To już koniec. Artefakt zatoczył krąg czasoprzestrzenny, bowiem autorem tej ostatniej, dziewiątej odsłony jest Osaya, laureat konkursu, który rozpoczął naszą wędrówkę po krainie sci-fi. Miłej lektury!
Astrogórnictwo to ciężki kawałek chleba. Dobrze wiedzieli o tym Kurt i Vargo z 32. załogi wydobywczej Lux Miner, pracujący właśnie w pocie czoła gdzieś na obrzeżach orbity Saturna.
– Kurt, coś jest nie tak, wiertło siadło!
– Znowu?! Dobra, wychodzę – niechętnie odparł.
Załogi mniejsze, jak ta, to dwuosobowy zespół, gdzie jeden z członków był operatorem sprzętu, a drugi mechanikiem. Vargo kierował koparką.
Kurt szybko wskoczył w skafander i wykonał rutynowe testy: poziomu tlenu, ciśnienia oraz komunikacji, po czym wyszedł na powierzchnię skały.
Nie lubił tego. Skały tej wielkości praktycznie nie miały grawitacji i potrafiły się obracać, co przyprawiało go o mdłości, nawet jeśli urojone. W dodatku w kombinezonach było zimno i ograniczały i tak powolne już ruchy. Wspominałem już, że ta robota jest ciężka? Naprawdę była.
– Musisz zejść na dół – poinformował Vi kolegę. – Czujnik pokazuje, że oderwała się jedna łopatka i wiertło zapchało się materiałem.
Typowy problem, który można by łatwo rozwiązać, wykorzystując mocniejsze podpory łopatek, ale firmie się to nie kalkulowało…
Vargo zablokował maszynę. Kurt w ślamazarnym tempie schodził wąskim odwiertem na sam dół. Gdyby nie podwójny halogen na hełmie nic by w tych ciemnościach nie widział, a tak przynajmniej wiedział, w jakiej czarnej dziurze się znajduje.
Po kilkunastu minutach był w połowie 400-metrowego wykopu, gdzie odmontował uszkodzoną łopatkę, która wadziła o ścianę odwiertu.
– Jedno zrobione, idę dalej. – Teoretycznie mógłby już wychodzić, a wiertło prawdopodobnie by ruszyło, ale Kurtowi nie widziało się ewentualne ponowne schodzenie, gdyby okazało się inaczej. Zresztą, miał jeszcze spory zapas tlenu.
Gwiezdne koparki to sprzęt zgoła innego kalibru niż te ziemskie. Twarde, zlodowaciałe i stalowolite kosmiczne skały wymagały użycia potężnej mocy. Dlatego koparka nie tylko wyposażona była w wiertło z udarem, ale także taśmociąg odprowadzający materiał na górę oraz, co najważniejsze, system drobnych eksplozji pozwalający zarazem rozgrzewać skały i je kruszyć.
Na dole nie było tak źle. Do przerzucenia było tylko parę większych odłamków, przy których jednak należało być wyjątkowo ostrożnym, aby nie uszkodzić sobie skafandra.
– Ok, Kurt. Wracaj – przypomniał o sobie Vargo. – Czujniki dają zielone światło do działania, a wiesz, jak firma nie lubi przestojów.
– Już idę – odparł, lecz w tym samym momencie w głębi pod miałem zauważył nikłe światełko. Szybko odgarnął pył i sięgnął po przedmiot.
Był to niewielki dysk, coś jakby miniaturowy spodek latający, na którego szczycie zachęcająco mrugał czerwony przycisk.
Kurt wcisnął ten przycisk.
*
Podróż przez czas i przestrzeń była jak mrugnięcie okiem. Przebudzenie się ze śmierci do nowego życia.
Kurt wylądował w Raju. Od razu o tym wiedział, choć mityczne miejsce znał tylko z opowieści i pism. Nawet nie był przekonany, czy do końca w nie wierzy, ale teraz nie miał już więcej wątpliwości.
– Tu jest pięknie! Zielono i… tak żywo. – Zachwycał się miejscem, w którym się znalazł, choć sam jeszcze nie wiedział: umarł czy też nie? Uszczypnąłby się, gdyby nie ten skafander.
– Skafander! – Wiele nie myśląc, odpiął hełm i zaczerpnął świeżego powietrza. Żył i trafił do najprawdziwszego Raju.
– Ten przedmiot, to musi być jakiś teleport. Enigmatyczny artefakt obcych, portal do Raju!
Nareszcie zrozumiał, na jaki skarb trafił. Technologia, która pozwoliła mu, choć na chwilę oderwać się od szarego robotniczego życia.
Kurt ponownie wcisnął przycisk i wrócił do tego życia.
*
W kabinie Kurt zachowywał się dziwnie. Wydawał się jednocześnie podekscytowany i przytłumiony, jakby nosił w sobie jakieś trudne przeżycia, które nie dawały mu spokoju.
Nie umknęło to uwadze Vargo, który jednak postanowił przemilczeć sprawę. Sam dobrze wiedział, jak ta kosmiczna samotność może wpływać na człowieka.
– Spóźniłeś się 5 minut – ni to pytająco, ni oskarżycielsko, oznajmił Vi.
– Przepraszam – odparł Kurt beznamiętnie. – Długa wspinaczka.
Wyjaśnienie dobre, jak każde inne, lecz Vi w nie nie uwierzył.
