Nasza Księgarnia od początku swojej obecności na rynku planszówek celuje w gry przeznaczone dla młodszych lub początkujących graczy – lekkie, przystępne, kolorowe. Pewnym wyjątkiem były tu Gejsze. Nie, żeby były nie były przystępne czy ładnie wydane, ale pozwalały już na tyle pokombinować, że zadowalały również gusta bardziej wytrawnych graczy. W ostatnich tygodniach NK przypuściło dużą ofensywę, wypuszczając na rynek kilka tytułów mających na celu zapewnić rozrywkę na długie zimowe wieczory. Mi do recenzji przypadła Choinka. Czy jest to kolejna gra przeznaczony przede wszystkim dla rodzin lub dzieci czy znajdą tu coś dla siebie i bardziej zaawansowani gracze?
Tematyka i wykonanie wydają się raczej wskazywać na to pierwsze. Klimatem zbliżających się Świąt uderza nas już pudełko, pokazujące udekorowane świąteczne drzewko, dla dodatkowego efektu posypane brokatem. Wewnątrz znajdziemy cztery składane choinki, karty celów, kafelki z ozdobami i notesik z ołówkiem na zapisywanie punktów zwycięstwa. I o ile grafika na pudełku i pomysł z brokatem podobają mi się bardzo, o tyle grafiki elementów nie są już nadzwyczajne, Najbardziej przeszkadza mi jednak grubość „płytek” ozdób, które umieszczamy na choince. Nie są one zrobione z tektury, a z błyszczącego papieru, przez co ślizgają się po planszy. To z kolei znacznie utrudnia proste i szybkie policzenie liczby sparowanych światełek na koniec gry.
Same zasady rozgrywki są dosyć proste. Przed grą dostajemy po cztery cele, z których trzy wykorzystamy podczas rozgrywki. Przed każdą z trzech rund każdy z grających wybiera jeden cel i kładzie go na środku stołu. Utworzona w ten sposób pula określa nam jakie elementy przyniosą punkty zwycięstwa na koniec bieżącej rundy.
Poza celami, każdy z graczy dostaje też przed każdą rundą 8 kafelków (kart) z ozdobami. Wybiera jeden, resztę przekazuje graczowi obok. Kiedy wszyscy gracze dokonają już wyboru umieszczamy ozdoby na naszych choinkach. Procedura się powtarza, aż graczom zostaną po dwie karty. Wówczas jedną wybieramy, a drugą odrzucamy i przystępujemy do punktowania.
Po trzech rundach do punktów z kart celów dodajemy jeszcze punkty za płatki śniegu, kompletne jednokolorowe światełka, pozostałe cukierkowe laski oraz zawieszone na choince pierniczki. Po podliczeni punktów ogłaszamy zwycięzcę.
W Choince dużo rozwiązań mi się podoba.
Przede wszystkim, mimo prostoty zasad, mamy całkiem dużo kombinowania. Podczas dopasowywania kafelków na choince nie mamy ograniczeń co do sposobów ich układania. Możemy je obracać w dowolną stronę i układać na każdym wolnym polu na choince. A to oznacza mnóstwo możliwych kombinacji, których znaczenie ujawnia się przede wszystkim gdzieś w środkowym etapie gry (kiedy część pól jest już zajętych, ale jeszcze mamy dostateczną swobodę wyboru). A decyzje w większości wypadków nie są proste, bo nieraz musimy wybierać nie tylko pomiędzy poszczególnymi celami, ale też pomiędzy punktami z celów, a punktami zapewnianymi przez niektóre ozdoby na koniec gry.
