Z pamiętnika nieopierzonego konwentowicza…
18 maja, piątek, godz. 4:30. Tam, tada-tam tam, tada-tam tam… (to mój budzik)… pafff! zabiłam go! co za nieludzka pora na wstawanie!
18 maja, piątek, godz. 5:00. OMG! już piąta! jak mogłam przegapić czwartą trzydzieści! (wyskakuję z łóżka). Co prawda do pracy nie idę, ale dzieci idą do szkoły, trzeba im zrobić kanapki i takie tam poranne czynności. Na szczęście budzić się będą już same przy „delikatnej” pomocy współmałżonka.
18 maja, piątek, godz. 5:30. Wyjeżdżam. O 6:00 jesteśmy umówieni z kolegą w Kampinosie (to rzut beretem od wylotu z Warszawy na Poznań), szczęściarz z niego, że mieszka w takim cudownym miejscu. Ale przedtem muszę wpaść jeszcze na Mariensztat po Darię.
18 maja, piątek, godz. 5:50. Już wiem, że się spóźnimy. Daria w samochodzie, ale za to GPS postanawia pokazać kto tu rządzi. No, mówiąc prosto z mostu, nawala. Jestem gdzieś na dalekim Bemowie, którego kompletnie nie znam, a on nie chce aktualizować ani mapy, ani naszej pozycji. Jedziemy na azymut (a raczej na oko).
18 maja, piątek, godz. 6:00. Bemowo daleko za nami. Gorzej, Warszawa już się skończyła. Daria w panice szuka map w swojej komórce. Jest! udało się! co prawda to nie GPS z mapami Google, ale mapy są, a harcerze przecież mapy czytać potrafią. Przejeżdżamy przez kolejne miejscowości zlokalizowane na mapie. Dobra nasza, wiemy gdzie jesteśmy. Jakoś dotrzemy.
18 maja, piątek, godz. 6:20. Jesteśmy w Kampinosie. Udalo się! przesiadamy się do limuzyny kolegi.
Poznaniu! przybywamy!
18 maja, piątek, godz. 10:00. Stoimy przed Międzynarodowymi Targami Poznańskimi, na terenie których organizowany jest Pyrkon. Są praktycznie zintegrowane z dworcem PKP. To dobra informacja dla tych, co przyjeżdżają pociągiem :) Podchodzimy pod wejścia na hale…. OMG, co za tłumy! OMG, ja nie chcę! OMG, ja przeżyłam socjalizm a nie stałam w takich kolejkach!
Uff, emocje powoli opadają. Mamy akredytacje prasowe, a to oznacza, że wchodzimy od strony północnej, a nie wejściem głównym. Tam nie ma na szczęście falującego tłumu.
Informacja dla tych, co będą się wybierać w przyszłym roku: kupcie bilety przez internet. Jak zobaczycie te kolejki czekających do kasy bez wcześniejszej rezerwacji, odechce się wam konwentów na długie lata!
18 maja, piątek, godz. 10:20. Jesteśmy w środku. Czytam program…. JAK TO TAK! Przecież miało być od 10:00! prelekcje sobie nawet wypisałyśmy! A tu niespodzianka. Wszystko (albo prawie wszystko – o tym „prawie” będzie za chwilę) zaczyna się od 14:00. Cóż za niefart! Cóż za falstart!
Nie poddajemy się jednak. Idziemy do hali nr 3. Tam jest Sleeproom – trzeba sobie zająć miejsce. A tak na dobrą sprawę zaczyna nas lekko ssać w żołądku, więc potem zajrzymy na halę nr 4. Tam jest coś do picia i do jedzenia.
18 maja, piątek, godz. 11:00 (w drodze do hali nr 4). O! Rebel Game Truck! Cóż za miła niespodzianka. Ssanie w żołądku może poczekać. Idziemy zagrać w Kwiatki.
Kwiatki same w sobie są bardzo fajną grą, pod warunkiem, że dobrze wyłoży się zasady. Na szczęście instrukcja jest nieźle napisana i spójna, i nawet jak coś nie zaskoczy, gdy ktoś wam tłumaczy, to można sobie z łatwością doczytać. Panie i panowie, przed wami pachnąca gra z mechaniką press your luck! Kwiatki od Rebela!
