Katowicka knajpka Ludiversum zaprezentowała nam w ten weekend przepis na udaną imprezę planszówkową. A więc wychodzi na to, że składniki nie są wcale takie skomplikowane, potrzeba jedynie stołów, krzeseł, gier i ludzi. Ni mniej, ni więcej – sukces murowany! A ja z kolei zapraszam na kilka refleksji o pierwszej edycji Planszówek w Spodku!
Moja przygoda z Planszówkami w Spodku zaczęła się w chłodny i deszczowy poranek na Podkarpaciu. Mimo niesprzyjającej aury, dzielnie udałam się na dworzec, aby najbliższe 4 godziny spędzić w pociągu… Jak się okazało, trafiłam na pociąg widmo, który nie istniał na żadnym rozkładzie, mimo że dzień wcześniej kupiłam na niego bilet. Cóż, całe szczęście, że przyjechał. Nie powiem, to ciekawe doświadczenie jechać pociągiem, który nie istnieje 😊. Co prawda przez moment przeszło mi przez myśl, że być może zamiast do Katowic, dowiezie mnie do Hogwartu… Pozostawała mi jedynie nadzieja, że czarodzieje również grają w planszówki.
Ale nie o pociągach miała być mowa. Kiedy już wysiadłam na peronie 9 i ¾ (a nie… to był chyba jednak inny peron), udałam się w kierunku katowickiego Spodka. I po tym akapicie pełnym niepotrzebnych słów, docieramy do pierwszej informacji, która może być Wam przydatna, a więc lokalizacji imprezy. Podstawowe wiadomości już macie: Śląsk, Katowice, Spodek. Dodam jeszcze, że dotarcie do Spodka z dworca zajmuje jakieś 15 minut, a droga jest prosta jak w mordę strzelił, więc jest do duży plus dla przyjezdnych 😊.
Forma tegorocznej imprezy skomplikowana nie była: wypożyczalnia, stoły i wydawcy. Program mógłby się wydawać nadzwyczaj ubogi, no bo, jak to? Żadnych prelekcji, turniejów, giełdy gier i innych cudów na kiju? Owszem, nic więcej, ale uważam, że była to decyzja bardzo dobra. Jak na pierwszą imprezę ograniczenie atrakcji do minimum to tym samym mniej spraw, które mogą potencjalnie nawalić. I rzeczywiście, nic nie nawaliło, bo i nie miało co, a zabawa była przednia. Aczkolwiek organizatorzy zapewniają, że w przyszłości plan może być zdecydowanie bogatszy 😉. Zacznijmy zatem po kolei…
Wypożyczalnia
Gier w wypożyczalni było naprawdę sporo – organizatorzy mówili, że około 500 różnych tytułów. I faktycznie, było w czym wybierać. Zarówno nowości, jak i klasyki, trafiały się i jakieś zagraniczne tytuły. Samo wypożyczanie działało sprawnie i choć w godzinach szczytu postało się kilka minut, to na szczęście nie odczuliśmy potrzeby tworzenia list kolejkowych 😊.
Miejsce
Z powodu kilku przygód z PKP dotarłam na imprezę nieco później niż pierwotnie planowałam, a więc bardzo obawiałam się, czy uda się znaleźć jeszcze jakiś wolny stół. Na całe szczęście organizatorzy spisali się na medal i przygotowali dostatecznie dużo miejsca. Co prawda trzeba było nieco krążyć w poszukiwaniu wolnego stolika, ale nie zaobserwowałam, ażeby ktoś przytargał własny stół na plecach albo koczował na ziemi 😊. Ale nie myślcie sobie, że wolne miejsca były spowodowane niską frekwencją! Co to, to nie! Tylko w sobotę przez Spodek przewinęło się grubo ponad 1000 osób, a więc mimo iż Łukasz „Piechu” (kto nie wie, to dodam: kierownik tego zamieszania) twierdził, że jest tym mile zaskoczony, to chyba jednak przewidział, że gracze tak licznie przybędą, bo po cóż innego by tyle stołów poustawiał 😊.
Wydawcy
Główną atrakcją, poza oczywiście niezastąpioną wypożyczalnią, były stoiska wydawców. A ci pojawili się dość licznie. Hobbity prezentowały piękną, wielkoformatową Celestię, Vertima/Phalanx przywieźli nowości, które dopiero w bliższej lub dalszej przyszłości ujrzą sklepowe półki, a więc My little Scythe, Pomiędzy dwoma zamkami Szalonego Króla Ludwika, czy oczekiwany przez wielu Nanty Narking, a u Lucrum Games jak zawsze wesoło i kolorowo, bo z daleka spoglądały już na nas ich szalone Motylki, a także małe pudełka pełne zabawy, czyli Fikolo oraz Czy wiesz, który zwierz😊. Nieco mnie pamięć zawodzi, więc przepraszam na klęczkach tych, o których zapomniałam, ale z pewnością mogę stwierdzić, że moje oczy ujrzały również Czacha Games, Egmont i nowych gości na naszym podwórku, a więc Funiverse. Co prawda dało się odczuć brak kilku kluczowych wydawnictw, jak choćby Rebel czy Portal, ale myślę, że w przyszłym roku tak zacnej imprezy już nie odpuszczą 😊. Dodam jeszcze, że na zakupoholików, poza sprzedażą u wydawców, czekał również sklep Mepel oraz znany i lubiany Mr. Meeple ze swoimi koszulkami.
Jedzenie
Wiadomym jest wszem i wobec, że jak człowiek tak pogra w porządne planszówki w zacnym towarzystwie i wyda połowę wypłaty na to, w co zagrać nie zdążył, to i żołądek zaczyna dawać o sobie znać, zakłócając móżdżenie przy stole swoimi natrętnymi pomrukami. Na szczęście w Spodku funkcjonowały bodaj dwa kioski z żarciem, choć niestety dużego wyboru nie mieliśmy. Ot, jakiś fast food i co nieco zimnych przekąsek. Dobrze, że choć tyle było, ale na przyszłość można by pomyśleć o nieco bardziej złożonym menu. Nie wiem, jakie są możliwości gastronomiczne wewnątrz Spodka, ale może by tak zaprosić ze dwa sensowne food trucki? To taki mój pomysł dla organizatorów. Jeśli ktoś to w ogóle przeczyta, to ja zamawiam porządne burgery 😉.
Podsumowując, Planszówki w Spodku uważam za imprezę jak najbardziej udaną. Warto było przejechać te 4 godziny pociągiem widmo, ażby spędzić z Wami sobotę. Organizatorom z całego serca gratuluję i liczę na to, że spotkamy się za rok! A mi pozostaje jedynie żal w serduszku, że na południu Polski nie dorobiliśmy się jak dotąd imprezy na taką skalę. Oficjalnie oświadczam, że ja, gorol z Podkarpacia, szczerze, wrednie i bezceremonialne zazdroszczę Wam, Hanysy ze Ślonska, tak wielu udanych imprez planszówkowych, do której to listy dołączyły właśnie katowickie Planszówki w Spodku! Za to, że Wy macie, a my nie – hańba Wam i cześć zarazem. Amen 😊.