Wraz z Darią i Markiem mieliśmy okazję zagrać w Newtona na Zgranym Wawrze (Trudne Gry – XII edycja).
Bardzo dobry, średnio (a może trochę wiecej niż średnio) ciężki eurosuchar, w którym przez 6 rund podróżujemy (układamy nasze kosteczki na planszy Europy zdobywając przy okazji bonusy), pracujemy (głównie za kasę, ale czasem jakiś bonus też wpadnie), szkolimy ludzików (mechanicznie chodzimy po dedykowanej planszy wybierając ścieżkę nauki – nie można się na niej cofać – i inkasując bonusy, w tym na końcu ścieżki dydaktycznej bonusy, które nam punktują na koniec gry w zależności o tego co robiliśmy i co zdobyliśmy w trakcie gry), zdobywamy karty (to karty są siłą napędową tej gry – a że po każdej rundzie wypada nam jedna karta, to warto się w nowe karty zaopatrywać) w końcu też wykładamy książki na półki – o, i to jest najciekawsze. Wykładanie książek jest możliwe tylko wówczas, gdy spełniamy określone warunki np. mamy wśród zagranych kart wymagane ilustracje książek, zaznaczyliśmy swoją obecność (kosteczką) we wskazanym mieście Europy.
Na kartach, które zagrywamy mamy przedstawione (na dole) akcje podstawowe (jak te powyżej opisane) oraz czasem efekty specjalne (akcje specjalne albo książki określonego koloru). Co jest ciekawe w Newtonie – akcja ma swoją siłę, a siła to liczba symboli danej akcji jakie mamy już na planszetce w danej rundzie. Symboli, które pochodzą z wcześniej zagranych kart, albo ze zdobytych żetonów. Np. jeśli zagram akcję pracy po raz pierwszy to posunę się na torze pracy o jedno pole. Gdy drugi raz zagram (inną) kartę pracy, to poruszę się o dwa, bo w sumie na mojej planszy będą już dwa symbole.
Naprawdę trudno jest w dwóch zdaniach opisać całą mechaniką Newtona. To co mi się podoba, to właśnie owa siła akcji (a mamy tylko 5 akcji w rundzie do zagrania) – każdą z nich chciałoby się wykonać, ale żeby wykonać je z większą siłą, to trzeba zagrywać karty tej samej akcji (a najpierw trzeba je jeszcze mieć, czyli wcześniej zdobyć z akcji kupna karty), a to spowoduje, że trzeba będzie z jakiejś akcji w danej rundzie zrezygnować.
Na dodatek po każdej rundzie musimy jedną z zagranych kart wsunąć pod planszę – da nam to dodatkowy symbol akcji, ale tracimy kartę. Cóż, ja się tak raz wkopałam – wsunęłam ostatnią kartę z akcją zakupu kart i … już do końca gry nie mogłam zdobywać nowych (na szczęście była to ostatnia runda).
Podoba mi się układanie książek i punktowanie – punktują wypełnione rzędy i kolumny, naprawdę trzeba się napracować, żeby je wypełnić, ale też dają sporo punktów, bo półka z książkami punktuje co rundę.
Dużo możliwości, wiele dróg do zwycięstwa, spory wysiłek umysłowy, elegancka mechanika. A do tego gra jest ładna.
Daria Chibner: Newton zalicza się do tych gier, do których po prostu zasiada się z przyjemnością. Dlaczego? Mechanika jest na tyle elegancka, że mimo wielu zmiennych, wpływających zarówno na regrywalność, jak i sposobność wyboru między wieloma opcjami (nie będziemy narzekać na liczbę dróg prowadzących do zwycięstwa :) ), to wszystko przebiega płynnie, bez zgrzytów i z radością wykonujemy kolejne ruchy. Wszystko tak pięknie się zazębia, zasady poznajemy błyskawicznie (angielską instrukcje przeczytałam na szybko w 15 minut i obyło się bez nieścisłości, ot było jedno, drobne potknięcie), toteż w ogóle nie odczuwamy znużenia w trakcie partii. Dynamika, dynamika i jeszcze raz dynamika. Przy okazji nie jest to zwykłe połączenie dobrze znanych oraz ogranych mechanik, lecz niezwykle przyjemnie skonstruowany pool building, którego twist zmyślnie aranżuje samą grę. Konieczność odrzucenia jednej z zagranych kart nie tylko aktywuje odpowiadające za strategiczne myślenie zwoje naszego mózgu, lecz także umożliwia przewidywanie ruchów innych graczy. Czasami warto im coś podwędzić, chociaż zbyt wiele interakcji tutaj nie znajdziemy. Raczej ktoś nas wyprzedzi do bonusu bądź wcześniej kupi kartę, a tak to każdy sobie rzepkę skrobie. Niemniej trzeba uważać, aby nie pozwolić rywalom na swobodne realizowanie planów. Strasznie podobało mi się zróżnicowanie torów, po których możemy sobie łazić i zbierać bonusy/punkty/książki oraz uzyskać dostęp do specjalnego punktowania na koniec gry. Mówiąc wprost – dla mnie jest to zakup obowiązkowy, choć nie zgadzam się okropnie z oceną jego estetyki. Jak to zwykle u Klemensa Franza jest strasznie, szaro-buro, nijako i bez szacunku dla proporcji ludzkiego ciała. Chcecie rozpoznać słynnych naukowców z kart? Zapomnijcie!
I już gra wylądowała na liście życzeń, +10 za to, że rysował mistrz Klemens, na szczęście ma jeszcze wielu wielbicieli :) Ja dla odmiany nie znoszę infantylno-realistycznych grafik FFG :)
Na szczęście jest kilku innych artystów poza mistrzem Klemensem i stajnią FFG. Na przykład mistrz Michael ;)
Ja tam lubię kreskę klemensa jak idzie o wszystko tylko nie o jakiekolwiek postaci :D.