Gry kafelkowe to zdecydowanie jeden z moich ulubionych typów planszówek, choć nie powiem, żebym wszystkie łykała z taką samą chęcią. Carcassonne unikam jak ognia – z jakiegoś powodu w ogóle mnie nie bawi. Za to partii w Kakao, Wyspę Skye lub Festiwal Lampionów absolutnie nigdy nie odmówię! Duże zainteresowanie zatem wzbudziła we mnie zapowiedź wydania Wodnego szlaku – rodzinnej gry kafelkowej. Autor (Wojciech Grajkowski) obiecywał przyjemną, prostą rozgrywkę, z oryginalnym mechanicznym twistem, a FoxGames miało nadać całości piękną oprawę graficzną. Żal by było nie spróbować…
Słowem wstępu…
Wodny szlak to tytuł zdecydowanie rodzinny. Partia potrwa jakieś 20 minut, a zagrać może do 4 osób, przy czym gra zawiera również wariant jednoosobowy. Zasady są proste i intuicyjne, bardzo łatwo można je przedstawić i przyswoić, więc już dzieci w wieku ok. 8 lat powinny sobie poradzić. Graficznie rzeczywiście jest ładnie i czytelnie, choć nie powiem, aby gra pod tym względem jakoś szczególnie mnie zachwyciła. Myślę, że delikatnym mankamentem jest oznaczenie kafelków dla 3 i 4 graczy. Są na nich odpowiednio stada krów i owiec. Doceniam dobre chęci w postaci jakiejś pomysłowej symboliki, doceniam nawet, że wypraskę przygotowano tak, aby łatwo było sobie te kafle przygotować na następną grę… ale naprawdę w zwykłym oznaczeniu 3+, 4+ nie ma nic złego – działa i sprawdza się dobrze. Wypatrywanie tych krów i owieczek na kafelkach podczas sortowania wcale nie jest proste. Nie mówiąc już o pomyłkach (notorycznie ktoś bierze kupkę zajączków za stado owieczek).
Mechanika nurtu
Nie dla ładnych obrazków jednak kupujemy gry planszowe, więc przejdźmy do tego, co najistotniejsze, a więc mechanika. Jak już wspomniałam, autor zapowiadał ciekawy i oryginalny zabieg, pomimo ogólnej prostoty zasad. I rzeczywiście tak jest. Chodzi tu o coś, co na potrzeby tej recenzji nazwę „mechaniką nurtu”. Podczas gry budujemy z kafelków rzekę, którą to będziemy transportować towary – mąkę oraz drewno do młynów i tartaków. Cały myk polega na tym, że rzeka ma określony kierunek, w którym płynie, a ponieważ towary przewożą flisacy, którzy nie mają łodzi motorowych, musimy płynąć zgodnie z nurtem. Za dostarczone towary otrzymujemy oczywiście punkty zwycięstwa. Dodatkowo punkty otrzymamy za najdłuższą odległość między dwoma portami oraz za łąki, które znajdują się czasami na rogach kafelków. Jest jeszcze kilka pomniejszych zasad, jak to, że rzeka nie może płynąć w kółko, że można tworzyć tzw. starorzecze, które nie łączy się z głównym nurtem, ale nie ma sensu teraz przytaczać wszystkich szczegółów. Dość stwierdzić, że zasad nie ma wiele, ale wymagają one pogłówkowania w trakcie rozgrywki. Aha, no i jeszcze jedna ważna sprawa – kafelki dobieramy metodą draftu – mam trzy, jeden dokładam do rzeki, pozostałe przekazuję w lewo i dobieram znów do trzech z zakrytego stosu.
Co mi się podoba?