– 5 minut? – Zdziwił się wewnątrz Kurt, czego nie dał po sobie poznać. Był przekonany, że po drugiej stronie spędził o wiele więcej czasu, przynajmniej godzinę. I chciał tam jeszcze wrócić.
*
– Fajrant! – wykrzyknął Vargo.
Cykl praca-sen w tej bezczasowej przestrzeni był poprzecinany właśnie takimi okrzykami. Upragnione hasło obojga, poprzedzone sygnałem świetlnym, dawało znać, że na dzisiaj już wystarczy. Pora odpocząć, by w domniemanym „jutro”, kolejnym sygnale, wstać i ruszyć znów do roboty.
Nocną porę Vi postanowił wykorzystać na małe przeszpiegi. W tak hermetycznym i po prostu smutnym środowisku człowiek nie potrzebował specjalnych zachęt, aby podjąć się podobnych działań. Zresztą, wybieg ten uważał za profilaktykę, wobec markotnej postawy kolegi po powrocie z powierzchni. Lepiej wiedzieć, na czym się stoi.
Te 5 minut spóźnienia tak go nie interesowało, choć Kurt potrafił się wyrobić z podobnym zadaniem kwadrans przed wyznaczonym w procedurze czasem, ale ten jego nastrój nie dawał mu spokoju.
Vargo po cichu przeanalizował wykresy skafandra Kurta, z których wynikała niesamowita rzecz. Hełm został rozszczelniony, co przecież doprowadziłoby do natychmiastowej śmierci. Jedynym logicznym wytłumaczeniem, zatem było to, że nastąpił jakiś błąd pomiaru, w najgorszym wypadku sam skafander, bądź któryś z jego sensorów były uszkodzone, co również stanowiło zagrożenie dla życia.
Vi zresetował wyniki i odłożył skafander na miejsce. Jego uwagę przykuły jeszcze rzeczy osobiste towarzysza. Na wpół otwarty plecak kusił, aby sięgnąć ręką do jego wnętrza. Vargo nie oparł się pokusie.
Kurt poruszony niespokojnym snem na moment rozwarł powieki. Chwila ta wystarczyła, by zauważył Vargo grzebiącego przy jego plecaku.
Kurt nie tyle zerwał się na równe nogi, co niczym wściekły pies, rzucił się na kolegę w obronie najcenniejszego, co teraz miał – artefaktu, który dawał mu nadzieję na lepsze jutro. Najzwyczajniej wpadł w jakiś amok.
W jednej sekundzie wywołała się szamotanina i bójka nie na żarty. W powietrzu latały pięści, czasem trafiając celu. Kurt bronił artefaktu, Vargo siebie. Totalne nieporozumienie.
Przepychali się od ściany do ściany ciasnego pomieszczenia, przewracali przedmioty, tłukli się nimi, aż nagle w powietrze wystrzelił feralny plecak. Wypadł z niego artefakt i los chciał, że oboje go chwycili w locie.
Któryś z nich przypadkiem wcisnął przycisk i obaj wylądowali w Raju. I zaraz wrócili. Vi oszołomiony migawką z tamtego świata, jakby zyskał na sile i postanowił nie odpuszczać, choć nadal nie rozumiał, o co toczy się walka.
– Co jest?! – zdziwił się Vargo, lecz Kurt tylko zacisnął bardziej zęby i z okrzykiem gwiezdnego żołnierza skoczył na złocisty spodek, by wyszarpnąć go z rąk kolegi.
I niby sięgnął artefaktu, i Vi niby wcisnął czerwony przycisk, lecz żaden z mężczyzn nie osiągnął tego, co zamierzał. Kurt, co prawda wytrącił mu przedmiot, lecz go przy okazji uszkodził, a Vargo zniknął z tego świata, lecz nie wiadomo, gdzie wylądował.
Czerwone światło artefaktu zgasło.
Tak oto zakończył się bratobójczy pojedynek, o którym pewnie by nikt nie usłyszał, gdyby nie jeden szczegół. W kabinie 24 godziny na dobę rejestrowano dźwięk.
*
– Kurt’cie Mitchellu, zostajesz skazany na śmierć za morderstwo z premedytacją Vargo Lacentre’a, do którego doszło w kabinie koparki numer 32 Lux Miner – wydał wyrok sędzia Trybunału Sprawiedliwości. – Egzekucja w formie krzesła elektrycznego odbędzie się natychmiast po zamknięciu rozprawy, co niniejszym czynię.
Po czym bezwzględnie uderzył młotem w stół.
Strażnicy zabrali pod pachy zrezygnowanego robotnika. Kurt już się nie szamotał. Całą drogę rozmyślał o swoim marnym życiu i równie marnym jego końcu. W głowie wciąż miał przepiękny obraz Raju, do którego pewnie już nie trafi. Czyżby jeden zły czyn i wysłanie kolegi w niebyt, miały przekreślić jego marzenia o cudownym końcu?
Hol prowadzący na krzesło dłużył mu się w nieskończoność, jakby był ścieżką przez Piekło. W najlepszym razie drogą odkupienia, czyśćcem, w który trudno mu było teraz uwierzyć.
Dysonans poznawczy! Tytuł mówi „dziewiąta odsłona”, tekst poniżej – „dziesiąta odsłona”. Gdzie leży prawda…? Czyśmy są zdolni poznać ją li?
Taaak…. pomyłka redaktora.
Ponoć ludzkie oko bez liczenia rozróżnia tylko 5 sztuk. Potem należy nauczyć się dobrze rachować :-D
Dzięki!