Santa Maria była absolutnym czarnym koniem zeszłorocznego Essen. Skromny marketing, nieprzepompowany obietnicami balon, a mimo to tytuł zauroczył wielu graczy odwiedzających Targi. Gra wyprzedała się na pniu, a niedługo potem skończył się też nakład w magazynie. Sukces zaskoczył chyba nawet samych twórców. Na szczęście ogarnęli się oni szybko i już na marzec 2018 r. zapowiedzieli dodruk gry. Tym razem Santa Maria pojawi się też w polskiej wersji językowej, a to za sprawą wydawnictwa Granna, które włączyło tytuł do linii Granna Expert. Jak już informowaliśmy Games Fanatic objął grę patronatem medialnym. A to oznacza mnóstwo atrakcji dla naszych Czytelników. Dzisiaj na przykład prezentujemy pierwsze wrażenia naszych redaktorek z przedpremierowych rozgrywek. Zapraszamy do lektury…
Pingwin:
Największym moim zaskoczeniem było, gdy dowiedziałam się, że Santa Maria zostanie wydana przez Grannę. Przyzwyczailiśmy się bowiem do tego, że nawet gry z linii Granna Expert są – mimo wszystko – grami familijnymi. Santa Maria będzie zdecydowanie najcięższym tytułem w dotychczasowym dorobku tego Wydawnictwa.
Sercem gry – przynajmniej w moim odczuciu, po tej pierwszej partii – jest wykonywanie akcji aby:
- wysłać swoich konkwistadorów, czyli posunąć się na torze konkwisty, który punktuje trzykrotnie nagradzając I i II miejsce a nadto co jakiś czas dostarcza nam najcenniejszego surowca, czyli złota (które jest jokerem)
- pomodlić się – znowu przemieszczamy się na torze religijnym od czasu do czasu zdobywając prawo położenia gdzieś naszego mnicha, dzięki czemu rozwijamy się: nabywamy nowe cele, za które być może zapunktujemy na koniec gry, otrzymujemy surowce, zdobywamy umiejętności.
- wybrać się do portu i zdobyć statek. A ten statek będzie nam podczas akcji wycofania się (czyli de facto spasowania) generował znowuż konkwistę, albo modlitwy, albo pieniądze, albo punkty zwycięstwa (choć te ostatnie wydają mi się zdecydowanie słabe)
Wykonujemy więc akcje, które pozwalają nam rozbudowywać naszą planszę i produkować z niej surowce (te surowce są potrzebne aby zdobywać statki). Ciekawy jest ten mechanizm pozwalający eksploatować nasze tereny (czyli m.in. produkować): to białe kostki, którymi rzucamy raz przed każdą rundą (a gramy ich tylko trzy), a które utworzą nam pulę, z której – niczym w Grand Austria Hotel – wybieramy po jednej i odpalamy kolumnę do niej przypisaną. Odpalamy kolumnę, czyli aktywujemy wszystkie budynki (akcje konkwisty, modlitwy, statki i oczywiście produkcję dóbr). Z kolei rzędy odpalane są za pomocą niebieskich kostek (w podstawowym wariancie każdy gracz posiada własną niebieską kostkę i na torze modlitwy zdobywa kolejne). Ważne jest więc, by dobrze sobie rozplanować co kiedy odpalamy, tak, aby najciekawsze miejsca na naszej planszetce odpalić kilkukrotnie. I aby odpalić je w dobrej kolejności.
Kołderka jest mocno przykrótka, prawie jak w łóżeczku imć pana Felda. Chciałoby się mieć wszystko. Potrzebne są pieniądze, bo za pieniądze można manipulować kostkami tj. zmieniać liczbę oczek. Im więcej statków tym więcej dodatkowych akcji w momencie kończenia rundy. Akcji, które – może poza uśmieszkami (czyli zdobywaniem PZ) są naprawdę pożądane: zarówno konkwista (to wyścig do punktów i to nie byle jakich), modlitwa (dzięki niej mamy dodatkowe kostki) jak i oczywiście zdobywanie pieniędzy. Do tego wszystkiego trzeba jeszcze rozbudowywać swój teren o kafelki, które będą nam te akcje (plus produkcję surowców) umożliwiały. Wydawałoby się, że rozwój równomierny będzie dobrym rozwiązaniem, ale … kiedy rozwijasz się równomiernie, to najprawdopodobniej nie zgarniesz dużo za konkwistę (bo wyprzedzi Cię ktoś kto postawi na konkwistę), zatrzymasz się zapewne na dwóch niebieskich kostkach (a to oznacza o jedno odpalenie rzędu mniej), i tak dalej. Taki sobie mały średniaczek, który chciałby wszystko ale ciągle ma za mało. Jednak zupełnie zrezygnować z jakiegoś aspektu też nie można. Bo jak tu żyć bez pieniędzy, statków, kostek czy surowców?
