Często zdarza się tak, że gra, którą zachwyciliśmy się w początkach swojej przygody z planszówkowym hobby, z czasem traci w naszych oczach swój blask. Nadal ją lubimy, nadal przyjemnie się w nią gra, ale w miarę jak zyskujemy doświadczenie, jak zaczynamy lepiej rozumieć sterujące grami mechanizmy, potrafimy dostrzec coraz więcej mankamentów w naszym pierwotnym obiekcie zachwytu.
W przypadku Brassa było dokładnie odwrotnie. Poznałem i polubiłem go w okresie, kiedy nie byłem jeszcze w stanie w pełni go docenić. Później, im większą wiedzę zdobywałem o grach planszowych, z tym większym uznaniem patrzyłem na to, co w tej niemłodej już grze (pierwsze wydanie to rok 2007) udało się osiągnąć.
Klasyk ten jest jedną z nie tak znów wielu pozycji, które w zalewie planszówek optymalizacyjnych jestem w stanie uczciwie nazwać grą ekonomiczną. Choć nie brak w nim pewnej abstrakcji (akcje wybieramy na podstawie dostępnej ręki kart), to jej rdzeń symuluje rzeczywiste mechanizmy – w szczególności popyt i podaż reprezentowane faktyczną dostępnością i zapotrzebowaniem na towary i usługi, a nie arbitralnymi torami. Ale do tego wrócimy jeszcze za chwilę, bo zaczynając od pochwał, nie można stracić z oczu pewnego aspektu, który w 2007 nie był może aż tak ewidentny, ale w 2019 nie można koło niego przejść obojętnie.
Nowe szaty króla przemysłu
Jakby się nie starać, w poprzednich wydaniach Brassa jedną kwestię trudno było pochwalić – oprawę graficzną wraz z częścią rozwiązań ergonomicznych. O ile karty były jeszcze całkiem estetyczne, o tyle plansza główna wyraźnie prezentowała styl, jakiego w planszówkach nie stosuje się już od lat. Prostota i użyteczność ponad estetyką. A i z tą użytecznością bywało różnie – prawdopodobnie nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie bronił „pchełek”, czyli koszmarnej brassowej waluty, którą dodatkowo trzeba było umieszczać na malutkich polach, gdzie przeliczenie jej było wyjątkowo niewygodne.
Krótko mówiąc – Brass to wyjątkowa mechanicznie gra, która równie wyjątkowo potrzebowała wizualnego liftingu i przeprojektowania tzw. user experience.
I tu pojawia się Brass w wydaniu nowożytnym, a konkretnie dwa Brassy – odnowiony klasyk Lancashire i zmodyfikowana alternatywa – Birmingham. W tym tekście pozostajemy jednak przy klasyku.
Ale czym jest ten Brass? Brass to dosłownie mosiądz, ale również potoczne angielskie określenie pieniędzy. Co nader adekwatne, bo w grze wcielimy się w brytyjskich kapitalistów okresu rewolucji przemysłowej. Przez dwie ery, zwane „erą kanałów” i „erą kolei” finansować będziemy rozmaite inwestycje w tytułowym Lancashire – kopalnie węgla, huty, przędzalnie i porty, ale także połączenia pomiędzy miastami umożliwiające transport dóbr tam wytwarzanych. Będziemy zaciągać pożyczki i sprzedawać towary na zamorskich rynkach, a także rozwijać się technologicznie, by móc stawiać bardziej wydajne przedsiębiorstwa.
Ekonomia zależności
To wszystko odbędzie się na wspólnej mapie, na której koleje jednego z graczy korzystać będą z węgla wydobytego przez innego, a bawełna kolejnego uczestnika trafi za morze poprzez porty jego konkurenta. Bo w Brassie nie wystarczy coś zbudować – trzeba to jeszcze zbudować tak, by dało się to wykorzystać (niekoniecznie osobiście) – dopiero wtedy zdobędzie się za to punkty. Jeśli rynek nasycony jest węglem, to kolejna kopalnia jest wyłącznie nieopłacalnym wydatkiem. Jeśli zaś węgla brakuje – kopalnia może zwrócić się finansowo natychmiast w momencie zbudowania, a w dodatku przynieść punkty właścicielowi. Oczywiście pod warunkiem, że zadbano wcześniej o to, by węgiel dało się jakoś dostarczyć do celu – czyli ktoś udrożnił kanały lub położył tory.