To jest właśnie drugi duży plus Choinki – wiele różnych kafelków ozdób, a tym samym wiele różnych źródeł punktowania. Bombki (w trzech kolorach i trzech kształtach) same w sobie zazwyczaj nie dają punktów zwycięstwa, ale są często wykorzystywane w układach znajdujących się na kartach celów. Dzwoneczki mają bardzo dużo śnieżynek, a każda śnieżynka to punkt zwycięstwa. Najciekawsze są jednak pajacyki. Same w sobie dają tylko 2 PZ, ale jeżeli graniczą z odpowiednimi ozdobami, to ich wartość rośnie wykładniczo i może osiągnąć aż 18 PZ. Większość z ozdób na bocznych krawędziach ma też umieszczone świąteczne światełka w kilku kolorach. Jeżeli po dołożeniu kafla sparujemy światełka w tym samym kolorze to na koniec za każdą taka lampkę dostaniemy 2 PZ.
Kolejną zaletą są bardzo lubiane przeze mnie zmienne cele. Narzekałem ostatnio na ich niewykorzystany potencjał przy okazji recenzji Small Islands. Tutaj jednak zostały one wykorzystane bardzo dobrze. Nie tylko zmagamy się z realizacją kilku celów jednocześnie, ale też możemy planować ułożenie pod cele przyszłe, które obecnie znajdują się jeszcze na naszej ręce. Dodatkowo wykładając karty celów w drugiej i trzeciej rundzie nie możemy się ograniczyć do ustawienia ich pod siebie, ale też musimy zwracać uwagę czy nie pomożemy w ten sposób innym. Bo co z tego, że mamy 6 niebieskich bombek, skoro inny gracz ma ich 8 i jak wyłożymy cel punktujący niebieskie ozdoby (w tym ich największą liczbę), to prawdopodobnie inny gracz zdobędzie za niego dwa razy więcej punktów niż my.
Niestety są też rzeczy, które podobają mi się mniej.
Kuleje m.in. rozgrywka na dwie osoby, kiedy do gry wchodzi wirtualny gracz. Każdy kto grał w takim wariancie np. w 7 Cudów Świata czy Sushi Go wie, że to rozwiązanie nie jest zbyt wygodne. Generalnie wydaje mi się jednak, że rozgrywka dwuosobowa jest bolączką większości planszówek opartych na mechanice draftu (w tym ujęciu 7-cudowym), choć zdarzają się i chlubne wyjątki, jak Capital czy Królestwo Królików.
Pewną trudność stanowi też liczenie punktów zwycięstwa podczas śródpunktacji oraz na koniec rozgrywki. Po pierwsze ze względu na małą przejrzystość choinek graczy (o czym pisałem wcześniej), po drugie ze względu na słabe rozplanowanie notatnika, w którym PZ za rundę liczone są łącznie zamiast w rozbici na poszczególne cele.
Nie podoba mi się również pomysł z cukrowymi laseczkami, dzięki którym możemy kilkukrotnie w trakcie partii zmienić położenie naszych kafelków. Z jednej strony zwiększa to kontrole gracza nad jego planszą, z drugiej niemiłosiernie potrafi wydłużyć downtime w grze, które z założenia ma być szybka i płynna.
Ostatnią, ale chyba największą bolączka jest instrukcja. I nie chodzi o to, że niektóre karty celów wyjaśnione są niedostatecznie jasno, lecz o zapis, że „Podczas zdobywania punktów za zrealizowane cele każda ozdoba może być liczona tylko raz. Nie może być więc uwzględniana przy więcej niż jednym celu.”. Oznacza to nie tylko tyle, że płytka użyta do układu z jednego celu nie może zostać użyta w układzie innego celu (co nota bene znacznie zmniejszałoby satysfakcję graczy z dobrze zaplanowanego rozłożenia ozdób), ale też, że płytka użyta do jakiegoś układu, nie mogłaby zapunktować np. podczas rozpatrywanie celu związanego ze światełkami lub kolorem bombek. Realnie rzecz biorąc zapis w takiej formie uniemożliwia bezbłędne przeliczenie punktów w rozsądnym czasie i bez zaangażowania wszystkich grających. Na szczęście reguła ta okazała się jedynie chochlikiem drukarskim, bo w oryginalnej instrukcji widnieje zapis: „you can use one ornament for one objective just once.”, co oznacza tyle, że: „możesz użyć jednej ozdoby na jeden cel tylko jeden raz„. A taka zasada ma już zdecydowanie więcej sensu.
