Wczoraj Ania opisała Wam swoje wrażenia z Ataku na Londyn. Dziś swoje trzy grosze dorzucę ja. Tym razem będzie o Podróży w czasie i Skoku w Wenecji. I Ataku na Londyn.. no bo co w końcu, kurczę blade! ;) *)
Dla odmiany ja mam już trochę doświadczenia w różnych Escape Roomach – i tych rzeczywistych, i tych planszowych. Za rzeczywistymi wprost przepadam. Nie jestem najlepsza w rozwiązywaniu zagadek, ale obsługa warszawskich pokojów dba o zadowolenie klientów i generalnie udaje się uciec w lepszym czy gorszym czasie poniżej godziny nawet takim CKM-owcom **) jak ja. Choć może to po prostu zasługa mojego (dość różnorodnego czasami) teamu.
Z planszówkowymi Escape Roomami jest już gorzej. O moich doświadczeniach można przeczytać tutaj i tutaj, a także tutaj. Bywało, że się udało, zwłaszcza jak nie trzeba było się zmieścić w czasie. Ale bywało też tak, że musiałam wykonać telefon do przyjaciela ;)
Zaczęło się od Skoku w Wenecji
Skok w Wenecji to była moja pierwsza gra z tej serii. Byłam mega przyjemnie zaskoczona, że nie potrzeba do tego:
1. aplikacji mobilnej
2. czytać instrukcji
3. niszczyć gry
4. a nadto nie da się utknąć w punkcie bez wyjścia.
Używanie aplikacji mobilnej (Unlock!) jest bardzo fajne, ale po pierwsze trzeba ją mieć gdzie zainstalować, a po drugie można (och, i po co ja się po raz kolejny do tego przyznaję??) dać ciała i zaistalować nie tę wersję co potrzeba (np. angielską do polskiej gry) – a wtedy można sobie grać długo i namiętnie… ale bez pozytywnego rezultatu. Może też się tak zdarzyć, że wasze oprogramowanie albo urządzenie nie będzie działało tak jak sobie tego życzycie – np. kiedy rozgrywałam Kroniki Zbrodni okazało się, że nie działa czytnik QRcode w mojej komórce. Tak więc, po wstępnej fascynacji techniką, uznałam, że brak zapotrzebowania na aplikację mobilną jest jednak pozytywną wartością.
Punkt drugi – kiedy stykasz się z grą po raz pierwszy i nie musisz czytać instrukcji, a tylko przechodzisz przez tekst na kartach – to robi to na tobie doskonałe wrażenie.
A jeśli do tego okazuje się, że gra po uporządkowaniu talii ponownie nadaje się do użytku, bez drukowania pewnych elementów (Escape Room od Trefla) tudzież bez rozwiązywania zagadek w pamięci lub na kartce papieru (Exit od G3) to jesteś w siódmym niebie. Choć gwoli ścisłości podpowiem, że jeśli chodzi o Skok w Wenecji warto zaopatrzyć się w przezroczystą koszulkę (albo kalkę) i jakiś mazak, bo rozwiązanie pewnej zagadki w pamięci zajmie wam po prostu zbyt wiele cennego czasu, a po karcie mazać przecież nie warto. A na pewno nie warto pisać na karcie wyników, ale na to przypuszczam, że i bez mojej podpowiedzi każdy wpadnie – godzinę rozpoczęcia / zakończenia (oraz ewentualne wpadki) można sobie po prostu zapisać gdzieś z boku.
I tu dochodzimy do kolejnego ciekawego rozwiązania – notujemy godzinę rozpoczęcia i … zaczynamy zabawę. Jeśli nie możemy poradzić sobie z jakąś zagadką to:
1. można skorzystać z podpowiedzi (są tak napisane, że trzeba się odrobinę wysilić aby je odczytać, także nie bójcie się że same wpadną w oko)
2. po prostu odwracacie kartę i poznajecie odpowiedź, a na karcie wyników zapisujecie swoją wpadkę, która da wam na koniec gry karne 5 minut (dokładnie tak samo, jeśli zagadkę rozwiążecie błędnie). Bo i nie chodzi o to, by zmieścić się w czasie (jak w zamkniętym pokoju) lecz by pokonać grę jak najszybciej. Ideałem jest zmieścić się poniżej godziny, ale równie dobrze może to być półtorej, lub nawet dwie i pół – po prostu nie zdobędziecie tytułu mistrza nad mistrze (czyt. przegracie z kretesem, ale i tak będziecie się świetnie bawili).
