Odnoszę wrażenie, ze jestem jednym z niewielu fanów Keltisa. Co prawda przyznanie mu nagrody Spiel des Jahres w roku, w którym w szranki stawała również Epoka Kamienia, uważam za duże nieporozumienie, trudno mi jednak nie przyznać, że w początkach mojej planszówkowej kariery spędziłem z grą Reinera Knizii wiele godzin dobrej zabawy. Skoro więc nadarzyła się okazja poznać prekursora zastosowanej w Keltis mechaniki, nie mogłem odmówić. Tak rozpoczęła się moja wędrówka w poszukiwaniu zaginionych miast w grze Lost Cities: Pojedynek, wydanej niedawno przez Galaktę.
Zaginione Miasta autorstwa dra Knizii były już kiedyś wydane przez Galaktę. Teraz do sklepów trafił remake gry z zachowanym anglojęzycznym tytułem i podtytułem charakterystycznym ostatnio dla gier dwuosobowych – Pojedynek.
Nieznającym tego leciwego już klasyka wyjaśniam, że LC: P jest dwuosobową grą karcianą o zmaganiach poszukiwaczy zaginionych miast i ukrytych w nich skarbów. Klimatu – niestety – w tym za grosz nie ma, cała nadzieja opiera się więc w mechanice. Ta natomiast jest prosta i dobrze przemyślana, dzięki czemu układanie pasjansów staje się przyjemne i posiada szczyptę negatywnej interakcji.
Zasady gry są w zasadzie banalne. Na początku partii gracze dostają po 8 kart na rękę. Ruch gracz polega na zagraniu karty (do ekspedycji lub na odpowiedni stos kart odrzuconych) i dobraniu karty (w ciemno z decku ogólnego lub wierzchniej z któregoś ze stosów kart odrzuconych). Karty do ekspedycji dokładamy rosnąco, choć nie muszą być one po kolei. Przed zagraniem pierwszej karty „numerowanej” w danej ekspedycji możemy dołożyć do niej też odpowiednie karty zakładów, co pozwoli pomnożyć końcowy wynik uzyskany z tej wyprawy (również ujemny).
Każda talia ekspedycji zawiera karty ponumerowane od 1 do 10, co znaczy, że umożliwia zdobycie maksymalnie 55 punktów (razy ewentualny mnożnik wynikający z kart zakładów). Do tego musimy jeszcze zapłacić 20 punktów kosztów od rozpoczętej wyprawy oraz możemy dostać 20-punktowy bonus za ekspedycję, w której zagramy minimum 8 kart.
Runda kończy się po dobraniu ostatniej karty z talii, a wynik gracza to suma wyników z poszczególnych ekspedycji.
Do zagrania pełnej partii potrzebne jest jeszcze dwukrotne powtórzenie powyższej procedury i zsumowanie wyników z trzech rozegranych rund. Osobiście myślę jednak, że nie ma przeszkód do tego, żeby każde kolejne rozdanie traktować jako odrębną rozgrywkę.
W wariancie pełnym rozgrywka powinna potrwać około 30 minut, w wariancie skróconym (z jednym rozdaniem) partia zamknie się jednak w około 10-15 minutach.
Po ośmiu rozgrywkach w LC: P mam w stosunku do gry mieszane uczucia.
Z jednej strony gra się naprawdę przyjemnie. Zabawa jest szybka, dynamiczna, bez żadnych przestojów. Do tego, choć bardzo prosta, tworzy dobrze działającą mechanikę, pozwalającą na interakcję czy różne strategie działania. Możemy grać ryzykownie zawierając zakłady i rozpoczynając ekspedycję nie mając jeszcze wielu kart danego koloru lub ostrożnie zbierać zestawy dopóki nie jesteśmy pewni zysku, a dopiero później rozgrywać karty. Możemy blokować przeciwnikowi karty z rzędów, które rozpoczął zatrzymując je na ręce, ale możemy też dokonać szybkiego zwrotu i zmienić ekspedycję widząc dużo kart jednego koloru na stosie kart odrzuconych.
Z drugiej strony kilka rozwiązań potrafi sfrustrować lub nawet zdenerwować grających. Po pierwsze losowość. Rozumiem, ze gra jest lekka, rodzinna i do tego karciana więc losowość może występować, niemniej jednak wolałbym, żeby nie decydowała ona o wyników partii, a to się niestety w przypadku LC: P potrafi zdarzyć. Po drugie nie podoba mi się konieczność trzykrotnego powtarzania rundy, aby rozegrać pełną partię zgodnie z zasadami. Rozumiem, że ma to ograniczyć wspomniany wpływ losu na wynik rozgrywki, niemniej jednak myśl trzykrotnego powtarzania od zera tych samych czynności budzi we mnie pewien sprzeciw. Po trzecie uboga i niezbyt urodziwa szata graficzna oraz (co częste w przypadku gier Galakty) spora ilość powierza w pudełku, mogą sprawić, że klient początkowo nie będzie pewien za co dokładnie zapłacił to 60-parę złotych.
Summa summarum mechanicznie gra broni się jako lekki dwuosobowy fillerek, szczególnie dla nowych graczy. Może stanowić dobrą alternatywę np. dla Star Realms, Jaipura czy Schotten Totten. Jeżeli oczekujecie jednak trochę głębszej, ale nie dłuższej czasowo rozgrywki, to wybierzcie raczej 7 Cudów Świata: Pojedynek czy Agricola: Chłopi i ich zwierzyniec.
Grę Lost Cities: Pojedynek kupisz w sklepie
Dziękujemy firmie Galakta za przekazanie gry do recenzji.
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(4/10):
Ogólna ocena
(7/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.