W skrócie chodzi o to, że ciągniemy po jednej karcie kwiatka dotąd, aż zdecydujemy się zakończyć naszą turę (poprzez wykonanie akcji ścięcia kwiatków) lub zakończy ją za nas ślepy los (gdy pociągniemy kwiatka, którego nie da się zasadzić w doniczce). Gra polega na zbieraniu setów, a owe zbieranie okraszone jest wykonywaniem akcji przypisanych do poszczególnych (a jest ich 4) doniczek. Bardzo miła i ładnie wydana gra dwuosobowa, którą mogę z czystym sumieniem polecić.
Dlaczego nie ma zdjęć samej gry? bo wiał wiatr :) Rebel Game Truck to bardzo fajna inicjatywa, pod warunkiem bezwietrznej pogody. Musiałyśmy nieźle kooperować aby utrzymać te wszystkie karty na stoliku, a i tak raz się udało podrośniętemu zefirkowi tak porozwiewać karty, że pewien pan wczołgał się dla nas pod busa, aby zdobyć ostatniego, brakującego kwiatka :)
18 maja, piątek, godz. 11:30. Jestśmy w hali nr 4. Dużo tu ludzi…. chyba nie tylko my myślałyśmy, że Pyrkon zaczyna się od 10:00. No cóż, mamy czas na piwko… konwentowe piwko…
Informacja dla tych, co w przyszłości pomylą się tak jak my: bilet wstępu na Pyrkon jest jednocześnie biletem na komunikację miejską, a Poznań pięknym miastem jest, które warto zwiedzić. Przyjeżdżając na godzinę 10-tą i odbierając swoje bilety / akredytacje tak wcześnie zdobywacie aż 4 godziny, podczas których możecie zwiedzić piękne miasto Poznań. Nam się nie udało. Byłyśmy zbyt zakręcone na tym, że może jednak coś zadziała wcześniej. Mea culpa! Posnania, dimittite peccatum mihi etiam! Następnym razem na pewno pójdziemy na miasto!
18 maja, piątek, godz. 12:30. Jest! coś działa od 12:00. To tematyczne wioski! Można nawet zjeść jakieś smaczne słowiańskie wypieki :)
Nie byłabym sobą, gdybym nie zwróciła uwagi na … Star Treka! Live long and prosper!
Muszę jednak przyznać, że samo chodzenie po terenie jest ciekawym przeżyciem. Pierwszy, drugi, piętnasty Cosplay…. przy setnym przestają na mnie robić wrażenie poszczególne stroje, wchodzę na nowy poziom abstrakcji. Żałuję, że nie mam choć elfich uszu. Albo czegokolwiek, co pozwoli mi poczuć się bardziej w klimacie.
18 maja, piątek, godz. 13:30. Powoli przymierzamy się do tego, że o 14:00 otworzą piątkę, czyli hale wystawców. Gry, gry planszowe, które można nabyć na wyprzedażach, w które można zagrać na stoiskach wystawców!
18 maja, piątek, godz. 14:00. Otworzono nam bramy! wbiegamy! szybki rzut oka na wyprzedaże… no, niespecjalnie jest w czym wybierać. Ceny nie odbiegają od tych internetowych. Poza kilkoma wyjątkami np. nabyć Marco Polo za 70zł albo Android Mainframe za pięć dyszek. Ale szału w tym roku jednak nie było. Szybko idziemy do stoisk wydawców, wreszcie można będzie pograć w jakieś nowości!
Z pamiętnika starego geeka…
Fox Games:
Sagrada. Przepiękna gra, którą wydaje FoxGames, o tworzeniu witraży za pomocą kolorowych kostek. W trakcie 10 rund wybieramy ze wspólnej puli kolorowe kostki k6 i umieszczamy w swoim witrażu w/g określonych zasad. Kostki nie mogą sąsiadować z innymi o tej samej wartości lub kolorze. Poza tym – każdy gracza na początku rozgrywki wybiera sobie własną planszetkę, która determinuje jakiego typu kostki w jakim miejscu mają się znaleźć. Do tego chochodzi realizacja celów (czyli setów kostek) prywatnych i wspólnych. Gra jest lekka, ale w każdej chwili musimy podejmować decyzje, które wcale nie są oczywiste. Gra jest naprawdę bardzo, bardzo fajna i już wylądowała na mojej liście „must have”.