Jeśli chodzi o same zagadki – uważam, że są proste. Niektóre nawet bardzo proste. A mimo to Skok w Wenecji, który robiliśmy w dwie osoby zabrał nam więcej niż 90 minut. Jednak przechodziliśmy go liniowo, tzn. wszystkie zagadki rozwiązywaliśmy wspólnie.
Poprzez Podróż w czasie
Tę drugą grę, czyli Podróż w czasie, też rozegraliśmy w parze – ale tym razem podzieliliśmy się zadaniami. W pewnym momencie bowiem historia rozchodzi się w cztery linie czasowe (cztery stosy) i można to rozwiązywać równolegle – z dokładnością do posiadania jakiś przedmiotów, które oczywiście znajdują inni gracze, którzy zajęli się innymi stosami. No i efekt był powalający: 45 minut.
aż do Ataku na Londyn
Atak na Londyn robiłam sama. Czas – cóż, chwalić się nim nie będę. Ale w końcu bycie solo oznacza, że musiałam przejść wszystko, a to kosztuje czas. To, co mnie uderzyło w rozgrywaniu kolejnej gry, to fakt, że już byłam znudzona czytaniem pierwszych kilku kart, które de facto robią za instrukcję. A więc przeskakuję je byle jak, a potem mam delikatny niepokój czy przypadkiem jednak czegoś tam ciekawego nie było. I oczywiście, że było. Było klimatyczne wprowadzenie. Jeśli nie przeczytacie wstępniaka, nie spróbujecie wczuć się w klimat, to gra będzie mechanicznym rozwiązywaniem zagadek nie-wiadomo-po-co, czego wam absolutnie nie życzę. Więc postarajcie się i przeczytajcie wszystko co na tych kartach jest napisane, a zwłaszcza historię wprowadzającą.
Porównanie
Mam ten przywilej, że mogę porównać wszystkie trzy gry. Każda z nich mi się podoba i każda jest jedyna w swoim rodzaju (choć po pewnym czasie można nabrać rutyny i zacząć do wszystkiego stosować pewne sztuczki poznane we wcześniejszych zagadkach – czasem się przydają, a czasem nie ;)). Najtrudniejsze zagadki wydają mi się być w Ataku na Londyn. Za to Skok w Wenecji jest o tyle szczególny, że wcielamy się w postaci, które mają swoje unikalne umiejętności (w praktyce – każdy z was dostaje jakąś podpowiedź na dzień dobry, o której może opowiadać, ale nie może jej pokazywać pozostałym graczom – poznajecie ten patent? ***)). Podróż w czasie za to ma … nieliniowe zakończenie. Każda ma „coś” i dla tego czegoś warto ją przejść.
Podsumowanie
Gry z serii Escape Room od Fox Games uważam za jedne z bardziej udanych produkcji. Familijnych produkcji. Są to najłatwiejsze zagadki jakie przyszło mi rozwiązywać, ale dzięki temu nadają się dla początkujących graczy czy dla rodzin z dziećmi. A choć piszę, że najłatwiejsze – to i tak udało mi się posadzić kilka baboli i stracić cenne minuty w karniakach, więc aż tak banalnie jednak nie jest. Wrażenie prostoty potęguje po prostu fakt, że można podać błędne rozwiązanie i przejść dalej.
Nie wyobrażam sobie jednak rozwiązywania tych zagadek w pudełkowe (maksymalne) 6 osób. Chyba panowałby za duży chaos. Z założenia nie jestem też zwolennikiem zabawy solo (choć grało mi się dobrze), bo gry planszowe mają przede wszystkim zbliżać ludzi. Wychodzi więc na to, że polecę grę w parze, zwłaszcza, że łatwo jest wtedy usiąść obok siebie i widzieć wszystko.
A zatem gry te charakteryzują:
+ małe rozmiary
+ nie potrzeba aplikacji, klepsydry, baterii – a jedynie ew. ołówka i kartki papieru
+ gra – choć jednorazowa – nadaje się do ponownego użytku (np. wymiany)
+ otwierasz pudełko i zaczynasz grać – instrukcja jest częścią gry
+ nie można utknąć w martwym punkcie – co najwyżej dostanie się karniaka
+ zagadki są łatwe w porywach do średnich…
– …co dla niektórych może okazać się jednak wadą
*) ulubione powiedzenie Mikołajka René Gościnnego
**) CKM = Ciężko Kapująca Mózgownica
***) T.I.M.E Stories
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(9/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Gra tak dobra, że chce się ją polecać, zachwycać nią i głosić jej zalety. Jedna z najlepszych w swojej kategorii, której wstyd nie znać. Może mieć niewielkie wady, ale nic, co by realnie wpływało negatywnie na jej odbiór.