Miasteczka szturmem wbiły się na mój stół. Przyznam szczerze, że trochę obawiałam się tego tytułu. Cóż, nie jestem dobra w grach „przestrzennych” – zawsze udaje mi się z bezbłędną precyzją osiągnąć minusowy wynik w Patchworku. A historia lubi się przecież powtarzać… Nieoczekiwanie nie tylko udało mi się uzyskać dość satysfakcjonujące wyniki (w ogonie, ale wciąż bez wstydu), lecz także pojawiła mi się ochota na nieustanne granie… Każdy wieczór planszówkowy (w tamtych starych, dobrych czasach) musiał zakończyć się partyjką w Miasteczka. No i często też nimi się zaczynał! Jednakże, co sprawia, że ten niewielki tytuł dostarcza aż tyle frajdy?
Do rąk własnych dostajemy duże kolorowe kostki, jakieś drewniane budynki, planszetki z polami rozłożonymi 4×4. Ale co z tym wszystkim mamy zrobić? Coś układamy, coś budujemy? Naszym zadaniem jest zbudowanie miasteczka, które spełni wszystkie wymogi dobrego miejskiego planowania. Naturalnie tematyka jest czysto umowna i najważniejsze pozostaje wykręcenie jak najlepszego wyniku (ja dopiero po iluś tam partiach skojarzyłam, że my właściwie budujemy to miasteczko dla ptaszków :D). W rzeczywistości naszym celem jest układanie kostek surowców tak, aby wznieść dane budowle, których schemat został umieszczony na stosownych kartach budynków.
Jak budować i się nie narobić?
Cały ambaras polega na tym, że kiedy zapragniemy wznieść budynek, to musimy ściągnąć użyte do jego budowy surowce i dopiero wtedy na jednym z opustoszałych pól umieszczamy stosowny element. No i tutaj jest pies pogrzebany. Myślicie, że tak sobie po prostu zgarniecie kostki i piekła nie ma?! Nic bardziej mylnego. To właśnie w tym miejscu wasze szare komórki będą parować, a oczy zajdą wam łzami. Trzeba myśleć, myśleć i jeszcze raz myśleć. Miejsce na naszej planszetce jest ograniczone, a budynki wymagają zarówno miejsca, jak i stosownego układu, czyli bardzo łatwo możemy się zablokować… i już niczego więcej nie wybudujemy. Przykro mi – koniec gry, mało punktów, spróbuj jeszcze raz.
Dodatkowo wiele budynków cechuje się konkretnymi zasadami punktowania, które wpływają na to, co będziemy chcieli umieścić w naszym miasteczku. Wiele kart wymaga wznoszenia wielu budynków tego samego rodzaju(np. im więcej postawimy karczm, tym więcej punktów uzyskamy na koniec gry), a nawet wybudowania ich w określonym miejscu (np. w sąsiedztwie innych budynków). Nie obawiajcie się jednak o regrywalność – kart budynków jest naprawdę sporo, więc czeka na was wiele różnorodnych wyzwań, przy których wypróbujecie mnóstwo strategii. A ile przy tym frajdy, a ile przy tym zabawy. W przypadku Miasteczek syndrom jeszcze jednej partii nie jest żadnym chwytem marketingowym, to po prostu fakt. W końcu człowiek chce pokazać, że również potrafi dobrze zaplanować miejską przestrzeń.
Nie sądźcie jednak, że będziecie sobie brać dowolne kosteczki i układać co tam chcecie w spokoju i bez zmartwień. To jaki surowiec będziemy dokładać na planszetkę zależy od budowniczego (reprezentujący go młoteczek będzie przechodził od gracza do gracza), który obwieszcza wszem i wobec, czego teraz używamy do budowy. Mówi cegła, więc bierzemy cegłę ;) I tutaj znajduje się kolejny smaczek gry, czyli negatywna interakcja. Nie ma mowy o żadnym pasjansie! Oczy muszą nam chodzić w każdą stronę! Uważnie obserwujmy innych towarzyszy stołu, żeby dowalić im taki surowiec, którego nie użyją (za to my – owszem)! Często droga do wygranej prowadzi nie tylko przez dobrze zorganizowaną planszetkę, lecz także przez utrudnianie życia innym. Zgrzytanie zębami nierzadko wystąpi na naszym placu budowy. Wspominałam już, że każde puste pole na naszej planszetce przynosi nam ujemne punkty? Widzicie, nie ma lekko.