Kroniki zbrodni. Ciekawe połączenie gry planszowej z aplikacją, które to w rezultacie dało grę paragrafową nowej generacji. Otrzymujemy „zestaw startowy” miejsc oraz postaci i… zaczynamy z nimi rozmawiać, a miejsce przeszukiwać. Jeśli chodzi o przeszukiwanie – robimy to za pomocą tabletu / smartfona. o tak, jak w tej galerii (z okularami 3D albo bez – ale aplikacja pomyślana jest tak, że możemy się obracać w górę, w dół, we wszystkie strony – tak jak w rzeczywistości. Mówimy co widzimy, a pozostali gracze wyciągają w tym czasie z talii wskazane przez nas przedmioty.
Jeśli chodzi o rozmowy – tu również przychodzi z pomocą aplikacja. Zczytujemy QRCode i dostajemy zapis rozmowy z daną osobą. Możemy ją pytać o przedmioty, o inne osoby – o wszystko, co w grze ma swój QRCode :) … a wszystko to w czasie (choć nie rzeczywistym) odmierzanym przez aplikację. Im szybciej uda nam się rozwiązać zagadkę, tym lepszy wynik.
Rebel.pl:
Coimbra. Gra, na którą wszyscy czekamy :) Potężny mózgożer, świetnie dopracowany, zarówno mechanicznie jak i graficznie. Osnową gry jest zabawa kośćmi – mechanizm wyboru ze wspólnej puli nie jest niczym nowym. Jednak nowym jest sposób użycia tych kości – wybieramy je tylko trzy, ale ta sama kość inaczej będzie dla nas pracować pod względem koloru, a inaczej pod względem wartości. A więc – wybieramy kostkę i wstawiamy ją do odpowiedniego miejsca aby walczyć o prawo wyboru karty. Tu liczy się jej wartość (tzn. wartość kości). Nie ma znaczenia kolor – ani kolor kości, ani kolor karty – tylko wartość. Kolor zdobytej karty zdeterminuje nam na którym torze podniesiemy nasz wpływ (tarcze, monety, podróże czy punkty zwycięstwa) ale dopiero kolor kości pozwoli nam w odpowiedniej fazie gry czerpać z tego toru dochód. Brzmi niezbyt skomplikowanie być może, ale jeśli dołożymy do tego tuzin innych aspektów (Karty nas rozwijają – a to przez jednorazowy natychmiastowy bonus, a to przez bonus stały w określonej fazie gry. Podróże kształcą ;) tzn. poruszając się pionkiem po mapie co jakiś czas zdobywamy bonusy. Inwestujemy w kolejne karty podróży dające PZ na koniec gry. Itd. ) to gra naprawdę robi się wymagająca. Dobry gracz pod koniec gry kosi dużo punktów na różnych zależnościach pomiędzy kartami, pozycją na torach, odwiedzanymi miastami…. To mega dobry tytuł, nie wątpię, że będzie o nim głośno.
Baobab. Mega sympatyczna gierka zręcznościowa, która inaczej jak w większości przypadków wymaga nie spostrzegawczości lecz chwili pomyślunku. W skrócie chodzi o to, by umieścić swoje wszystkie karty na drzewie. Kto pierwszy tego dokona (albo inaczej: komu zostanie mniej kart na karnym stosie) ten wygrywa. A karty te to nie tylko same liście, to również zwierzęta i kwiaty – a każdy z nich układamy inaczej. Małpa i kwiat muszą się częściowo zwierzać z drzewa, węża trzeba wsunąć pomiędzy inne karty, kameleon udaje ostatnio dołożoną kartę, lampart spada z wysoka, nietoperz tak samo, ale gracz musi przy tym zamknąć oczy. Ptaka trzeba wrzucić na drzewo z pewnej odległości a pszczoły z kolei efektywnie blokują, bowiem żadnego zwierzęcia nie wolno umieścić tak, by ich dotykało. Żeby było zabawniej gracz może w swojej kolejce próbować umieścić od 1 do 3 kart (ale decyzję o ich liczbie podejmuje na początku kolejki) – musi kombinować co mu się bardziej opłaca i pamiętać, że wszelkie nieudane próby implikują wzrost jego karnego stosu.
