Bloodborne zadebiutował najpierw na konsolę Playstation 4, nawiązując do rozwiązań stosowanych w słynnych Dark Soulsach, czyli stawiał on na wyśrubowany poziom trudności. Podczas przechadzek przez przeklęte miasto Yharnam umierałam często, gęsto oraz wielokrotnie w nagrodę dostając konieczność ponownej potyczki z wcześniej pokonanymi przeciwnikami. Teraz wydawnictwo Portal zabiera nas ponownie w znój walk dzięki karciance stworzonej przez słynnego Erica Langa (Chaos w Starym Świecie, Blood Rage, Risin Sun, HMS Dolores, The Godfather: Imperium Corleone) . Nasuwa się od razu wiele pytań: dla kogo jest ta gra, czy oddaje nastrój pierwowzoru, czy broni się samodzielnie itd. Spróbują na nie odpowiedzieć w poniższym tekście, raz jeszcze wspominając swoje spotkania z najgorszymi okropieństwami.
Zapraszamy w stronę mroku
W pudełku znajdziemy karty, plansze tropicieli, liczniki żyć, znaczniki tętnień, tekturowe żetony trofeów oraz kostki służące, oczywiście, do zadawania obrażeń. Estetyka została utrzymana w klimacie konsolowego pierwowzoru, co stanowi dla mnie wielką zaletę. Nawet cyfry na kostkach są utrzymane w odpowiednim nastroju. Grafiki głównych bossów są przepiękne, a ilustracje pomniejszych stworów i broni niewiele od nich odbiegają. Cyfrowy świat został efektowanie przeniesiony na stół.
Nie straszne mu również bolączki materii. Karty są grube, błyszczące, wytrzymałe – mimo konieczności trzymania ich w dłoniach nie będą potrzebować koszulek. Poradzą sobie z najbardziej spoconym dotykiem. Planszami tropicieli raczej nie pozbawimy nikogo życia, ale siniaka pod okiem możemy nabić. Liczniki żyć będą się kręcić w nieskończoność, a tętnień krwi nigdy nam nie zabraknie. Choćbyśmy zafundowali znacznikowi pierwszego gracza istną wichurę (np. za pomocą wentylatora, koniecznego w tych upalnych dniach), to będzie niewzruszenie stał na straży kolejności, a nie jest to przecież reguła (kto nigdy nie cisnął takiej niby pomocniczej tekturki do pudełka, po wielu rozwaleniach i upadkach, niech pierwszy rzuci kamień).
Warto jeszcze wspomnieć o świetnie wyprofilowanej wyprasce, która umożliwi nam zarówno szybki set up, jak i stosowną ochronę wszystkich elementów gry. Podsumowując – jakość wydania stoi na najwyższym poziomie i nie ma się do czego przyczepić. Mimo poszukiwań nie znalazłam żadnej fuszerki.
Instrukcja… no, trochę jej się dostało. Nie wiem, czy pamiętacie wielką dyskusję o tym, czy bronie dystansowe chronią przed atakami potworów? Otarło się o noże, o kłótnie, o bgg, o pytanie autora, właściwie przewinęło się wszystko, co mogło się przewinąć w dyskusji internetowej. Abstrahując od całego wątku emocjonalnego, to rzeczywiście w tym miejscu instrukcja może wywołać wątpliwość bądź wprowadzić (szczególnie początkujących) w błąd.
Ogólnie reguły nie są źle opisane, jesteśmy przeprowadzani przez całość rozgrywki spokojnie, krok po kroku. Przykładów jest całkiem dużo, a zamieszczone na końcu instrukcji podsumowanie pomaga łatwo przejść przez pierwsze partie. Zabrakło, niestety, wyjaśnienia zdolności niektórych kart, przez co kilka razy musieliśmy szukać rozwiązania w otchłaniach internetu. Aczkolwiek w karciankach niesamowicie trudno przewidzieć wszystkie nietypowe sytuacje. Niemniej przydałoby się zwrócić uwagę na pewne sporne kwestie.
Jak ubić bestie?
Bloodborne to gra semi-kooperacyjna, w której wspólnie szlachtujemy przerażające monstra, ale zwycięzca jest tylko jeden. Za każdym razem mierzymy się z innym bossem, odznaczającym się inną specjalną zdolnością, wpływającą na reguły gry. Rozgrywka toczy się przez kilka rund, składających się z kilku kroków (możliwych jest aż 8).
