Ink, WRS, Veridiana, Ciuniek. Taaak, mamy w redakcji mocną reprezentacje miłośników Brass. Mamy jednak, też ludzi, którzy ze „starym” Brassem się nie zetknęli do czasu, kiedy na rynku nie pojawiła się jego odświeżona edycja od Phalanx. I, muszę przyznać, ja również do nich należałem. Ale jak już się zetknąłem (a w zasadzie zderzyłem) to z dwoma naraz. Pokuszę się wiec o krótkie podsumowanie wrażeń, jakie zrobiły na mnie oba tytuły.
Od razu zastrzegam, nie jestem wyjadaczem w Brass. Jestem w tym temacie laikiem, który zagrał w oba tytuły po dwie partie, a to zdecydowanie za mało żeby mówić o poznaniu tak złożonych gier. Mam jednak nadzieję, że moje porównanie Lancashire i Birmingham przyda się graczom, którzy tak jak ja chcą ruszyć na podbój XVIII- i XIX-wiecznej Anglii i nie wiedzą od którego z tych tytułów zacząć.
Szkielet mechaniki obu części Brass jest podobny i w gruncie rzeczy bardzo prosty. Odrzuć kartę, wykonaj akcję, powtórz czynność, po czym dobierz dwie karty (o ile jeszcze są). Do tego w zasadzie tylko jedna z akcji wymaga odrzucenia konkretnej karty. Dla pozostałych akcji rodzaj odrzucanej karty nie ma znaczenia. Teoretycznie. Bo tu zaczynają się schody i okazuje się, że każda najmniejsza decyzja ma znaczenie. Do tego zasady wykonywania poszczególnych akcji są rozbudowane i wcale niełatwe do przyswojenia. Dobrym przykładem jest tu dystrybucja surowców – węgiel bierzemy z najbliższej kopalni, która jest połączona, a z rynku jeżeli mamy z nim połączenie, żelazo zabieramy z huty, która jest na planszy, ale nie musi być połączona z budowanym budynkiem, a z rynku, jeżeli nie ma czynnej huty na planszy, browar z kolei bierzemy od siebie (i wtedy nie musi być połączenia między browarem a budowanym budynkiem), innego gracza (i wtedy musi być połączanie), albo od kupca, jeżeli jemu sprzedajemy towar i mamy z nim połączenie. Mnóstwo takich drobiazgów i niuansów sprawia, że Brassy, nie są grami dla każdego. Są przeznaczone dla graczy zaawansowanych lub tych, którzy posiadają dużo determinacji i cierpliwości do zrozumienia zasad.
Lancashire i Birmingham poza dużą liczbą reguł (i wyjątków od reguł) posiadają też mocno skomplikowaną strukturę rozgrywki. Gracze nie mający z nimi wcześniej styczności, po wytłumaczeniu zasad i tak nie wiedzą co zrobić na początku i za co mają się zabrać. Sytuacja się zmienia wraz z rozwojem partii, kiedy plany naszych działań nabierają realnych kształtów. Pojawia się jednak kolejna zagwozdka – jak te plany w najbardziej optymalny sposób zrealizować.
Jak jest tu różnica między oboma tytułami? W zasadzie niewielka. Oba posiadają podobne zasady, oba też wymagają maksymalnego skupienia i zaangażowania intelektualnego w rozgrywkę. Gdyby trzeba było wskazać, moim zdaniem, nieco łatwiej przyswoić zasady Lancashire. Co prawda dochodzą tam dwa nieznane w Birmingham rodzaje budynków (Port i Stocznia), ale zrozumienie i zapamiętanie ich działania wydaje się nieco łatwiejsze niż spamiętanie zasad dystrybucji browarów. Taktycznie pierwszy Brass jest też chyba nieco łatwiejszy, bo wystarczy znaleźć Port, żeby z jego pomocą ulepszyć …, podczas kiedy w Birmingham rozstawienie Kupców jest losowe i niekiedy będziemy potrzebowali szukać połączenie przez całą planszę, żeby dokonać akcję Sprzedaży z określonego przedsiębiorstwa. Dla równowagi w warstwie strategicznej łatwiej mi było ogarnąć Birmingham, bo ma on bogatszą sieć połączeń i w większości przypadków są to połączenia podwójne, podczas gdy w Lancashire przynajmniej podczas Ery kanałowej duża część miast jest odcięta od świata.