Wydaje się, że tworzenie wspólnej gospodarki powinno być chlebem powszednim w grach ekonomicznych: wszak w ten sposób najlepiej oddajemy rzeczywistość. Jeśli jednak zastanowić się nad tym, cała masa gier tego typu stawia nas albo przed równoległym, stosunkowo niezależnym wyścigiem, albo w najlepszym przypadku przed ostrą konkurencją bardzo podobnych podmiotów. Od czasu do czasu zdarzają się gry, w których specjalizacja pozwoli nam zupełnie zróżnicować nasze firmy czy przedsiębiorstwa tak, by faktycznie zajmowały się czym innym. Nawet wtedy jednak nieczęsto bywa tak, by poczynania graczy tworzyły jeden wspólny mechanizm. Brass pokazuje, że to możliwe.
Jednak samo stawianie przedsiębiorstw i obserwacja potrzeb i możliwości to niejedyna rzecz, na którą grając w Brass trzeba zwracać uwagę. Niezwykle istotna w grze jest kolejność graczy w rundzie – pozwala jako pierwszemu zająć cenne miejsce na planszy czy też skorzystać z ostatniego dostępnego zasobu. Kolejnością tą jak najbardziej możemy manipulować, a zasady tej manipulacji są dość złośliwe: im mniej (względem przeciwników) wydamy pieniędzy w jednej rundzie, tym wcześniej ruszymy się w kolejnej. Najbardziej spektakularne ruchy udaje się wykonać wtedy, kiedy doprowadzimy do sytuacji, w której w jednej rundzie ruszamy się ostatni, a w kolejnej pierwszy, tym samym uzyskując dwa ruchy z rzędu. Oczywiście akcje kluczowe, czyli stawianie przedsiębiorstw, są najbardziej kosztowne, więc by zaplanować taki ruch trzeba dokładnie wiedzieć, co i w jakiej kolejności zamierzamy zrobić.
Inną kluczową kwestią jest branie pożyczek. Brass to nie jest gra, w której zapożyczamy się, kiedy idzie nam źle. W Brassie zapożyczamy się, żeby w ogóle mieć czym grać, bo bez tego zanim dorobilibyśmy się jakiegoś sensownego dochodu pozwalającego na rozwój swojej infrastruktury, oglądalibyśmy plecy przeciwników ze znacznej odległości. Początkujący gracze mogą odczuwać przed tym opór, ale to tylko jedna z rzeczy, których w Brassie trzeba się nauczyć – nie z instrukcji, ale z praktyki.
W Brassie losowość pojawia się w dwóch zasadniczych miejscach. Pierwszym jest dociąg kart sterujących tym, gdzie i co możemy budować. Nie da się ukryć, że istnieją lepsze i gorsze układy i czasem nasz wspaniały plan musi ugiąć się przed tym, że oczekiwana karta po prostu nie doszła (z drugiej strony: nie planuj tak, żeby być albo nie być twoje strategii zależało od tego, co dojdzie na rękę). Jednak w praktyce nawet ze złą ręką da się rozegrać dobrą partię. Bardziej irytuje mnie losowość w innym aspekcie – wysyłanie dóbr na zewnętrzne rynki, których popyt może wyczerpać się na podstawie losowania kafelków z potencjalnymi wartościami od 0 do -4. Oczywiście nietrudno policzyć sobie, kiedy wysyłka jest bezpieczna i uniezależnić się od losu. Bardziej przeszkadza mi, kiedy ktoś ryzykuje na granicy rozsądku i „przypadkiem” uda mu się ruch, który statystycznie powinien być błędem. Brass Birmingham pozbył się tego mechanizmu.
Skoro wspomniałem już wcześniej o początkujących graczach: Brass to jeden z tych tytułów, w których błędy popełnione na początku (albo w środku, albo pod koniec) partii będziemy odczuwać długo i boleśnie. Nie zapewniłeś sobie dochodu albo zapasu funduszy? Nie rozwinąłeś się technologicznie? Nie masz sensownej sieci połączeń pozwalającej budować fabryki tam, gdzie tego potrzebujesz? Ojej, trzeba było uważać. Brass to nie jest dobra pozycja dla początkujących nie tylko ze względu na sporą liczbę zasad, ale i ze względu na to, że popełnione błędy (a początkujący błędy popełni, bo nie zna jeszcze dynamiki gry) mogą karać uniemożliwiając nie tylko ich nadrobienie, ale jakiekolwiek dalsze konstruktywne działania.