Swoje wrażenia zacznę od tego, co mi się w grze podoba. Generalnie „mechanika nurtu” faktycznie jest całkiem ciekawym pomysłem. Choć zasada wydaje się pozornie bardzo prosta, podczas gry rzeczywiście wymaga skupienia i kombinowania, bo bardzo łatwo się przyblokować albo pomylić kierunki. Ponadto każdy most na rzece blokuje nam dalszy transport towarów. A że mosty znajdują się przy każdym młynie i tartaku, to trzeba mądrze je rozkładać, żeby za chwilę nie okazało się, że drewno dowieźliśmy, ale mąka to już nam nie dopłynie. Pomysł, przyznaję, fajny – oryginalny i sprawnie działający. Dobrze też się składa, że mamy różne źródła punktowania – nie tylko za dostarczone towary. Kiedy akurat kafelki nam nie podeszły albo gdy zdarzyło się, że coś sobie zablokowaliśmy, możemy punktowo nadrobić, tworząc najdłuższą drogę od portu do portu albo stawiając łąki. A te też potrafią nieźle zapunktować, bo w zależności od wielkości mogą dać 3 albo 6 punktów. A że stosunkowo łatwo je stawiać, to można się odkuć. Skalowalność jest poprawna – nie ma większej różnicy w czasie ani jakości gry bez względu na liczbę graczy. No chyba, że trafi się myśliciel, który duma i duma i wstrzymuje grę… no ale to już trzeba być mistrzem, bo wybór jednego z trzech kafelków zazwyczaj nie generuje dużego downtime’u.
Co mnie uwiera?
Teraz napiszę o tym, co w grze mi się nie podoba… A niestety kilka rzeczy się znalazło. Przede wszystkim największym minusem Wodnego szlaku jak dla mnie jest znikoma (żeby nie powiedzieć żadna!) interakcja między graczami. Każdy tworzy własną rzekę, nie mamy żadnego wspólnego pola gry. A właśnie z tym kojarzyłam zazwyczaj gry kafelkowe. Dokładając coś na wspólne pole, chcąc nie chcąc, wpływam na innych graczy. Tutaj każdy sobie rzepkę skrobie. Można to potraktować jako plus, bo w efekcie nie ma większej różnicy, czy gram z innymi, czy w partię jednoosobową poza tym tylko, że swój wynik porównuję z tabelką, a nie z przeciwnikami. Jednak jeśli ktoś lubi planszówki z interakcją, to tutaj może być zdecydowanie zawiedziony. Nie bardzo też potrafię docenić w tej grze element draftu. Niewiele by zmieniło po prostu losowanie kafelków z zakrytego stosu. Co prawda niby można się pokusić o śledzenie tego, co robi sąsiad… ale i tak nie bardzo uda nam się jakoś mu zaszkodzić czy pokrzyżować plany. Zresztą, nawet nie zauważyłam, żeby ktoś to robił. Jakoś tak naturalnie wychodzi, że każdy myśli nad swoją rzeką i nikt nawet za bardzo nie zwraca uwagi na to, co robią inni.
Czy warto?
Podsumowując, Wodny szlak nie jest złą grą. Pomysł z nurtem jest nawet całkiem ciekawy. Jednak na półkę moich ulubionych gier kafelkowych raczej nie trafi. Zdecydowanie wolę gry z większą interakcją. Dla mnie jest to nie do końca wykorzystany potencjał. Natomiast gra zdecydowanie może się spodobać graczom początkującym oraz rodzinom, które szukają prostej i krótkiej gry, przy której trzeba jednak co nieco pogłówkować. Ze spokojnym sumieniem mogę ją polecić jednak tylko tym, którzy lubią takie planszówkowe „pasjanse” i nie przeszkadza im brak interakcji. Jeśli ktoś wie, że ten aspekt może mu wadzić, to koniecznie powinien spróbować zagrać przed zakupem.
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(6,5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Do tej gry mamy konkretne zarzuty. Może być fajna i dawać satysfakcję, ale… ale jest jakieś zasadnicze „ale”. Ostatecznie warto się jej jednak bliżej przyjrzeć, bo ma dużą szansę spodobać się pewnej grupie odbiorców.