Ruszamy na wschód! Przed nami Indie, Filipiny (a konkretnie Manila) i Tajlandia (a konkretnie Bangkok). A że azjatyckie odległości są niemałe, będziemy między nimi przemieszczać się drogą powietrzną – za pomocą sterowca. Zapraszamy na wspaniałą podróż.
Kashya
U mnie wciąż trwa nadrabianie zaległości i powoli (bardzo powoli), acz sukcesywnie zmniejszam stos gier odłożonych “na później”. Na stole wylądowało więc Airships w Polsce znane pod tytułem Giganci przestworzy oraz Discover India.
Airships to dice building, w którym wcielamy się we właścicieli przedsiębiorstw lotniczych, którzy inwestują w budowę wielkich sterowców. Każdy gracz startuje z dwiema białymi kośćmi i za pomocą wyrzuconych na nich wartości stara się kupić karty ulepszeń (pozwalające na pozyskanie nowych kości) oraz karty sterowców zapewniające punkty na koniec gry. W późniejszym etapie można zdobyć dodatkowe punkty za udział w różnych etapach budowy sterowca Hindenburg. Gra ma dosyć proste zasady, łatwo jest w nią wprowadzić nowych graczy, a tury nie dłużą się – ot decydujemy co kupić, rzucamy kośćmi, udało się albo nie. Bardzo bałam się w niej niczym nieokiełznanej losowości, na szczęście mamy kilka możliwości manipulacji wynikami na kościach.
Niestety całość jest sucha jak pieprz, a mechanika jest moim zdaniem oderwana od tematu. W ogóle nie miałam poczucia budowania niesamowitych statków powietrznych. Oprawa graficzna też nie pomaga, karty są poprawne i czytelne ale nie porywają. Najfajniejszy graficznie element to planszetki graczy, stylizowane szkice sterowców dodają grze nieco uroku. Co prawda same planszetki są trochę na wyrost, do gry niezbędne nie są, służą tylko do trzymania kilku pozyskanych kart i żetonów. Airships do moich ulubionych gier nie trafiło. Nie jest to gra tragiczna i niegrywalna, nie oferuje jednak nic zaskakującego. Być może lepiej sprawdziłaby się w gronie początkujących graczy jako wprowadzenie do mechaniki, dla mnie jest po prostu przeciętna.
Discover India to z kolei gra, w której podróżujemy po Indiach, zbieramy różnokolorowe żetony i staramy się ułożyć z nich jak najdłuższą, nieprzerwaną kombinację kolorów. Mimo prostych do wytłumaczenia zasad gra wymaga od nas główkowania i ostrożnego planowania ruchów. Ze względu na mechanikę poruszania się po planszy – możemy przesunąć się tylko do pustego miasta sąsiadującego z miastem, do którego udał się gracz przed nami – bardzo łatwo zostać zablokowanym przez przeciwnika. Nie raz byliśmy zmuszeni do przesunięcia się do jedynego dostępnego miasta, z żetonem, który kompletnie nie pasował nam do zbieranego układu. W grze istnieje również możliwość zakupu żetonów od innych graczy za cenę punktów zwycięstwa – bardzo wygodna opcja na pozyskanie potrzebnego koloru – nie można z nią jednak przesadzić, żeby nie dać zbyt dużej przewagi punktowej przeciwnikom.
W Discover India nie tylko nasze ruchy są ograniczone, układanie wzoru odbywa się według ściśle określonych reguł – każdy kolejny dołożony żeton musi łączyć się z poprzednimi. Jest coś satysfakcjonującego w tworzeniu kolorowych wzorów i kombinowaniu jak najlepszych posunięć z de facto mocno ograniczonych możliwości. Gra sprawdziła się na lekkie rodzinne granie, miło spędziliśmy popołudnie i pewnie chętnie odwiedzimy Indie ponownie.
Ginet
Dzisiaj o dwóch grach, które łączy kilka elementów. Po pierwsze przepiękna szata graficzna i wykonanie w orientalnym klimacie południowo-wschodniej Azji. Po drugie rodzinny i lekki charakter rozgrywki. Po trzecie worker-placementowa mechanika oparta na losowości, rzutach kośćmi i obstawianiu określonych zdarzeń.
Pierwsza z nich to wydana swego czasu przez Egmont…
Manila.
W tej grze wcielamy się w biznesmenów, którzy chcą zdobyć jak największy majątek na transporcie towarów do portów tytułowej Manili. W tym celu będziemy dołączać swoich pracowników do statków wożących dobra, ale też wysyłać ich do pracy w porcie, stoczni, nawigacji, a nawet przebierać ich za piratów i plądrować łodzie.
