Wyprawa do El Dorado (The Quest for El Dorado)
Projektant: Reiner Knizia
Liczba graczy: 2-4
Czas gry: ok 60 min.
Wiek: 10+
Mechanika: Deckbuilding
Data wydania: 2017 (w Polsce: 2019)
Wydawca PL: Nasza Księgarnia
Instrukcja: PDF
Ranking BGG: 7.6
Cena: ok. 100 zł
Wyprawa do El Dorado to typowy deckbuilding. W swojej turze zagrywamy karty, by posuwać się naszym ludzikiem w kierunku mety, czyli rzeczonego El Dorado, a na koniec tury możemy kupić jedną kartę z wystawki (o ile zagramy karty o odpowiedniej wartości), którą tradycyjnie umieszczamy na stosie kart odrzuconych. Ten stos oczywiście do nas wróci, gdy skończy się deck. Mechanika budowy talii przywodzi na myśl Dominiona, zaś zagrywanie kart terenu w celu przesunięcia wędrowca niemal idealnie pasuje do Kruków.
Są jednak różnice pomiędzy El Dorado a wspomnianymi pozycjami. Po pierwsze każde pole terenu ma swoją wartość (woda ma wiosła, las ma maczety a wioski mają złoto). Aby wejść swoim podróżnikiem na pole z trzema maczetami należy zagrać zieloną (czyli leśną) kartę o wartości co najmniej trzy. I uwaga! nie mogą to być trzy karty z wartością jeden. To musi być jedna karta. Za to można zrobić odwrotnie: Zagrać kartę o wartości pięć i przebyć swoim ludzikiem np. dwa pola: z trzema a następnie dwoma maczetami.
Drugą istotną różnicą są żółte karty wioski, które są jednocześnie kartami waluty. Tyle monetek ile wynosi siła karty. Wybór należy do ciebie (i nie myśl, że będzie prosty): zużyjesz je na podróż, czy kupisz nową kartę? Co więcej – każda inna karta (nie żółta) też może posłużyć za walutę: jest warta pół monetki. To niewiele, ale czasem może uratować sytuację.
Celem gry jest oczywiście dotarcie do tytułowego El Dorado a wygra osoba, która to uczyni jako pierwsza.
Jak grać doktorku?
Brak klimatu w grach Reinera Knizi jest już legendarny. Tym razem jednak mu się – moim skromnym zdaniem – udało. Naprawdę idziemy, niemal przedzieramy się do celu i nie jest to trasa liniowa. Ty możesz pójść na lewo, a ja na prawo. A Januszek środkiem. Każda partia będzie też inna, bo można inaczej ułożyć planszę. Dysponujemy dziewięcioma dwustronnymi płytkami terenu (do gry wejdzie zazwyczaj 6) a do tego jeszcze dokładamy losowo blokady – takie małe paseczki, które będziemy zdobywać po drodze, a które pomogą w rozstrzyganiu remisów (bo w tej grze nie ma remisów). W instrukcji znajdziemy kilka predefiniowanych tras, ale po jakimś czasie możemy zacząć tworzyć swoje własne. Liczba możliwych kombinacji jest więc w zasadzie nieskończona.
Ja bardzo lubię deckbuilding a ten wyjątkowo mi się podoba. Są karty (choć nie od razu do zdobycia), które pozwalają na odchudzanie talii oraz na dociąganie kart na rękę (to te wszystkie fioletowe karty, które będzie można nabyć w trakcie gry – zwykle nie służą one do podróży lecz właśnie do manipulacji talią). Odchudzić talię można też wchodząc na pola obozu (to te czerwone hexy z ikonami przekreślonych kart). To warunek wejścia na pole: trzeba odrzucić do pudełka wymaganą liczbę kart z ręki. Czytając instrukcję myślałam, ze to takie wymagające pole, że będzie trudno się przedostać, ale okazało się, że tych pól jest niewiele, i tak naprawdę rzecz ma się zupełnie odwrotnie. One są właśnie po to, by móc odchudzić talię… bo w zasadzie – poza tym jednym przypadkiem (no, może z małymi wyjątkami, jak ktoś kogoś zablokuje) – nie ma powodu by tam łazić.
Możliwości budowy talii są więc całkiem przyzwoite a i błędy, które gracz popełni da się nadrobić.
El Dorado się całkiem dobrze skaluje. We dwie osoby gramy dwoma ludzikami, we trzy i cztery mamy już tylko jednego podróżnika. Czas gry wydłuża się wprawdzie wraz ze wzrostem liczby graczy, ale nieznacznie (głównie widać różnicę przy 3 i 4 osobach).
Łażenie po planszy daje sporo frajdy, a w wariancie zaawansowanym dostajemy jaskinie, przy których zdobywamy żetony jednorazowego użytku (jak np. odrzucenie kart, określoną liczbę maczet czy możliwość odchudzenia talii)
Podoba mi się konieczność wybierania pomiędzy podróżami przez wioski a rozbudową talii. Wiadomo, że trzeba – zwłaszcza na początku – budować talię. Ale iść też trzeba, bo jak zostaniemy zbyt daleko w tyle, możemy się przeliczyć i nie dotrzeć do mety na czas. Ot, typowy dylemat dominionowy: kiedy zacząć rozbudowywać talię pod punkty == kiedy przestać budować a zacząć wykorzystywać.
Interakcji – choć negatywnej nie ma – to jednak nie da się jej zaprzeczyć. Po pierwsze, trzy karty w stosiku to mało. Tyle właśnie występuje kopii jednej karty. Mamy tu niezaprzeczalny element wyścigu do tych najfajniejszych kart (choć to nie znaczy, że bez nich nie da się wygrać). Jeśli gracie we dwie osoby to jeszcze pół biedy, ale jak we cztery? nagle okazuje się, że nie każdy rozbuduje swoją talię choćby o jednego Tubylca, Kartografa czy Botanika (karty na odchudzanie, dociąganie kart i chodzenie gdzie dusza zapragnie).
Reasumując, Wyprawa do El Dorado, w moim prywatnym rankingu jest bardzo wysoko, a w skali 0-2 to zdecydowana dwójka. Must have. Jest to gra, w którą chętnie zagram, zaproponuję i na pewno nie pozbędę się z kolekcji. Jedna z lepszych gier doktora Knizi.
Premiera już 25 września 2019.
Grę Wyprawa do El Dorado kupisz w sklepie
Dziękujemy firmie Nasza Księgarnia za przekazanie gry do recenzji.