Shadows: Amsterdam. Połączenie tajniaków i Dixita – a wszystko to w czasie rzeczywistym. Gracze dzielą się na dwie drużyny, każda drużyna ma szefa, który przekazuje jej wybrane karty – drużyna patrząc na kartę musi zdecydować na które pole pójdzie agentem. Celem szefa jest doprowadzenie swojej drużyny do 3 wskazówek a następnie dotarcie do punktu wyjścia. Niestety nie można podążać na ślepo po pól-pułapek (pól z policją) jest dużo więcej, a trzykrotne wejście na takie pole oznacza sromotną klęskę drużyny. Gra bardzo specyficzna – trzeba mieć niezłą głowę do skojarzeń, no i ten czas rzeczywisty, obie drużyny grają równolegle, ale mają wspólną pulę obrazków. Sytuacja czasem zmienia się jak w kalejdoskopie, a czasem potrafi utkwić w martwym punkcie (kiedy już nic nikomu się z niczym nie kojarzy). Ma swój urok, pod warunkiem, że jesteście w imprezowym humorze. Ja bawiłam się całkiem nieźle.
Nie udało mi się niestety zagrać w Zamek Smoków, ale patrząc na to jak to robili inni mam wyjątkowe parcie na to by w nią wreszcie kiedys zagrać. Gra inspirowana Mahjongiem musi smakować rewelacyjnie :) Urocze bakelitowe kafelki, kombinowanie jak zdobyć to co mi potrzeba, podejmowanie nieoczywistych decyzji i budowanie własnego zamku – to jest to co tygrysy lubią najbardziej. Wprost nie mogę doczekać się premiery.
A skoro już mowa o premierach – nareszcie doczekaliśmy się nowin o Drako 2. Drako to asymetryczna gra Adama Kałuży, w której za pomocą zagrywania kart walczą ze sobą smok i trzech krasnoludów. W Drako 2 dostajemy nowe frakcje: trzech poszukiwaczy przygód kontra dwa trolle. Co więcej Drako 2 będzie można łączyć z pierwszym Drako, co na pewno podniesie regrywalność obu tytułów. W moje serce wstąpiła nowa nadzieja – mam na co czekać :)
Ponownie też usłyszeliśmy o grze Sherlock Holmes Consulting Detective. Znamy już polski tytuł: Sherlock Holmes: Detektyw doradczy. To gra od 1 do 8 graczy, w której wcielimy się w pomocnika Sherlocka Holmesa – będziemy zbierać informacje, kojarzyć fakty i wysnuwać wnioski, a wszystko to przez 90 minut – albo nawet więcej, bowiem 4 z 10 spraw będzie można rozegrać jako kampanię.
Pełną informację o premierach i zapowiedziach można oczywiście znaleźć na stronie wydawcy.
Black Monk:
Monster Slaughter: Horror w Głębi Lasu. To gra nawiązująca do horrorów z lat 80-tych. Każdy z graczy kieruje jedną rodziną potworów np. wilkołakami albo wampirami – każda z unikalnymi umiejętnościami (variable player powers). Ich celem jest odnalezienie studentów w chacie i … skonsumowanie ich. Będziemy wyważać drzwi, straszyć studentów, zabijać ich… ale myliłby się ktoś, jeśli widziałby w tej grze pozycję kooperacyjną. Za to wszystko zyskujemy punkty, upragnione punkty zwycięstwa – potwory wcale za sobą nie przepadają, a już na pewno nie zamierzają sobie pomagać w ukatrupianiu młodych ludzi. Za to ciekawa, 3 wymiarowa plansza odzwierciedlająca chatę w lesie nadaje grze uroku i czyni ją smakowitym kąskiem dla gracza. Jedyne co może budzić kontrowersje to jeden ze sposobów liczenia punktów – otóż (przynajmniej w tym rozgrywanym przez nas scenariuszu) każdy musiał na początku gry wytypować kolejność w jakiej studenci będą się rozstawać z życiem. I choć z jednej strony to właśnie to stanowi pewnego rodzaju motor gry (każdy stara się pomóc studentowi, którego aktualnie nie ma na danej pozycji, bo chce najpierw ukatrupić studenta, którego ma), to z drugiej strony, gdy już się nie uda zostajemy pozbawieni motywacji do dalszych destrukcyjnych działań i jedyne co nam pozostaje to rzucanie kart pomocy, aby przeszkodzić innym graczom. Niemniej – pozycja zabawna, ciekawa, na pewno nie odmówię jeśli jeszcze kiedyś będę miała okazję zagrać.
