Mój planszówkowy radar jakoś wcześniej nie wyłapał Villagers. Ba, przeoczył nawet informację, że ma pojawić się polskie wydanie tej gry. Przyznam więc, że informacja od Iuvi Games i propozycja zrecenzowania tytułu trochę mnie zaskoczyła. Przyjrzałem się jednak materiałom o grze dostępnym w sieci. Wyglądały ciekawie, więc przyjąłem wyzwanie i poprosiłem o egzemplarz recenzencki, który niniejszym Wam opisuję.
Włościanie (bo taka jest polska nazwa gry Villagers) to tytuł przeznaczony dla 1-5 graczy w wieku 10+ lat, z pudełkowym czasem rozgrywki w granicach 30-60 minut. Polska edycja, poza podstawką zawiera w sobie od razu cztery modularne dodatki, które możemy wprowadzać do rozgrywki w dowolnej kombinacji. Ze względu na panującą obecnie sytuację udało mi się rozegrać jedynie partie dwuosobowe i tylko w podstawową wersję. Początkowe partie zamykały się w około godzinę, później czas ten zszedł do trzech kwadransów.
Gra jest dość prosta mechanicznie (na co niestety nie wskazuje instrukcja). Draftujemy karty ze wspólnej puli starając się ułożyć je we własnym tableau w łańcuchy produkcyjne przypominające trochę drzewka technologiczne z jakiejś komputerowej gry cywilizacyjnej. Karty przedstawiają postacie osadników pracujące w naszej wiosce poczynając od Założycieli , a na Jubilerze czy Sprzedawcy win kończąc. W przeciwieństwie jednak do innych gier o budowie tableau zdolności postaci nie układają się tutaj w jakieś specjalne komba. Ich podstawowym zadaniem jest w zasadzie przynoszenie punktów zwycięstwa bądź to w sposób bezpośredni, bądź za obecność innych kart w naszym obszarze gry. Część postaci ma też dodatkowe działanie pozwalające na dobór większej liczby kart w rundzie (pożywienie) lub wystawienie większej liczby osadników do naszego tableau (budowniczy).
A skoro już przy wystawianiu kart jesteśmy to ciekawy jest sam pomysł ich wykładania. Większość kart układanych jest w swoistych łańcuszkach produkcyjnych. Oznacza to, że do wystawienia jednych osadników (zazwyczaj mocniejszych) niezbędne jest często posiadanie innych. Łańcuszki te mogą być dłuższe lub krótsze. Przykładowo żeby wystawić Kowala, który przynosi 2 monetki (punkty zwycięstwa) wystarczy mieć wcześniej tylko Górnika, ale żeby mieć takiego Jubilera z 20 złociszami potrzeba wystawić wcześniej w tym łańcuchu Górnika, Poszukiwacza i Grotołaza.
Drugim sposobem na zarobienie kilku punktów zwycięska są karty odblokowujące. Otóż niektóre z kart mają symbole kłódki z wymienioną inna postacią, która ją odblokowuje. Wracając do naszego przykładu – Jubiler jest kartą z kłódką, którą odblokowuje właśnie Kowal (mimo że nie należy do łańcuchu produkcyjnego Jubilera). Żeby więc wystawić rzeczonego Jubilera na stół, poza posiadaniem wcześniejszych kart w drzewku, musimy sprawdzić też czy u któregoś z graczy leży już Kowal. Warianty w tym wypadku mogą być trzy. Jeżeli Kowal jest u mnie to kładę na nim dwie monetki z banku. Jeżeli Kowala nie mam ja, ale ma go któryś z moich przeciwników, to muszę jemu zapłacić dwie monetki za usługę. Jeżeli nikt nie ma Kowala, a ja wystawiam Jubilera to koszt dwóch monetek wpłacam do banku.
Plejadę kart (przynajmniej w wariancie podstawowym) kończą karty specjalne, które (najczęściej) odrzucamy po jednorazowym wykorzystaniu ich cechy.
Czy to może się podobać? Zapewne może. Jest trochę do pokombinowania – co wziąć, jakie karty zagrać w jakiej kolejności, czy wybrać łańcuchy dłuższe, czy stawić na karty mniej punktowane ale potencjalnie przynoszące dochód za odblokowywanie kłódek lub kart punktujące na koniec za jakość spełnienia określonego warunku. Może się podobać prosta mechanika oraz w miarę płynna i szybka rozgrywka czy minimalistyczne, oryginalne grafiki.
Są jednak też rzeczy które mogą się nie podobać. Po pierwsze zasady. W gruncie rzeczy proste, ale mało przystępne jak się je czyta czy tłumaczy. Jest ich po prostu za dużo jak na ten kaliber rozgrywki, szczególnie jeżeli weźmiemy się od razu za dodatki. To jednak bolączka tylko pierwszej partii. Większym problemem jest to, że niekiedy nie jesteśmy w stanie wystawić części kart w łańcuszku, bo po prostu nam one nie dochodzą. Jeżeli są to postacie ze środka łańcuszka to nie możemy też wystawić kart po nich następujących, przez co kiszą się ona u nas na ręce, a my nie możemy zrealizować zaplanowanej strategii. I na koniec, wystawianie kart z ręki (mimo że wymaga pomyślunku) nie jest tak satysfakcjonujące jak odpalanie skrupulatnie zaplanowanego komba.
Podsumowując, ja na razie podchodzę do Włościan z rezerwą. Być może w kolejnych partiach przy większej liczbie graczy, pokażą swój pazur. Póki co jednak do rozgrywki dwuosobowej nie będę wracał. Sprawdzić tytuł warto, bo ma kilka interesujących i oryginalnych pomysłów, które mają szanse trafić w gust wielu graczy. W ciemno chyba bym jednak nie kupował.