Niektórzy ufają danym projektantom gier. Bez wahania kupują każdą nową pozycję od ich ulubionego autora. W końcu, i tak czy siak, dla nich będzie to pewny hit. Ja mam jeszcze gorzej, ponieważ pokładam wiarę w wydawnictwo Capstone Games. Żadna ich gra mnie nie zawiodła, wszystkie w ostateczności okazały się stałym gościem moich planszówkowych spotkań. Dlatego też nie mogłam sobie odpuścić Cooper Island, które pojawiło się na halach tegorocznego Essen. Niedawno gruchnęła wiadomość, że dzięki Portal Games doczekamy się również polskojęzycznej edycji. Niemniej czy jest w ogóle o co kruszyć kopie? Warto robić hałas?
Niech żyje przygoda i zbieranie surowców!
Cooper Island prowadzi nas ku nieznanym archipelagom i daje nam szansę na zagospodarowanie małej wysepki. Korzystamy z jej zasobów naturalnych, aby wznosić okazałe budynki oraz zbijać majątek na dostawach surowców. Przy okazji odkrywamy pradawne ruiny oraz staramy się zmaksymalizować nasze zyski. W ogóle już sam wygląd gry cieszy nasze oczy – żywe kolory, świetne ilustracje budynków, grube żetony i inne detale, które umilają czas spędzony nad planszą. Mechanika kręci się wokół tile placement oraz worker placement, więc niby nie powinniśmy oczekiwać jakichkolwiek ekstrawagancji, ale…
Otrzymujemy pełnokrwisty, fenomenalny oraz miażdżący nasze szare komórki tytuł. Podczas rozgrywki działo się tyle, że zapomniałam wypić kawę przygotowaną z najlepszych ziaren taniej paczki z supermarketu. Moje serce radowało się na wiele dróg prowadzących do zwycięstwa, mnogość opcji strategicznych i niesłychanie krótką kołderkę, która wymuszała gruntowne przemyślenie swoich ruchów. Cooper Island nie jest miłym i grzecznym tytułem, przymykającym oko na nasze potknięcia. Bezlitośnie karze nas za zbytnią lekkomyślność. Jednakże jednocześnie nie czujemy się sponiewierani bądź poniżeni, lecz z radością klepiemy się w czoło i krzyczymy: „No tak! Mogłam/em rozegrać to zupełnie inaczej (lepiej)”. I mamy wielką ochotę spróbować jeszcze raz. Partie są dynamiczne, a także skondensowane do krótkiego czasu rozgrywki. Bez problemu zmieścimy się w 75 minutach. Liczy się jednak każdy ruch.
Przyjemność z otrzymywania kar
Koniec zachwytów – czas na konkrety. Na czym polegają te wszystkie fajne rzeczy? Na miodność Cooper Island składa się kilka czynników. Po pierwsze fantastyczny system liczenia punktów w trakcie rozgrywki, gdzie tor punktacji jest elementem mechaniki. Tak, zapomnijcie o sztampowym marginesie wokół planszy lub grubym notatniku. Wokół wysp pływają dwa statki, którymi wypływamy, jeśli zdobyliśmy jakieś punkty. Na kafelkach morza gracze dokładają żetony mniejszych wysepek, zapewniające bonus, o ile konkretny statek je przeskoczy. Podsumowując – zgarniając punkty musimy wybrać drogę, której bonusy będą dla nas bardziej korzystne. Gra toczy się cały czas, a co chcieliście po prostu przesunąć pionek na torze punktacji?
Po drugie system produkowania oraz zarządzania zasobami. Planszetkę naszej wysepki zapełniamy kafelkami terenów, lecz… stawiamy je również wzwyż, tworząc niekiedy spore i misterne „wieżyczki”. Po dołożeniu płytki, kładziemy tam kostkę odpowiedniego surowca, którego wartość jest zależna od wysokości danego terenu, czyli kostka dołożona do stosu złożonego z 5 kafli będzie miała wartość 5. Z pewnością przyda nam się do budowania lub żywienia robotników. Aczkolwiek nie ma tak łatwo. Dopóki kostka leży na planszy, dopóty nie możemy rozwijać tego terenu. Owszem istnieje opcja przeniesienia jej do magazynu, ale tam jej wartość spadnie do… 1. W magazynie nie ma zbyt wiele miejsca, a wyrzucenie surowców nie wchodzi w grę – trzeba je wydać! Nie zliczę ile razy zdarzyło nam się zakląć szpetnie, gdy nie mogliśmy zgarnąć zdobycznego drewna czy kamienia, bo zabrakło nam miejsca. A i rozbudowa naszej wyspy zaczynała iść coraz bardziej opornie.
Po trzecie – system zdobywania robotników. Pamiętajcie tutaj kwadrat jest silniejszy od kółka. Nie tylko zapewnia nam dostęp do silniejszych akcji z bonusem, lecz także umożliwia nam ponowne wykonanie tej samej akcji. Jednak nic za darmo. Zanim rozkręcimy siłę roboczą musimy spełnić odpowiednie warunki (np. wybudować dwa budynki albo sklecić dwie łódki przychodu). Ponadto kwadratowy pracownik wymaga poświęcenia swojego okrągłego kolegi, który udaje się na jedną z kart królewskich zamówień, punktujących na koniec gry. Niemniej nowego robotnika chcemy mieć szybko, toteż nie zawsze wiemy w co dokładnie „pójdziemy”. Trzeba trochę zaryzykować lub ponieść konsekwencje złych decyzji. Nie zapominajmy, że tracimy także słabszy pionek. Czacha dymi, kiedy musimy to wszystko dopasować do celów, które chcemy osiągnąć.
Ja chce jeszcze raz! I jeszcze raz!
Po czwarte wznoszenie budynków i związane z tym bonusy. Niekiedy uzyskujemy dostęp do stałej zdolności, inny razem korzyść jest jednorazowa. Jednakże za ponowne użycie premii zazwyczaj przyjdzie nam sporo zapłacić. A pieniądze, przynajmniej w początkowym stadium rozgrywki, to najtrudniejszy do zdobycia zasób. Po piąte koniecznie trzeba wspomnieć o fascynujące fazie dochodu, którą rozbudowujemy przez konstruowanie (niestety drogich) łódek. Aczkolwiek nie należy zapominać o tym, że zapewniane przez nie stałe zyski to jedynie opcje do wykorzystania, a nie gwarantowany dochód. Jak nie mamy gdzie czegoś dołożyć lub nie damy rady czegoś użyć to… sporo straciliśmy.
I po kolejne mogłabym jeszcze bardzo długo mówić. Choćby o bolesnym żywieniu robotników lub wybieraniu odpowiedniego momentu na zdobywanie punktów (bonusy, gratisy i premie!). Albo o fazie sprzątania, która również jest mechaniczną perełką, gdzie nie tylko porządkujemy cały ten majdan, lecz także zyskujemy punkty i decydujemy się, co robić dalej. Lub o wymogu przemyślanego dokładania kafelków na planszy. Nawet o obserwowaniu poczynań innych graczy. Wszystko sprowadza się do jednego – Cooper Island to fenomenalna gra z krótką kołderką, wyciskająca z nas wszystkie umysłowe soki w krótki, dynamicznym czasie. Powinna znaleźć się na półce każdego miłośnika mózgożernych pozycji. A każdy niech chociaż spróbuje, a jeszcze lepiej – kupi. Nikt nie pożałuje.
Kurczaczki, chętnie bym w to jeszcze pograł. :)
ale te planszestki gracza jak papier