Gry z nazwą miejscowości w tytule to coś, co absolutnie kocham. Piękny trend, który nie gaśnie, a pozwala przenieść się podczas rozgrywki choć na chwilę do wymarzonego miejsca. I choć w grach euro klimatu ze świecą szukać, to jednak warto zdać się na własną wyobraźnię. Montana zabiera nas do XIX-wiecznej Ameryki i zaprasza do zabawy na farmie.
Montana to lekkie euro z naprawdę prostymi zasadami. Na samym środku układamy planszę z kilku elementów w zależności od liczby graczy. Każdy dostaje też swoją planszetkę na zasoby, na której dodatkowo widnieją skróty, które są swego rodzaju „kartą pomocy”. Symbole są zrozumiałe, dzięki czemu nie musimy pytać innych graczy, jeśli zapomnimy co lub w jaki sposób możemy w swojej turze zrobić. To wielkie ułatwienie, fajnie przemyślane. Przygotowujemy też jedną wspólną planszetkę, na której będziemy rozstawiać robotników.
W turze możemy wykonać jedną z 3 rzeczy:
- Rekrutację, która polega na zakręceniu kołem tak jak w Twisterze. Za każdym razem otrzymamy 2 robotników w różnych kolorach. Można zapłacić zbożem, aby przesunąć strzałkę w prawo.
- Umieszczenie robotnika na wspólnej planszetce pracy. Do wyboru mamy różne miejsca, które definiują robotnicy w danym kolorze. Każdy z nich odpowiada za jeden rodzaj dóbr, który dobieramy. W zależności od tego ilu położymy robotników (1 lub 2) i ile zapłacimy, tyle dobra możemy dobrać do swoich zasobó Możemy też wymienić od 1 do 3 dowolnych robotników na pieniądze lub walczyć z innymi graczami o specjalny dochód w zamian za dynie. Ten ostatni to swego rodzaju forma licytacji, a bijemy się o upgrade gliny, węgla, lub wzięcie dowolnych surowców. Wszystko to w zależności od tego, na którym miejscu położymy robotnika i czy ktoś nas nie przebije (musimy mieć w końcu odpowiednią ilość dyń do zapłaty…).
- Budowanie wiosek. Możemy zbudować do 3 wiosek (na 4 graczy mamy ich 8) na dowolnych polach, do których przylega już inna wioska. Musimy zapłacić koszt, który widnieje – określone dobra. Na niektórych polach stoją krowy, w przypadku budowy zabieramy je (dają dodatkowe bonusy w trakcie gry, są wymienialne np. na robotników, inne dobra). Jeśli zbudujemy się na polu z ikonką miasta – kładziemy na nim nie 1 ale 2 wioski. 4 zbudowaną w linii prostej wioskę budujemy z dwóch żetonó Dodatkowo, pierwsza osoba z wioską obok jeziora dobiera żeton bukłaku, który pozwala na wykonanie dodatkowej akcji w dowolnym momencie gry.
Gra się kończy, kiedy któryś z graczy położy swój ostatni żeton wioski – ta osoba wygrywa. Nie jest więc to gra na punkty!