A miało być tak pięknie i łatwo…
Niemniej, jeśli nie jesteście fanami wbijania sobie noża w plecy, to istnieje wariant Ratusz z burmistrzem, w którym zamiast decyzji budowniczego posiłkujemy się kartami, które dokładnie wskazują jakie surowce będziemy w danym momencie dokładać. A co jakiś czas (co 4 turę) po prostu sami wybieramy cegłę czy tam słowem. Naturalnie w Ratuszu poziom interakcji między graczami drastycznie spada, ale mimo wszystko chodzi on na tyle dobrze, że śmiało można go polecić do rodzinnych rozgrywek lub dla tych, którzy po wielu partiach poszukują nowych doznań. W końcu losowe „pojawianie się” surowców wymaga trochę innego stylu gry, niż nastawiony na konfrontację wariant z budowniczym.
Jeżeli chodzi o ewentualne minusy, to wystąpił dla mnie jeden mocny zgrzyt. Naturalnie chodzi o karty monumentów. Monumenty są specjalnymi budynkami, posiadającymi własne, unikalne zdolności, które tylko my możemy postawić. I jak można się spodziewać – nie są one zbyt zbalansowane. Niektóre z nich są tak słabe, że w ogóle nie opłaca się ich budować, podczas gdy inne są na tyle silne, że wystarczy ustawić pod nią naszą rozgrywkę i wygraną mamy praktycznie w kieszeni. Owszem inni gracze mogą nam przeszkodzić, o ile dobrze rozegrają swoją turę budowniczego, ale od samego początku mają ograniczone pole manewru. Paradoksalnie nie było to na tyle denerwujące, żeby uprzykrzyć nam partię. Nie wiem, czy po prostu plusy Miasteczek (i oryginalność rozgrywki) przysłaniają ten minus, czy po prostu w ferworze emocji zapominamy o tym mankamencie, konkluzja jest jedna – zawsze z tych monumentów można zrezygnować ;)
Warto jeszcze wspomnieć co nieco o skalowaniu bowiem w dużej mierze wpływa ono na odczucia płynące z rozgrywki. Im mniej osób, tym bardziej taktyczna partia. W dwie osoby zbliżamy się właściwie do poziomu łamigłówki, możemy przewidzieć ile i jakie surowce przypadną nam w udziale oraz skoncentrować się na tym, jak najlepiej zaszkodzić przeciwnikowi. Im więcej osób, tym miałam mocniejsze wrażenie, że gram w jakąś odjechaną modyfikację roll&write, gdzie robi się trochę chaotycznie, a ja w tym wszystkim muszę jakoś odnaleźć moją drogę do zwycięstwa. Jednakże dla mnie jest to wielki plus, że w jedną grę mogę grać na tyle różnych sposobów.
Ostateczny raport z budowy
Największą siłą Miasteczek jest frajda płynąca z rozgrywki. Emocje mieszają się tutaj z ciężką rozkminą, a my nigdy nie jesteśmy do końca pewni z jakimi wyzwaniami przyjdzie nam się zmierzyć. Tury przebiegają błyskawicznie, a my jesteśmy zachwyceni ile można wycisnąć z tak prostych zasadach. Po prostu – easy to learn, hard do master. Jednakże muszę zaznaczyć, że nie jest to pozycja dla każdego. Może powodować frustracje i wiele negatywnych emocji, ponieważ tytuł ten po prostu nie wybacza błędów. Jeden zły ruch na początku i trzeba zapomnieć o jakichkolwiek szansach na zacny wynik. Wtedy niejako odpadamy z gry, a potem już tylko psujemy krew innym ;)Aczkolwiek jest to na tyle (a powiem to wielkie słowo) innowacyjna gra, że warto chociaż spróbować!
Miasteczka to wyjątkowo udana gra, w której proste zakłady przekładają się na wręcz nieskończoną przyjemność płynącą z rozgrywki. W każdej partii czekają na nas nowe wyzwania, nowe decyzje do podjęcia oraz nowe układy kart, które wyzwolą z nas wielkie pokłady taktycznego myślenia. Aż chce się grać i nawet nie zauważamy, kiedy udało nam się rozegrać tyle partii. Mnóstwo emocji, innowacyjne rozwiązania i dynamicznie przebiegające tury. A to wszystko polano smacznym sosem negatywnej interakcji. Miasteczka z radością rozmieściły się na mojej półce i wcale nie zamierzają z niej uciekać. Kolejny fantastyczny tytuł w dorobku All in games. Nic tylko grać – w prostych zasadach tkwi wielka moc ;).
Plusy:
+ proste zasady, które skutkują taktyczną głębią
+ soczysta taktyczna rozgrywka
+ wysoka regrywalność
+ dwa tryby rozgrywki
+ easy to learn, hard to master
+ wysoki poziom negatywnej interakcji
+ syndrom jeszcze jednej partii
+ brak downtime’u
+ skalowanie zmienia oblicze gry ;)
+ w każdej partii czekają na nas nowe wyzwania
Minusy:
– niezbalansowane monumenty
– gra nie wybacza błędów i może nas wyautować z partii
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(8/10):
Ogólna ocena
(8/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.