Co nowego pod słońcem?
A propos zasad – instrukcja „starego” Brassa cieszyła się reputacją tekstu bardzo umiarkowanej jakości, ze szczegółami zasad poukrywanymi w słowniczku pojęć i tego typu atrakcjami. Na szczęście nowa edycja od Phalanx znacząco poprawia tę kwestię.
No właśnie – nowa edycja. Bo wszystko, co napisałem do tej pory traktowało ogólnie o Brassie, ale tekst ten powstaje z okazji premiery nowej edycji, w dodatku po raz pierwszy wydanej również w języku polskim przez Phalanx. Jakie są różnice względem starego wydania? Przede wszystkim oprawa, o czym już wspominałem. I tu różnica jest wręcz ogromna – Brass z gry paskudnej i niezbyt wygodnej zmienił się w planszówkę piękną i cieszącą oko (oczywiście w ramach tematu, a tematem są wiecznie zadymione i pokryte sadzą industrialne konstrukcje). Nie wszystko jest w niej idealne (widoczność kanałów pozostawia odrobinę do życzenia), ale skok jakościowy jest tak wielki, że w ogóle trudno o porównania – poczynając od wspaniałej ilustracji na pudełku. Pod względem wykonania Brass wreszcie nie musi się niczego wstydzić.
Jeżeli chodzi natomiast o zasady gry, to zmiany są zupełnie kosmetyczne. Zlikwidowano (a raczej uczyniono opcjonalnym) jeden kontrowersyjny wyjątek, którego wykorzystanie i tak zdarzało się raz na ileś tam partii (słynny virtual link w Birkenhead). Zmieniono nieznacznie wartość jednego budynku, którego i tak nikt rozsądny nie buduje. Tak naprawdę największą zmianą poza przeredagowaniem instrukcji jest dopracowanie zasad dla dwóch i trzech graczy, by nie odstawały znacząco od docelowej wersji czteroosobowej (która moim zdaniem nadal jest jednak najlepszą opcją, by Brassa w pełni docenić).
Mosiądz świeci jeszcze jaśniej
To fantastycznie, że Brass doczekał się wersji, którą z dumą i bez zakłopotania można prezentować w 2019 roku. Dzięki nieodstraszającej już, a wręcz zachęcającej oprawie graficznej oraz napisanej na nowo instrukcji ma szansę trafić do kolejnych pokoleń graczy, którzy zyskali okazję, by zapoznać się z absolutnym klasykiem w wydaniu na miarę dzisiejszych czasów.
Przy czym nie oszukujmy się – nawet ładniejszy i przystępniejszy nie oznacza, że stał się przystępny dla początkujących. To nadal poważna, wymagająca doświadczenia gra ekonomiczna, co jest zarówno jej wielką zaletą, jak i sporą wadą – zależnie od tego, komu chcemy ją zaprezentować. Gracz niedzielny mimo lepszej instrukcji odbije się od tego, że zasady akcji „buduj” to półtorej strony tekstu. Jednak dla wytrawnych graczy to perła, która mimo kilkunastu lat na karku i dziesiątek konkurentów nadal błyszczy. Pokazuje, że w zalewie gier optymalizacyjno-wyścigowych prawdziwa ekonomia oparta na interakcji, wzajemnych zależnościach i wspólnym tworzeniu rynku jest nadal czymś wyjątkowym, choć niełatwym tak do zaprojektowania, jak i do wprawnego grania.
Pozostaje jeszcze jedno pytanie: czy kupować nowego Brassa mając dostęp do starego? To kwestia natury estetycznej. Jeżeli wygląd nie ma dla was żadnego znaczenia – nie ma powodu wymieniać starej wersji na nową, zmiany mechaniczne są praktycznie pomijalne. Ewentualnie można zainteresować się młodszym bratem, czyli Brass Birmingham, bo tam różnic względem wersji z 2007 roku jest znacznie więcej. Ale to już opowieść na inny tekst.
Grę Brass: Lancashire kupisz w sklepie
Dziękujemy firmie Phalanx Games za przekazanie gry do recenzji.
Złożoność gry
(6/10):
Oprawa wizualna
(8/10):
Ogólna ocena
(9/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Gra tak dobra, że chce się ją polecać, zachwycać nią i głosić jej zalety. Jedna z najlepszych w swojej kategorii, której wstyd nie znać. Może mieć niewielkie wady, ale nic, co by realnie wpływało negatywnie na jej odbiór.