Gloom. Nietypowa gra, w której próbujemy zmusić członków naszej familii do popełnienia samobójstwa zagrywając na nich karty smutku i zgryzoty. I w sumie mechanika jest banalna, ale clue gry to opowiadanie historii – co takiego przydarzyło się mojej postaci, że pragnie rozstać się z życiem. Co takiego zrobią jej sąsiedzi, aby poprawić jej nastrój (i tym samym uniemożliwić zwycięstwo poprzez spektakularne samobójstwo w otchłani rozpaczy). Mnie osobiście średnio przypadła do gustu, ale historie Kuby o nieszczęśliwych mariażach i innych rodzinnych przypadłościach były naprawdę niesamowite.
Granna:
Jej ostatni hit (Santa Maria) mamy już tak dobrze ograny, że na Pyrkonie skupiłam się na pozycjach dziecięcych. Bazyliszek – ciekawe połączenie memory i spostrzegawczości. Musimy pamiętać co już zebraliśmy, a przy okazji rzucać okiem i patrzeć czy coś, co nam potrzeba (lustrzane odbicia kart) nie pojawia się na stole w sposób jawny. Całkiem udana pozycja dla najmłodszych. Batyskaf, zwycięzca IV edycji konkursu „Wymyśl grę, zostań autorem Granny”, w której za pomocą dociąganych kart z bąbelkami schodzimy w morskie głębiny by strzelać fotki najciekawszym okazom. Uczy podejmowania decyzji i szacowania ryzyka (mogę zejść na niewielką głębokość, strzelić fotkę i wypłynąć w jednym ruchu, lub zejść głębiej aby zaryzykować czy uda mi się wypłynąć w następnej kolejce). A poza tym jest bardzo ładnie wydana. Oczywiście nie mogłabym też nie wspomnieć w tym miejscu o Rekinie, grze nominowanej do nagrody Gra Roku dla Dzieci, która mimo pokaźnej negatywnej interakcji i losowości generuje całkiem sporo dobrej zabawy. Otóż rzucamy kostkami, na których są kolorowe rybki i czarne rekiny. Ruszamy się oczywiście tym co nam wypadnie – ale tylko jeden kolor rybki jest nasz, a chcemy tę właśnie (chociaż jedną z czterech) rybkę bezpiecznie przeprowadzić na drugą stronę. Będą nam w tym przeszkadzać rekiny – nasi przeciwnicy postarają się, aby zjadły nam one naszą rybkę, ale my nie pozostaniemy im dłużni, i będziemy zjadać rekinami rybki przeciwników.
I najważniejszy punkt programu: Maskarada
… na której wręczone zostały nagrody Gra Roku. Wyniki znacie, nie będę się powtarzać, a poniżej galeria z najpiękniejszymi postaciami Cosplay…
A na koniec, pożegnam się tym optymistycznym akcentem. Nawet w sleeproomie obecne są planszówki!
Asia, świetna relacja! :D No i zazdroszczę wyjazdu…
Dzięki! A jak ja się cieszę, że mi się wreszcie udało pojechać… – to był mój pierwszy Pyrkon.
Ale spania w sleeproomie raczej nie będę powtarzać… no chyba, że na 20cm. materacu ;)
To jak to jest z tą Coimbrą? „Potężny mózgożer” czy „gra średniego kalibru”, jak promuje ją sam Rebel?
Dla mnie to potężny mózgożer, dla kogoś, kto na co dzień trzaska Felda dla rozgrzewki, będzie to gra średniego kalibru. Jest to po prostu wartość niemierzalna. Subiektywna ocena.