczuwalna. Zwłaszcza hałaśliwego Bannistera, na którego jeszcze niedawno niemal wszyscy byli wściekli. Teraz nawet Bohn nie powiedziałaby złego słowa, gdyby stanął w drzwiach ze swoim przemądrzałym uśmieszkiem na twarzy. Ale nie stanie. Ten uśmiech pożarło ich znalezisko.
Szklanki i karafki z koniakiem były w ciągłym ruchu. Większość zebranych milczała, rozmyślając nad ruiną, w jaką obróciły się ich nadzieje. Tylko doktor Goduń mówiła, strzępiąc w palcach papierową chusteczkę.
– Znaleźli odpowiednią substancję, która otworzyła Sferę. Musieli użyć czegoś silnie toksycznego, Siergiej mówił, że reagowała na środki biobójcze. Gdyby tylko tego nie spostrzegli!
Strzępki papieru padały z jej rąk jak śnieg.
– Ta substancja – ona była w oddechu Obcych, rozumiecie. To właśnie przedstawiał piktogram. Po prostu dmuchali na Sferę, żeby ją otworzyć, ale ich oddech różnił się od naszego. Tak samo, jak ich pokarm. Chcieli obdarować inne rasy chlebem, ale nie zastanowili się, nie domyślili – my też się nie domyśliliśmy…
Dalsze słowa Polki utonęły we łkaniu.
W zamku Schwanengesang Sfera wciąż pompowała trujący szlam, ten zesłany w dobrej wierze dar Obcych dla całej ludzkości.
Autorem powyższego tekstu, wyróżnionego w konkursie „Styczeń z Obcymi„, jest Agnieszka Trzaska, która otrzymuje od nas torbę na gry. Serdecznie gratulujemy i prosimy o przesłanie na adres redakcji swoich danych korespondencyjnych. A wszystkich miłośników dobrej literatury sci-fi zapraszamy już jutro o tej samej porze :)