Najpierw wybieramy oraz zagrywamy karty Akcji. W tym miejscu możemy swobodnie dyskutować nad metodą pokonywania spaczonych mieszkańców Yharnam. Współpraca to klucz do zażegnania zagrożenia, ale wydostać się z przeklętych ziem może wyłącznie jeden tropiciel. Dlatego też przekonanie rywali do wykonania odpowiednich ruchów, bez szwanku dla naszych osobistych planów jest niezwykle istotne. Nie tylko warto mijać się z prawdą, lecz także wskazane jest zrobić to w odpowiednim momencie. Zdecydowanie jest to jeden z najciekawszych aspektów gry. Z jednej strony dyskusje nie będą przedłużać się w nieskończoność (nawet największe gaduły nie zdominują partii) bowiem zmiennych nie ma aż tak wiele, podczas gdy z drugiej strony zazwyczaj są one niezwykle smakowite, a dobrze przygotowane oszustwo potrafi przynieść sporo satysfakcji.
Na szczęście nie jesteśmy bezradni wobec knowań innych graczy. Zawsze możemy salwować się fortelem dzięki karcie Transformacji Broni. W trakcie odsłaniania zagranych kart Akcji (zagrywamy je w ciemno, toteż żadne ustalenia z wcześniejszej fazy nie są wiążące!), ta karta pozwala nam wybrać inną kartę broni białej lub dystansowej z ręki, czyli zyskujemy możliwość zobaczenia kart, które inni zagrają w tej rundzie. Nie tylko chronimy się przed niesłownością przeciwników, lecz także z otrzymanymi informacjami lepiej zaplanujemy nasz kolejny ruch. Balansowanie między koniecznością walki ze spaczeniami a własnymi zyskami wyszło tutaj pysznie.
Po rozpatrzeniu efektów natychmiastowych (związanych w głównej mierze z broniami dystansowymi), przechodzimy do ataku potworów. W zależności od symbolu na karcie rzucamy kostką w jednym z trzech kolorów (różnicują one potencjalną siłę ataku potwora), aby każdy z uczestników gry otrzymał obrażenia, zaznaczane na liczniku zdrowia. Jeśli na kostce, oprócz cyfry, wypadnie symbol +, to rzucamy jeszcze raz, sumując wynik ze wszystkich wykonanych rzutów. Tak skonstruowana walka sprawia, że potwory są odpowiednio trudne, a trup (nasz!;) ścieli się gęsto. W sumie prosty pomysł spowodował jednoczesne połączenie aspektu ryzyka z taktycznym planowaniem. Banalnie proste zasady nie odstraszą początkujących graczy, przy czym nie zniechęcą zaawansowanych płytką rozgrywką.
Po zabiciu spaczonego mieszkańca musimy podzielić się łupami. Każdy tropiciel, który zadał przynajmniej jedno obrażenie, otrzyma stosowną liczbę tętnień krwi, w zależności od użytej broni. Nagrody otrzymujemy zgodnie z kolejnością graczy w rundzie, więc nie zawsze starczy dla nas znaczników. Decyzja o uczestnictwie w ataku jest brzemienna w skutki, ponieważ zamiast porywać się z motyką na słońce warto czasami udać się do Snu Tropiciela, gdzie odzyskamy pełnie zdrowia, ulepszymy naszą rękę oraz otrzymamy jedynie połowę obrażeń zadawanych przez potwory (nie ma tak dobrze, że ukryjemy się całkowicie). Przy okazji odzyskamy wszystkie zagrane wcześniej karty, aby w pełnej formie stanąć przed nowymi wyzwaniami. Jednakże w szczególności będziemy mogli zmagazynować tutaj nasze zgromadzone tętnienia krwi.
Mechanika gospodarowania tętnieniami krwi zmusza nas zarówno do przemyślenia naszego stylu walki, jak i świetnie oddaje nastrój cyfrowego pierwowzoru. Tętnienia krwi zdobyte za pokonanie mieszkańca Yharnam najpierw umieszczamy na polu zgromadzonych tętnień krwi, znajdującym się na planszetce naszego tropiciela. W przypadku śmierci naszego tropiciela tracimy wszystkie zgromadzone tętnienia. Dopiero po udaniu się do Snu Tropiciela możemy przenieść je do obszaru zmagazynowanych tętnień krwi i wtedy stają się one nienaruszalne do końca gry, a my mamy pewność, że zaowocują nam punktami zwycięstwa.