Moje wrażenia po pierwszej rozgrywce to lekka konsternacja. Zakończyła się ona naprawdę szybko (25 minut?), ale wiedzieliśmy, że dopiero grę poznaliśmy, więc nie wydawaliśmy wyroków. A nuż, jeszcze nas zaskoczy. Po kolejnych rozgrywkach minimalnie wzrosło moje upodobanie do tej gry, ale ja do tej pory naprawdę nie wiem co o niej myśleć. To chyba pierwszy taki tytuł, który pozostawia po sobie niedosyt i już mam ochotę go skreślić, ale cały czas, rozgrywka po rozgrywce, daję mu szansę. Na którą zresztą zasługuje, bo partia trwa maksymalnie 40 minut, a tyle czasu to ja akurat mogę poświęcić na to, żeby przekonać się, czy chcę zostawić tę grę w swojej kolekcji czy nie (i tak się przekonuję cały czas, do tej pory, bez werdyktu…). Do tej pory partii było sporo, a ja sama wciąż nie wiem – ot co! 😉
Na 4 graczy zaczynamy z 8 wioskami, a w turze możemy ich położyć aż 3 – już sam ten fakt wskazuje na to, jak szybka jest to gra. Musimy jednak w międzyczasie zbierać zasoby, dzięki którym kładziemy wioski, oraz pieniądze i robotników, dzięki którym pozyskujemy zasoby. To bardzo prosty silniczek, który dobrze się sprawdza. Jest jednak jedna rzecz, która w grze irytuje, a są nią bukłaki, które pozwalają na wykonanie dodatkowej akcji. Powiedzmy sobie szczerze – gra, w której akcji wykonamy naprawdę niewiele, nie powinna sobie pozwolić na aż takie szaleństwo. Dla nas było to bardzo odczuwalne, a w jednej z rozgrywek pierwszy gracz dostał 2 z 2 możliwych bukłaków, nie było szansy mu w tym przeszkodzić ze względu na takie a nie inne wylosowane ułożenie planszy. Przez to poczuliśmy niesprawiedliwość gry, no bo nie wiem jak dobrze byśmy nie grali, pierwszy gracz wygrał tym grę 2 dodatkowe akcje to już po prostu za dużo. Według mnie optymalizacja tu siada, więc my gramy już od jakiegoś czasu bez bukłaków. Nerwów sobie zepsuć nie chcemy, bo i po co 😉
Gra jest też bardzo przewidywalna. Właśnie ze względu na to, że jest mało skomplikowana i nie ma wcale tak wielu akcji do wykonania. To psuje rozgrywkę, jeśli jesteśmy wytrawnymi graczami. Jeśli jednak dopiero chcemy zacząć przygodę z euro – ta gra nadaje się do tego idealnie! Co do grafik – jak w większości euro, są po prostu bez szału. Kolejne hexy i znaczniki dóbr, które wyglądają podobnie w każdej innej grze. Okładka jednak podoba mi się bardzo!
Grę na pewno warto sprawdzić na swojej skórze. Są osoby, które znajdą w niej wiele radości właśnie dzięki nieskomplikowanym zasadom, krótkiemu czasowi trwania rozgrywki i przypominaniu swym schematem innych gier euro: zboże, węgiel, ect. – prawie jak u Rosenberga. Innym znudzi się szybko właśnie z tych samych powodów. Gra się jednak naprawdę bardzo przyjemnie, nawet pomimo tego, że to niezły wyścig z czasem. Na dwie osoby nie działa tak jak powinna głównie przez licytację, dlatego my po jednej takiej partii daliśmy sobie spokój i we 2 już nie gramy. Od autora mojego ukochanego Goa oczekiwałam jednak czegoś więcej, a szkoda. Tytuł dostaje ode mnie naciągane 6,5, ale tylko dlatego, że to gra, którą ciężko rozgryźć i nie mówię tu o zasadach ani strategii! Taka trochę tajemnicza, może jeszcze mnie czymś zaskoczy?
Podsumowanie:
+ szybki czas rozgrywki
+ bardzo łatwe zasady
+ lekkie euro
– bukłaki z dodatkowymi akcjami nie są zoptymalizowane
– ma się wrażenie, że jakoś za szybko wszystko się dzieje
– na dwie osoby bez szału
– przewidywalna
Grę Montana kupisz w sklepie
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(6/10):
Ogólna ocena
(6,5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Do tej gry mamy konkretne zarzuty. Może być fajna i dawać satysfakcję, ale… ale jest jakieś zasadnicze „ale”. Ostatecznie warto się jej jednak bliżej przyjrzeć, bo ma dużą szansę spodobać się pewnej grupie odbiorców.