Nanty Narking
Projektant: Martin Wallace
Liczba graczy: 2-4
Wiek: 14+ (pudełkowy wiek IMHO zawyżony, dla porównania Ankh-Morpork: 11+)
Rok wydania: 2019
Wydawnictwo PL: Phalanx
Ranking BGG: 7.9 (dla porównania Ankh-Morpork: 7.2)
– Drodzy parafianie – zwrócił się pewnej niedzieli wikary do swojej trzódki – Czy wiecie, o czym będzie dzisiejsze kazanie?
– Tak! – odpowiedzieli chórem parafianie.
– No to po co będę wam mówił?
Drodzy gracze, skoro wiecie jak się gra w Ankh-Morpork, to … bierzcie NN i grajcie :)
Nanty Narking to naprawdę nic innego, jak przetematowione Ankh-Morpork.
Mechanika gry jest bardzo prosta
W swojej turze wybierasz kartę z ręki i ją zagrywasz, wykonując efekty na niej przedstawione. Ot, i wszystko.
Po co? Aby runda po rundzie przybliżyć się do warunku zwycięstwa. Twojego warunku zwycięstwa. Każdy gracz bowiem na początku losuje kartę tożsamości – określa ona cel, do którego dąży. A więc będziesz próbował kontrolować określoną liczbę dzielnic. Lub posiadać agentów w określonej liczbie dzielnic. Lub spróbujesz uzbierać określoną sumę pieniędzy. A może właśnie, jako Sherlock Holmes, spróbujesz dotrwać do końca gry (aż wyczerpie się talia do dobierania) przeszkadzając innym w osiąganiu celów i w ten sposób wygrać grę? Jest tych opcji kilka (a z wariantami rozszerzonymi nawet chyba kilkanaście).
Ponieważ Świat Dysku: Ankh-Morpork jest pozycją niemłodą i praktycznie doskonale znaną, dziś – rzucając okiem na Nanty Narking – chciałabym te dwie gry jedynie porównać.
Po pierwsze – temat. Ankh-Morpork to Terry Pratchett. Na kartach są przedstawione postaci Świata Dysku. Często efekty kart są w jakis sprytny, klimatyczny sposób powiązane z postacią, którą przedstawiają. Nanty Narking to wiktoriański Londyn. Na kartach znajdziemy m.in. postacie z literatury (np. Pnaią Hudson, gospodynię Sherlocka Holmesa).
Nanty Narking to wspaniałe wykonanie. Ankh-Morpork było na przyzwoitym poziomie – drewniane mepelki, dość czytelna, klimatyczna plansza. Nanty Narking to gra … hmm … figurkowa. Każdy mepelek, pardon, figurka – jest inna, Rowerzysta, Sufrażystka, postać z psem, dżentelmen…. Jest na czym oko zatrzymać. Te figurki niosą też ze sobą dodatkową funkcjonalność – można zagrać na rozszerzonych zasadach. Każda postać ma swoją unikalną cechę (wszyscy mamy dwanaście postaci, każdy gracz ma identyczny komplet różniący się jedynie kolorem). Przed rozgrywką każdy z graczy losuje trzy karty postaci (przy pełnej obsadzie wszystkie karty trafią do graczy) i będzie mógł ujawnić kartę, gdy odpowiadająca jej figurka znajdzie się na planszy. I korzystać z jej efektu (jednorazowo bądź stale – to już zależy od postaci).
Podobnie jest z budynkami. W Ankh-Morpork były to po prostu drewniane budynki. Tu mamy hotel, pałac, kamienicę, fabrykę… i znów ta sama historia. Każdy gracz ma taki sam komplet sześciu różnych budynków. Przed grą losujemy każdy po jednej karcie. Z efektów jednego budynku będziemy mogli korzystać.
Plansza. Ankh-Morpork to Ankh-Morpork. A Nanty Narking to Londyn. Mam wrażenie, że jest nieco mniej czytelna niż Ankh-Morpork, ale nie aż tak, żeby z tego robić tragedię. Mamy tu rzekę, nazwijmy ją Tamizą ;), więc warto zwrócić uwagę na mosty i strzałki. Określają one czy dzielnice ze sobą sąsiadują czy nie. Sąsiadowanie dzielnic zarówno w jednej jak i w drugiej grze ma zasadnicze znaczenie, gdyż wystawiamy swoich agentów w dzielnicach sąsiadujących z tą, w której już agenta mamy (również tam, gdzie go mamy, tylko nie zawsze jest po co, zwłaszcza, że agentów nie możemy przemieszczać tak po prostu – musimy mieć na to określone karty).
O wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą
W życiu każdego geeka przychodzi taka chwila, że nagle w jego kolekcji, oczywiście zupełnie przypadkowo, znajdzie się biały kruk. Ankh-Morpork wznawiany nie będzie. Jeśli chcecie cieszyć się Terrym Pratchettem nie tylko czytając książki, to albo zdobyliście go lata temu za 100 zł, albo kupicie go teraz za 600-900. Jeśli jednak nie Terry Pratchett przyciąga waszą uwagę lecz Martin Wallace to za 300zł możecie mieć wiktoriański Londyn. Kogo wolicie? Vimesa czy Holmesa? Wybór wcale nie jest łatwy…
Nie wchodząc w szczegóły klimatyczno-literackie Nanty Narking zdecydowanie jest dzieckiem obecnej epoki. Figurki są zniewalające. O ile zawsze ceniliśmy drewno, o tyle te figurki biją drewno na głowę. Przyjemność z gry jest megalityczna, zwłaszcza wtedy, gdy jesteście miłośnikami Sherlocka Holmesa i wylosujecie jego tożsamość ;)
Czy warto jest grać z umiejętnościami postaci / budynków? Jeśli ogarniacie podstawową grę – czemu nie? Dla mnie Ankh-Morpork (pardon, Nanty Narking) jest przykładem wyjątku nad którym nie panuję. Wyznaję, że bardzo trudno mi namierzyć dzielnice i ich efekty. Jest to gra, w której wciąż i nieodmiennie zamulam, bo nie mogę ogarnąć które dzielnice są już zajęte i czy stać mnie na tę, którą sobie wymarzyłam (aby wybudować budynek trzeba nie tylko mieć kartę z takim efektem, ale też określą sumę pieniędzy). Nie chcę powiedzieć przez to, że gra jest podatna na przestoje – pozostali gracze radzili sobie całkiem nieźle, nawet z efektami postaci / budynków. Ale ja nie.
Tak czy owak, czy będziecie grać z budynkami czy bez, z postaciami czy bez – będziecie grać z przyjemnością. Te dodatkowe efekty nie wywracają rozgrywki do góry nogami. Jeśli zdarzy wam się gracz, któremu trudno ogarnąć NN, darujcie sobie indywidualizację figurek. I tak będzie fajnie. Jeśli gracie po raz n-ty w tym samym gronie – być może indywidualizacja wniesie nieco kolorytu do waszej rozgrywki. Na pewno należy to zapisać bardziej na plus, niż na minus. Zwłaszcza to, że jest to tylko opcja.
Czy warto kupić Nanty Narking?
Jeśli masz Ankh-Morpork – nie. To jest ta sama gra. Chyba, że… (i tu włącza się tryb ekonomisty) … sprzedasz swój Ankh-Morpork za pieć stówek i wydasz trzysta na NN. 200 złoty zarobku na czysto. O ile nie cenisz Terrego Pratchetta wyżej nad Martina Wallace.
Nanty Narking zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Generalnie gra Martina Wallace jest grą typu must have. Czy zdecydujecie się na Ankh-Morpork czy Nanty Narking? Ta pierwsza ma posmak białego kruka. Ta druga ma super wypasione figurki i klimat wiktoriańskiego Londynu Sherlocka Holmesa. Wybór należy do was. Przyznam się, że ja go jeszcze nie dokonałam. Szaleństwem byłoby trzymać (i grać) obie gry! Która zostanie – jeszcze nie wiem. Ale na pewno (co najmniej) jedna z nich zostanie u mnie w kolekcji!
Kralovec: Mroczne I zniewalające – tak właśnie mógłbym określić Nanty Narking. Dzieło Martina Wallace’a porwało mnie bez reszty i żałuję, że nie mam więcej czasu, by znacznie częściej siadać do stołu suto zastawionego tym niepowtarzalnym klimatem. Jeżeli chodzi o wspomnianą czytelność mapy – pamiętajmy, że Wiktoriański Londyn to czas narodzin Draculi, zafascynowania fotografią post mortem oraz seansami spirytualistycznymi i uważam, że użycie kolorów innych niż obecne nie miałoby sensu. Odpowiadając zatem na pytanie czy warto – warto! Ginet: Zagrałem w Nanty Narking dwa razy – raz w wariat zaawansowany, raz w podstawowy. W dalszym ciągu jest to ta sama, bardzo dobra gra, którą był Świat Dysku. Prosta mechanika, różne cele postaci, blef, intrygi, napuszczanie innych graczy na siebie i cicha realizacja swojego planu. To coś co wyróżnia Ankh Morpork w mojej kolekcji, znalazłem też w Nanty Narking. I ten klimat XIX-wiecznego Londynu… Jeśli nie załapaliście się na Ankh Morpork, to śmiało inwestujcie Nanty Narking. Będziecie się równie dobrze bawić.