Zastrzegam, że dokonując oceny Choinki nie biorę pod uwagę wpływu na rozgrywkę opisanego wyżej błędu w instrukcji, bo wówczas musiałaby być ona znacząco niższa. A tak ocena będzie naprawdę dobra i to nie tylko pod kątem preferencje gracza rodzinnego, ale też i z punktu widzenia ogranego geeka. Choinka ma wszystko co trafia w mój gust – mechanikę draftu, układanie kafelków, zmienne cele, sporo wyborów i nieoczywiste decyzje. To wszystko zamknięte jest natomiast w prostych zasadach i sklejone w zgrabnie działającą całość. I nie przeszkadza mi nawet brak sensownego trybu dwuosobowego czy niewygodne liczenie punktów, bo w tę grę po prostu lubię grać. I wiem, ze mogę zagrać w nią z każdym, czy są to osoby, które dopiero stawiają pierwsze planszówkowe kroki czy osoby które od lat testuje ze mną większość planszówek, dzięki czemu mają na koncie kilkadziesiąt, jeżeli nie kilkaset ogranych tytułów.
Pingwin (7/10):
Choinka budzi we mnie mieszane uczucia. Powiedzmy sobie szczerze – miewam tak duże wahania nastroju w odniesieniu do tej gry, że trudno mi jednoznacznie określić czy grę tę lubię czy nie. Najpierw usłyszałam o niej wiele superlatywów, więc moje nastawienie stało się od razu pozytywne. A potem popatrzyłam na zdjęcia i … mój entuzjazm osłabł (czy mówiłam już, że w ostatnich latach stałam się gadżeciarą i uwielbiam ślicznie figurki, pastelowe ilustracje i w ogóle artyzm z grach?). Doszłam do wniosku, że jest… brzydka.
A potem w Choinkę zagrałam ….
No i znowu okazało się, że po pierwsze wcale taka brzydka nie jest (tylko tak wygląda na zdjęciach) a po drugie po prostu bardzo fajnie stroi się to świąteczne drzewko. Ginet ma rację, pisząc, że jest wiele różnych ścieżek, którymi można pójść. To jest naprawdę fajne. Jest tyle kombinowania. Porównanie z 7 cudami świata będzie tu jak najbardziej na miejscu.
A potem przyszedł czas na liczenie punktów…
Tak naprawdę przyszedł czas już wcześniej, bowiem liczymy punkty po każdej rundzie. Jednak chcę przez to rzec, że liczenie punktów skutecznie ochłodziło moje gorące uczucia, które się we mnie rodziły. Ubieranie choinki jest zdecydowanie przyjemniejsze. I może nie jest to jakiś wielki dyskomfort (notesik robi swoje – bez notesu to nawet nie próbujcie), ale jednak jest to jedna z najsłabszych stron Choinki.
Jedna z najsłabszych?
Czyżby było coś jeszcze, co mi się nie podoba? Tak, nie podobają mi się cele. Nie wszystkie cele. Niektóre wydają mi się przekombinowane, a może są po prostu dla mnie za trudne. Chyba wolałabym grać bez tych kart celów dedykowanych na każdą rundę. I w zasadzie to ja nawet tak gram… traktuję je jako wartość dodaną i przede wszystkim gram pod końcową punktację. W Choince nie da się mieć wszystkiego. Czy jest to strategia wygrywająca? Podejrzewam, że raczej nie ;). Ale daje mi sporo radości, a przecież o to w tym wszystkim chodzi. A najbardziej lubię iść w pierniczki. Pierniczki są cool…
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(6/10):
Ogólna ocena
(7,5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.