Gra oferuje naprawdę niezłą rozkminę. Wiele dróg do zwycięstwa. Potrzebę kontrolowania tego co robią przeciwnicy. Konieczność dostosowywania się do zaistniałej sytuacji. A co za tym idzie – przygotujcie się na przestoje, bo można się zawiesić. To oczywiście zależy od graczy – Santa Maria ani nie przeciwdziała przestojom, ani do nich specjalnie nie zaprasza stwarzając warunki. Ot, po prostu jest nad czym myśleć. To jest gra w której można się zakochać.
Kashya
Santa Maria – gra, w której tworzymy i zarządzamy kolonią w Nowym Świecie. Moje pierwsze wrażenie co do tematu: meh. Gdy już jednak zasiedliśmy do gry uczucie zmieniło się o 180 stopni, temat zszedł na bardzo daleki plan, a ja wsiąkłam w kombinowanie i planowanie. Santa Maria ma pod tym względem naprawdę wiele do zaoferowania. Chciałoby się skorzystać ze wszystkich możliwości, kusi tor konkwistadorów, tor modlitwy, pieniądze by się przydały (zasoby zresztą też), a ten kafelek świetnie wpasowuje się w miejsce na naszej planszy i wypadałoby go kupić. Tyle dobra w jednym miejscu, że można oczopląsu dostać. Ja na początku skupiłam się na punktach zwycięstwa, konkwistadorach i dodatkowym celu na koniec gry… skończyło się na tym, że zbyt mocno zaniedbałam tor modlitwy, a co za tym idzie pozyskiwanie kostek. To z kolei spowodowało, że w późniejszej fazie gry dość mocno odczułam braki w odpalaniu akcji. Wszystko jest tu ze sobą powiązane i trzeba umieć znaleźć balans. Całkowite zignorowanie, któregokolwiek aspektu może w przyszłości odbić nam się czkawką.
Gra jest naprawdę zmyślna i absorbująca, a mimo to nieprzekombinowana. Niby w pierwszym momencie było dużo tłumaczenia, jednak gracze szybko połapali się co i jak. Pomaga w tym również dobrze zaprojektowana plansza główna. W ogóle wykonanie, moim zdaniem, jest na najlepszym poziomie. Przyjemne dla oka, czytelne, a do tego z mnóstwem fajnych drewnianych elementów.
W Santa Maria mamy tyle możliwości, że w mojej 4 osobowej partii każdy z graczy stosował inną taktykę, co ciekawe każda z nich miała rację bytu i w jakimś stopniu działała. Jedynym minusem jaki widać było już po pierwszej rozgrywce jest paraliż decyzyjny. Dużo opcji do wyboru, próba jak najlepszego użycia kości, sprzyja chwilowym zawieszeniom. Oczywiście będzie to zależało w dużej mierze od naszych współgraczy, część decyzji da się bowiem mniej więcej zaplanować w turze przeciwnika. Bardzo podoba mi się też to, że w grze można za pomocą pieniędzy manipulować wynikami na kościach. Nie jesteśmy dzięki temu skazani na natychmiastową porażkę w przypadku kompletnie niepasujących nam rzutów.
Grało mi się wyśmienicie, mile spędziłam czas i chętnie powrócę do kolejnych rozgrywek. Ładne wykonanie, wiele wyborów i dróg do zwycięstwa, sprawiły, że Santa Maria jest bardzo smacznym kąskiem. Nie mówiąc już o tym, że dobrze zaplanowana reakcja łańcuchowa daje mnóstwo satysfakcji. Nie da się ukryć, że Santa Maria wciągnęła mnie i przez jakiś czas będzie mocno trzymać w swoich “szponach”.
Grę Santa Maria kupisz w sklepie