Ten element Bloodborne dodaje kolejne wątki negatywnej interakcji, ponieważ jeżeli zbierzemy zbyt dużo „zasobów”, to nasi towarzysze stołu z pewnością będą chcieli doprowadzić do naszego rychłego zgonu. Często też będziemy woleli się udać do bezpiecznej przystani, żeby uratować nasze tętnienia niż walczyć z kolejnym bossem, ryzykując ich utratę, więc nie zawsze będziemy brali pod uwagę dobro naszej drużyny. Tak czy inaczej czekają na nas kolejne trudne decyzje, dodające partyjce kolejnych przyjemno-nerwowych emocji. Nigdy nie wiadomo, kto nas przejrzy.
Punkty zdobywamy za zbieranie trofeów z ubitych monstrów. Po pokonaniu ostatniego bossa i zliczeniu wszystkich tętnień krwi (liczących się także jako punkty zwycięstwa), wyłaniamy szczęśliwego zwycięzce, który nareszcie może wydostać się z tego przeklętego miejsca.
W strach dobrze się gra
Bloodborne to przyjemna i satysfakcjonująca gra dla początkujących i średniozaawansowanych graczy. Krótki czas jednej partii sprawia, że jest to idealna propozycja na leniwy niedzielny wieczór lub w ramach bardziej rodzinnego grania. Szybki oraz mało upierdliwy set up pozwala wyciągnąć ją w dowolnej, wybranej przez nas chwili. Proste reguły nie wymagają wielokrotnego tłumaczenia, toteż bez problemu wprowadzimy nowych, nawet zupełnie zielonych w temacie współczesnych gier planszowych, graczy. Idealny tytuł dla tych wszystkich, którzy poszukują intelektualnej rozrywki, nie przeciążającej nadmiernie szarych komórek (co nie oznacza, że w trakcie partii będą one smacznie spały).
Jeśli interesuje was opinia co do łączności z cyfrowym pierwowzorem, to muszę najpierw trochę się wytłumaczyć. Po pierwsze nie jestem zwolenniczką wiernego przenoszenia wszystkich elementów gier komputerowych i/lub konsolowych do ich papierowych odpowiedników. To się po prostu nie sprawdza. W skutek takiego podejścia planszówka Dark Souls jest dla mnie niegrywalna. Oba media posiadają zarówno swoje plusy, jak i minusy, aczkolwiek są na tyle różne, że niemożliwe jest przełożenie całości w jedną bądź drugą stronę.
Po drugie ze względu na odrębność środków przekazów wrażenia płynące z gry w obu przypadkach zawsze będą różne. Czegoś innego oczekujemy od wieczoru spędzonego przy ekranie, a czegoś innego od wieczoru spędzonego nad stołem. Po trzecie co innego sprawdza się w poszczególnych przypadkach. Jak już wspomniałam bezpośrednie przeniesienie konieczności ponownego przechodzenia obszarów i zabijania tych samych potworów w Dark Souls spowodowało, że jest to niesamowicie irytująca oraz nużąca gra.
Obawiałam się podobnych wrażeń w Bloodborne. Na szczęście gra okazała się o niebo lepsza niż się spodziewałam. Oczywiście nie uświadczymy odwzorowania wszystkich mechanizmów wersji konsolowej. Jednakże wybrano akurat te aspekty, które świetnie sprawdziły się jako karcianka. Wielokrotne umieranie połączono z negatywną interakcją oraz podejmowaniem taktycznych decyzji. Odmienne style pokonywania potworów przełożono na umiejętność specjalną głównego bossa (zmieniającą nawet kluczowe reguły gry) oraz różnice między broniami dystansowymi i bezpośrednimi (oraz przedmiotami specjalnymi). Z talii wychodzą spaczenia o różnorodnym stopniu trudności, więc podobnie jak w cyfrowym Yharnam nie wiadomo, czy nie natrafimy na morderczego przeciwnika. Autorowi udało się oddać klimat oryginału bez szkody dla płynności mechaniki.