Losowość obu tytułów zawiera się głownie w kartach. Nie jest ona duża bo, jak wspomniałem do wykonania większości akcji możemy użyć dowolnych kart, niemniej jednak zdarzą się sytuacje, kiedy oczekiwana karta (miasta lub przedsiębiorstwa) nie chce nam się trafić i musimy albo wykorzystać dwie akcje na jedną budowę (Lancashire), albo jokera (Birmingham). Tym niemniej Brass: Lancashire zawiera jeszcze jeden element losowy, który może nieco dziwić w grze, w której o wyniku może zdecydować niekiedy różnica jednego ruchu. Chodzi o akcję sprzedaży na Rynek zagraniczny, po zadeklarowaniu której ciągniemy kartę określającą (w uproszczeniu) o ile spadnie wartość sprzedawanego przez nas towaru. Największym problemem jest jednak nie to, że o mniejszą liczbę oczek podniesiemy nasz dochód, a to, że kiedy dochód ten spadnie do zera to akcja będzie nieudana, a tym samym nie otrzymamy punktów zwycięstwa za obrócenie przedsiębiorstwa. A to już potrafi zaboleć. Jeżeli więc wolicie rozgrywkę bardziej przewidywalną, niemal pozbawiona elementów losowych wybierzcie Birmingham, jeżeli chcecie nutkę niepewności i ryzyka przy wysyłaniu towarów na rynki zagraniczne, możecie zdecydować się na Lancashire.
W Birmingham grałem wyłącznie partie czteroosobowe, w Lancashire mam za sobą rozgrywkę w wariancie na trzech i czterech graczy. Wydaje mi się, że Birmingham jest stworzony pod partie w pełnym składzie. W grze jest sporo interakcji, często korzystamy z połączeń czy towarów innych graczy, stąd też pożądane jest, żeby plansza była gęsto zabudowana. W Lancashire, na skutek wyłączenia części miast w erze kanałowej, w cztery osoby wydaje się być trochę przyciasno. Wrażenie to znika w erze kolejowej, jednak z dwóch rozegranych partii bardziej podobała mi się w tym przypadku rozgrywka na trzy osoby. Obie części Brass są dość długie. Każda z rozgrywek zajęła nam 2,5 – 3 godziny. Tu trzeba przemyśleć każdy ruch. Niekiedy nie da się tego zrobić w turach innych graczy stąd podczas rozgrywek zdarzają się paraliże decyzyjne. Niemniej jednak rozgrywka nie dłuży się specjalnie, bo w każdym momencie staramy się analizować sytuację na planszy i planować alternatywne ścieżki rozwoju.
W podsumowaniu nie powiem Wam, który Brass jest lepszy a który gorszy, ani którego kupić w pierwszej kolejności. Mogę powiedzieć tylko, że zarówno Lancashire, jak i Birmingham to gry przeznaczone dla zaawansowanych eurograczy i wymagające ogrania, żeby pokazać w pełni swoją klasę. Birmingham wydaje mi się nieco trudniejszy w zasadach ale przystępniejszy w rozgrywce (szczególnie w warstwie strategicznej). Lancashire jest ciaśniejszy, mniej wybacza nieprzemyślane zagrania, ale też jest bardziej losowy (ze względy na sprzedaż zamorską). Lancashire ma też bardzo potężne konstrukcje – Stocznie, które ulepszają się same od razu po ich wybudowaniu. Jeżeli pozostali gracze je odpuszczą, osoba która w nie zainwestowała może dzięki temu wygrać partię. Rozgrywka w Birmingham wydaje mi się pod tym względem bardziej zbalansowana, stąd na chwile obecną wole tę część Brassa i to ona zostanie w mojej kolekcji na dłużej.
Ps. jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej o obu Brassach, to Birmingham recenzował ostatnio Ciuniek [LINK DO RECENZJI], a o Lancashire pisał wcześniej Ink [LINK DO RECENZJI]
Jedno jest pewne – obydwa produkty to gwarancja super rozgrywki. Mam Lancashire (wersje Kickstarter, fajowa), grałem w obydwa. Można brać w ciemno, którąkolwiek wersje. Tak jak podsumowałeś, to raczej gry dla lubiących parowanie mózgu, ale nie są jakoś super skomplikowane jeśli chodzi o zasady. To znaczy nie na tyle, żeby się do nich dystansować z powodu trudnej rozgrywki, nawet jeśli nie jesteś zaawansowanym graczem. Grałem z 11-letnim synem i dawał rade, chociaż na końcu sam przyznał, że jest zmęczony bo „cały czas musiał myśleć” :)