Dziś Monika tęskni za soczystymi eurosucharami, racząc się w międzyczasie bardziej lub mniej udanymi daniami imprezowymi; a Ania opowiada o łyżce miodu w beczce dziegciu, czyli swojej wizycie na tegorocznym Warsaw Comic Con. Zapraszamy!
Veridiana
Na tegorocznym ZGRYWie, czyli zjeździe redakcji Games Fanatic (tak, robimy to, aby w przemiłym gronie podyskutować o tym, co zrobić, aby nasz serwis był dla Was jeszcze przyjaźniejszy :)) poznałam kilka gier, z których jedna okazała się rewelacyjna, druga bardzo dobra, a trzecia pomyłką. Była jeszcze jedna stara dobra, czyli 7 Cudów z dodatkami, która sprawdza się zawsze bez względu na liczbę grających. Chociaż wydzieranie sobie instrukcji w 7 osób, aby sprawdzić oznaczenia na kartach byłoby nieco męczące ;) O wszystkich niemal tych grach już pisali koledzy i koleżanki, ale ja tez chciałabym dołożyć swoje trzy grosze pińdziesiąt.
Azul – rewelacyjna gra logiczna, która nie powinna mi się podobać, a jednak! Michael Kiesling też nie należy do moich ulubionych autorów (choć akurat geniuszu Tikala trudno mu odmówić). Na dwie osoby czacha dymi, gdyż można myśleć także za przeciwnika, chcąc przewidzieć jego ruchy i jak najbardziej mu je utrudnić. Z każdą kolejną osobą myślenie „co kto komu i gdzie” traci na zasadności i gra się po prostu lżej. Sądzę, że tym, co urzekło mnie najbardziej, jest planowanie przestrzenne na własnej planszetce. Zawsze lubię ten element w grach. Wystarczy chociażby wspomnieć moje zamiłowanie do Uczty dla Odyna. Tak więc, aktualny nr 48 rankingu BGG na duży plus!
Inna przyjemną nowinką dla mnie okazały się Szalone zegarki. Imprezówek też zbytnio nie lubię, ale od czasu do czasu trafi się jakaś, przy której naprawdę dobrze się bawię. I trudno określić jakiś algorytm, która wesolutka gra może przypaść mi do gustu. Nie wiem. Wot, nagle coś przypasuje i jest tak, jak być powinno: zabawnie, głośno, przyjemnie. W Szalonych zegarkach zagmatwanie elementów, na które trzeba uważać, graniczy momentami z obłędem, ale dzięki temu mózg totalnie odpoczywa od poważnych rzeczy ;) Koncentrujemy się na tym, aby dobrze zaanonsować godzinę i w odpowiednim momencie klepnąć w stół. Liczba czynników, od których to zależy wzrasta z czasem i cały świat wokół zaczyna tracić na znaczeniu. Liczy się tylko godzina i klepnięcie, matematyka i refleks :D Szalone zegarki to naprawdę bardzo dobra gra imprezowa!
Totalną pomyłką okazała się natomiast Śmierć Jaśnie Panu na 7 graczy. Podobnie jak Gała, nie widzę sensu w grze z mnóstwem tekstu (ok, z czasem jest on łatwiejszy do ogarnięcia) na taką liczbę osób. Śmierć była prostym przykładem gry po prostu nudnej. Nie wiem, może w mniejszym gronie miałaby więcej sensu i generowałaby emocje, ale na 7 osób nie powinno stosować się zasady, że gracze wybierają kolejnego rozgrywającego (rzucają komuś kartę ścięcia według własnego uznania). Tym sposobem można się długo nie doczekać swojego ruchu. Albo odwrotnie, być celem raz za razem (wiem, co mówię ;p). Gra wygląda nieciekawie, przebiega nieciekawie i to tyle w tym temacie.
Na koniec, w obliczu faktu, że dawno nie grałam w żadne soczyste euro (brak czasu), pozwólcie, że wymienię tytuły, za którymi tęsknię. Może wypowiedziane głośno życzenie pomoże zmaterializować rozgrywkę w najbliższym czasie. Tęskno mi za: Innowacjami, Zimną Wojną, Agrą, Cywilizacją Poprzez Wieki i Mombasą. Amen.
Kashya
Za nami kolejny Warsaw Comic Con, tym razem edycja wiosenna. Nie wiem jak Wy, ale ja czekam na tę imprezę z utęsknieniem, bo nie dość że w miarę blisko, to zwykle odwiedzana jest przez spore grono wydawców gier planszowych. Daje to okazję do zapoznania się ze starszymi tytułami, które gdzieś tam utknęły na liście “do przejrzenia” ale przede wszystkim do poznania nowości wydawniczych. Niestety tegoroczny Comic Con pod tym względem był dla mnie ogromny rozczarowaniem. Wydawnictw tyle co kot napłakał (naliczyłam 3) oraz jeden sklep, który w piątek a i owszem gry prezentował, ale już w sobotę odbył się turniej Magic the Gathering i większość stolików opanowali fani tej karcianki. Nie wiem, czy to kwestia odbywającej się w tym samym czasie Gratislavi, złego ułożenia planet, czy braku zainteresowania, ale zawiodłam się okrutnie. Mimo niesprzyjających okoliczności udało się zasiąść do dwóch interesujących gier.
Na pierwszy ogień poszedł Zeus. W trakcie gry zagrywamy z ręki karty, które symbolizują wspinaczkę na górę Olimp. Po każdej karcie dodajemy jej wartość do wcześniej zagranych kart. Gdy przekroczymy liczbę sto, docieramy na szczyt góry, a gracz, który w tym momencie posiada posąg Zeusa wygrywa rundę.Posąg można zdobyć na trzy sposoby: zagrywając kartę specjalną, zagrywając kartę o takiej samej wartość jak gracz przed nami lub zagrwając kartę tak, aby uzyskana suma była podzielna przez 10. Ot cała filozofia. Gra jest dość sympatyczna, szybka, ma proste zasady i plasuje się w kategorii gier rodzinnych. Może być niezłym sposobem na ćwiczenie dodawania w pamięci (nie tylko wśród dzieci ;))
Górą i dołem jest z kolei o wiele bardziej złożoną planszówką. W trakcie gry będziemy tworzyć i rozbudowywać osadę, zbierać potrzebne nam surowce, dobudowywać nowe budynki i pozyskiwać osadników. Typowe euro prawda? Otóż nie do końca. Czeka nas miła niespodzianka. Okazuje się, że pod naszą wioską ciągnie się sieć podziemnych jaskiń i korytarzy, a na nas czekają niesamowite przygody. Wraz z masa żetonów i kart dostajemy paragrafową księgę przygód. Wprowadza ona element rodem z sesji RPG, w których decydujemy co chcemy zrobić, a rzut kośćmi determinuje powodzenie lub porażkę – po raz pierwszy spotkałam się z tego typu połączeniem i bardzo mi się ono podoba. Może być pomostem łączącym wielbicieli euro-sucharków z graczami łaknącym przygód i klimatu. Nie chcę wdawać się w niuanse i przepisywać instrukcji, wystarczy powiedzieć, że gra oferuje ciekawe mechanizmy – zwłaszcza zdobywanie punktów za zgromadzone towary.