Jednakże czy Bloodborne broni się także jako samodzielna karcianka? Czy dodaje coś do gatunku semi-kooperacji? Z pewnością nie jest to wyjątkowo innowacyjny tytuł, który wywróci do góry nogami reguły gatunku. Jednakże jest to bardzo dobra gra, która sprytnie łączy obowiązek współpracy z podkładaniem sobie świń. Mimo że jest to tytuł nastawiony na współpracę, to odnajdziemy w nim sporo bezpośredniej negatywnej interakcji. Nic tak nie cieszy, jak dokopanie temu, kto zgromadził bardzo dużo tętnień krwi. Małe oszustwa podczas dyskusji nad pokonaniem stwora sprawiają sporo frajdy. Nie możemy również narzekać na brak emocji. Kolejna karta może być na tyle niefartowna, że znacząco oddalimy się od radości wygranej.
Świetnie przemyślano również specjalne zdolności głównych bossów. Dzięki wprowadzanym przez nie modyfikacjom do zasad, konieczna jest zmiana naszego stylu gry w różnych partiach. Perfidię niektórych bossów odkryjemy dopiero po pewnym czasie. Miałam tak np. z Mamką Mergo (pozwala każdemu tropicielowi odzyskać na początku rundy jeden punkt zdrowia), początkowo wyglądającej na mało szkodliwą, ale drastycznie zmniejsza ona szansę na psucie szyków pozostałym graczom, a przez to utrudnia nam zdobywanie przewagi.
Aczkolwiek nie samą negatywną interakcją człowiek żyje. Nie jest to tytuł ograniczający się do wrednych zagrań. Bez odpowiedniego namysłu nad swoimi ruchami nawet najlepszy oszust nie będzie miał szans na sukces. Zagrywanie odpowiednich broni, sprawne rozwijanie ręki przez zdobywanie stosownych kart modyfikacji, odejście do Snu Tropiciela we właściwym momencie – dopiero po połączeniu tego w jedną zgrabną całość będziemy mogli górować nad towarzyszami stołu.
Bloodborne najlepiej śmiga w pełnym składzie bądź w grupie 4 osobowej. Wtedy rywalizacja o tętnienia krwi naprawdę nabiera rumieńców, a wyłożenie odpowiedniej karty Akcji staję się prawdziwą zagwozdką. W 3 osoby tych emocji było nieco mniej. Praktycznie zawsze dla nikogo nie brakowało tętnień krwi, a wraz z tym malała również negatywna interakcja. Wielka szkoda, ponieważ stanowi ona jeden z soczysty aspekt gry. Przynajmniej wszystko toczyło się sprawnie i bez większych zgrzytów. Kolejne etapy rozgrywamy błyskawicznie, więc ani razu nie zdarzyło nam się narzekać na downtime.
Niestety podczas kolejnych partii pojawiła się jedna znacząca wada tego tytułu. Im więcej gramy, tym regrywalność spada. Wiąże się to z odkrywaniem najlepszych stylów walki do konkretnych potworów. Bloodborne przestaje wtedy być dla nas nierozwiązywalną tajemnicą, a staje się powtarzaniem tych samych ruchów. Nie rekompensuje tego nawet losowość talii i negatywna interakcja. Po pewnym czasie gra aż prosi się o odświeżenie za pomocą dodatków (pierwszy już nadciąga). Nie jest to tytuł to ogrywania w nieskończoność. Czasami dopiecze nam również losowość pojawiania się kart ulepszeń Tropiciela. Jeśli nie zgarniemy szybko najlepszych kart, to będzie nam zdecydowanie trudniej wygrać.
Bloodborne to bardzo dobra gra semi-kooperacyjna, która sprawdzi się wśród graczy, którzy poszukują przyjemnego rozgrzania szarych komórek bez ich zbytniego nadwyrężania, okraszonego dobrze podaną negatywną interakcją. Odkrywanie sposobów pokonania konkretnych bossów sprawi nam sporo frajdy. Nie zdziwiłabym się gdyby temu tytułowi udało się zachęcić kilku konsolowców do przychylniejszego spojrzenia na współczesne planszówki. Szczerze polecam spędzić trochę czasu w przeklętym Yharnam.
Grę Bloodborne: Gra Karciana kupisz w sklepie
Dziękujemy firmie Portal za przekazanie gry do recenzji.
Złożoność gry
(5/10):
Oprawa wizualna
(10/10):
Ogólna ocena
(7/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.