Rzadko zdarza się mi ogrywać tak lekką grę przez tak długi czas. Chciałem jednak przed napisaniem recenzji wypróbować każdy z możliwych zestawów i zagrać w większość z proponowanych konfiguracji. Zadania nie ułatwiał też fakt, że Sushi Go było kiedyś u nas bardzo mocno ogrywane i, muszę przyznać, że niektórym z moich znajomych gra się po prostu przejadła (nomen-omen). Czy więc warto zainwestować w Sushi Go Party w momencie kiedy ma się już Sushi Go? Czy gra wnosi na tyle nowego powiewu, żeby ponownie przykuć do stołu na długie godziny? No, i czy warta jest polecenia graczom, którzy z oryginałem nie mieli styczności?
Czy Sushi Go Party to nowe, lepsze Sushi Go. Dla jednych zapewne tak, dla innych może i nie. Z jednej strony wrażenie robi liczba nowych dań, możliwość tworzenia różnych zestawów, świetne wykonanie czy możliwość rozgrywki nawet do 8 osób, z drugiej to wciąż te same reguły i to samo proste zbieranie zestawów czy duża losowość. Ale po kolei.
Zacznijmy od wykonania. Sushi Go Party to taki jakby big box pierwotnej wersji. Wszystkiego jest więcej. Zwiększyła się liczba kart. Pojawiła się plansza i kafelki dań, pudełko zyskało wypraskę podobną do tej z Dominiona. Siłą rzeczy musiał się też znacznie zwiększyć jego rozmiar. W dalszym ciągu mamy metalową puszkę, z której uśmiechają się do nas spersonifikowane dania, jednak puszka ta jest ponad dwa razy większa niż oryginału. Znacznej części graczy może się to spodobać. Nie musimy w końcu liczyć punktów na kartce, dania są podzielone na kategorie i ładnie posegregowane w pudełku, dzięki czemu szybko możemy stworzyć wybrany przez nas zestaw, a całość nie wygląda już na fillerka, a na pełnoprawną grę rodzinną (mimo że fillerkiem pozostaje). Są jednak i minusy takiego rozwiązania. Sushi Go Party przestaje być grą kieszonkową, którą można zabrać na biwak / wycieczkę w kieszeni, bez konieczności nadmiernego obciążania bagażu czy zagospodarowania dodatkowego miejsca w plecaku. Mi się jednak to nowe wydanie spodobało, nawet mimo tego, że nie upchnę go już w każdą dostępną dziurę na szafce czy w bagażu.
Zasady samej rozgrywki pozostają praktycznie niezmienne. Wciąż gramy trzy rundy, wciąż draftujemy karty, wciąż zbieramy zestawy i wciąż rozliczamy punkty za dania co rundę, a za desery na koniec partii. Drobne zmiany dotyczą jedynie momentu przygotowania do rozgrywki i rundy. Pierwsza dotyczy zestawu dań, którymi toczyć będziemy daną partię. Instrukcja sugeruje co prawda kilka konfiguracji, nic nie stoi jednak na przeszkodzie temu, żeby stworzyć własne zestawy, zgodnie ze wskazanymi na planszy wytycznymi. Drugą nowością jest regulowanie liczby kart deserów przypadających na każda rundę, dzięki czemu wszystkie nie wchodzą do gry jednocześnie (szczerze mówiąc nie odczułem jednak żadnego wpływu tego rozwiązania na rozgrywkę).
Jeżeli chodzi o nowe rodzaje kart to uczta prezentuje się tu wyjątkowo bogato. Nowych dań pojawiło się więcej niż było dostępnych w samej podstawce. Mamy tu nowe rolki jak uromaki czy temaki, przystawki np. węgorza, onigiri czy zupę miso, karty specjalne np. menu, łyżeczka czy pudełko na wynos, dwa nowe rodzaje deserów czyli lody herbaciane i owoce oraz kilka innych dań, które musicie odkryć sami. Możliwości tworzenia nowych zestawów jest tak wiele, że jeżeli będziemy chcieli, to co najmniej przez kilkadziesiąt partii nie powtórzymy takiej samej rozgrywki.
Nie można też narzekać na samą różnorodność kart, zarówno od strony graficznej jak i pod względem sposobu działania. Problem w tym, że działanie części kart zdaje się nieco przekombinowane (łyżeczka), a części jest według mnie słabo zbalansowana (np. bardzo mocne uramaki i bardzo słabe, szczególnie przy mniejszej liczbie graczy, edamame). Mocniej akcentuje się też element, który niektórzy uznają pewnie za swego rodzaju push your luck, ja uważam go jednak za zwykłą, nie do końca zarządzoną losowość. Więcej jest bowiem dań o działaniu podobnym do znanego z oryginału sashimi lub tempury, czyli takich, które wymagają zebrania odpowiedniej ich liczby dla zapunktowania. Problem w tym, że gracze nie wiedzą nawet czy wymagana liczba kart danego typu weszła do gry, bo podczas rozdania część talii nie zostaje rozdana. Na to rozwiązanie narzekałem już podczas recenzji Sushi Go, szkoda, że w kolejnej odsłonie gry nie zostało ono zmienione.
Niezależnie od co mi przeszkadza, Sushi Go Party pozostaje nadal bardzo dobrą grą rodzinną, a dzięki zwiększeniu maksymalnej liczby graczy i niezmiennie prostym zasadom może też z powodzeniem posłużyć za grę imprezową. W dalszym ciągu więc Sushi Go Party gorąco polecam, zarówno nowym graczom, którzy o Sushi Go nigdy nie słyszeli, jaki tym którzy oryginał już mają, bo nowa wersja, mimo drobnych elementów, które nie przypadły mi do gustu, jest tytułem dużo bogatszym i o wiele bardziej regrywalnym. I mimo, że Sushi Go Party jest niemal dwa razy droższe od pierwowzoru, to wciąż pozostaje tańsze od przeciętnego zestawu sushi. Tak więc zapraszam do stołu i życzę smacznego :)
Kashya: Sushi Go! zawsze plasowało się na mojej liście jako sympatyczna, lekka gra imprezowa, którą można zabrać wszędzie i każdego nauczyć grać w kilka minut. Sushi Go Party! spełnia podobne zadanie. Dzięki większej ilości kart możemy bawić się w więcej osób, a nowe potrawy sprawiają że gry są bardziej zróżnicowane. Jednak coś za coś. Siłą rzeczy ucierpiała kompaktowość. Nie jest to jednak wysoka cena, bowiem otrzymujemy grę zdecydowanie ciekawszą, bardziej regrywalną. Moim zdaniem Sushi Go Party! zachowuje najlepsze cechy poprzedniczki: proste zasady, krótki czas gry bez przestojów, dodając lekki powiew świeżości i urozmaiconą rozgrywkę.
Złożoność gry
(3/10):
Oprawa wizualna
(8.5/10):
Ogólna ocena
(7.5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.