Towary, które dopłyną do portu będą podnosić swoją wartość, dzięki czemu gracze posiadający udziały w firmach je transportujących będą mnożyć swoje zyski.
Mechanicznie każda runda ma dwa etapy – licytacja o stanowisko kapitana portu i transport towarów. Funkcja kapitana jest bardzo ważna, bo gracz ją posiadający będzie mógł zakupić udziały, zdecyduje, które towary będą transportowane w danej rundzie, ustali początkową pozycję łodzi oraz pierwszy wykona akcję w fazie dostawiania robotników.
W fazie transportu towarów następują po sobie naprzemiennie dwa zdarzenia – każdy z graczy dostawia jednego robotnika, a następnie kapitan dokonuje rzutu kośćmi, żeby zobaczyć, które łodzie posunęły się naprzód. Pomiędzy tymi czynnościami gracze, którzy zajęli stanowiska nawigatorów i piratów mogą skorzystać ze swoich funkcji i cofnąć lub przyśpieszyć jedną z łodzi (nawigator) lub dokonać abordażu albo splądrować statek, który pechowo wylądował na polu 13. Po trzecim rzucie kośćmi sprawdzamy, które statki dopłynęły do portu i rozładują towary, a które uległy uszkodzeniu i trafią do stoczni. Na tej podstawie czerpiemy zyski odpowiednie do zajmowanej przez nasze meeple pozycji a następnie podwyższamy wartość towarów.
Partia trwa do momentu kiedy wartość jednego z towarów osiągnie pułap 30 peso. Grę wygrywa gracz, który po zsumowaniu posiadanej gotówki oraz wartości zakupionych udziałów będzie cieszyć się największym majątkiem.
Zupełnie inną tematycznie grą jest wydany przez Eagle-Gryphon Games…
Floating Market.
Tutaj nie wcielamy się w żądnych pieniędzy biznesmenów, a we … wnuczków, których babcie poprosiła o zgromadzenie składników na sałatkę owocową (nie mylić z sałatka punktową). Żeby zdobyć potrzebne składniki musimy przebiec się po zamieszczonych na łodziach straganach (wtedy dostaniemy je za darmo) albo kupić w pobliskim sklepiku.
Stragany przyporządkowane są (losowo) do określonych wartości. Stragan znajdujący się przy wyturlanym na koniec rundy wyniku wydaje towar, a sąsiednie przynoszą monety.
W swoich zasobach gracze posiadają natomiast zestaw kości – od czterościennej do dwunastościennek dających wyniki dodatnie oraz jedną sześcienną przynoszącą wyniki ujemne.
W pierwszej turze danej rundy każdy z graczy dodaje jedną z kości do banku oraz stawia swojego ludzika na jednym z wolnych pól na planszy. W kolejnych turach dostawiamy już wyłącznie nasze pionki. Te można natomiast dostawić albo do jednej z niezajętych jeszcze łodzi, co jest równoznaczne z obstawieniem danego wyniku, albo do miasteczka, co pozwala nam nieco manipulować zasadami danej rundy (np. poprzez dołożenie kolejnej kości, dostawienie meepla poza kolejnością, zakup owocu w sklepiku czy spowodowanie, że towar wydadzą dwie, zamiast jednej łodzi). Kiedy już wszyscy gracze wyłożą swoje wszystkie ludziki, pierwszy gracz rzuca kośćmi z banku, żeby określić, która łódź w tej rundzie przyniesie owoc, a które dadzą monety.
Gra kończy się w momencie kiedy jeden z graczy zgromadzi co najmniej 5 różnych owoców.
Podsumowując obie gry, mogę śmiało stwierdzić, że są to lekkie tytuły rodzinne nastawione głównie na graczy rozpoczynających karierę planszówkowiczów. Zarówno Manila jak i Floating Market posiadają sporą dawkę losowości, ale też zawierają wystarczająco dużo decyzji, żeby nie mieć wrażenia, że braku wpływu na rozgrywkę. Decyzje są całkiem ciekawe jak na ten poziom skomplikowania gry. Dużym plusem obu tytułów jest fantastyczna oprawa graficzna. W Manili, to przede wszystkim wykonanie elementów –meeple, kostki, monety. W Floating Market dochodzi jeszcze do pięknie zilustrowana plansza (jedna z najładniejszych jakie widziałem w grach planszowych).
Myślę, że obie gry mogą trawić w gusta sympatyków gier rodzinnych, zwłaszcza tych, którym przypadły do gustu Przebiegłe Wielbłądy lub Osadnicy z Catanu.