Escape Roomy cieszą się niesłabnącą popularnością a na rynku gier planszowych pojawiają się wciąż nowe pozycje, które mniej lub bardziej nawiązują do tej rozrywki. Nie inaczej jest w przypadku Escape Quest – nie tyle jednak będziemy uciekać, co raczej rozwiązywać zagadki. W pewnym sensie to nowość – dostajemy książkę. Nieco przypomina Dzienniki od FoxGames, tyle, że nagrodą za rozwiązanie zagadki jest numer strony, na którą mamy się udać, a nie hasło-klucz potrzebne do kolejnych zagadek i/lub powrotu do miejsca w aplikacji w przypadku przerwy w grze. W pewnym sensie to skrzyżowanie Dziennika i gry paragrafowej. Zamiast podejmować decyzje musisz rozwiązać zagadkę.
Poszukiwacze zaginionego skarbu
Historia jest zrobiona pod Indianę Jonesa (a raczej pod jego fanów). Bohaterka jest wypisz wymaluj jego żeńską kopią. Historia to historia podróży od miejsca do miejsca (przy czym to my wybieramy kolejność zachowując oczywiście pewne zasady jak dostępność środków lokomocji). Koniec końców jednak będziemy musieli odwiedzić je wszystkie. Pod tym względem – mimo, że wydaje się być zgoła przeciwnie – książka jest liniowa.
Jeśli chodzi o same zagadki – są na bardzo różnym poziomie – od łatwych, po przeciętne, do mega trudnych (a przynajmniej ja musiałam zajrzeć nie tylko do podpowiedzi, ale wręcz do rozwiązania).
Podpowiedzi
Z nimi bądźcie niezwykle ostrożni. W wielu wypadkach to niemal rozwiązanie podane na tacy. Pod tym względem Dzienniki od FoxGames tudzież Exity od Galakty były bardziej plastyczne – dawały podpowiedzi wielostopniowe. W Escape Quest podpowiedź jest tylko jedna – czasem jest to rzeczywiście tylko lekkie naprowadzenie (i to takie, na które łatwo wpaść samemu), ale bywają też takie podpowiedzi, które w zasadzie nie pozostawiają już żadnej przestrzeni na pracę szarych komórek poza zastosowaniem algorytmu i przeprowadzeniem wskazanych działań arytmetycznych.
Zagadki
Mam kilka zastrzeżeń do technicznej strony – fajnie byłoby móc rozwiązywać zagadki bez lupy. Wyobraźcie sobie, że nie wszyscy mają sokoli wzrok, co najmniej dwie zagadki przypominam sobie teraz jako absolutnie nieprzystosowane dla przeciętnie widzących. Nie lubię tego uczucia, gdy muszę się wpatrywać w obrazek i zastanawiać się jakie widzę na niej liczby i czy w ogóle są tam jakieś cyfry. Jeśli zagadka polega na odkryciu zależności pomiędzy nimi, to niech już nie muszę chodzić po domu w poszukiwaniu lupy, aby te liczby odczytać z ilustracji. Jeśli mam szukać wskazówki, to wolałabym nie zastanawiać się, czy jej nie widzę, bo jestem mało spostrzegawcza, czy też jej nie widzę, bo jestem ślepa i potrzebuję lupki (tak, jest taka jedna zagadka, w której trudno mi było znaleźć ten szczegół wyłuskany z podpowiedzi)
Jedna zagadka spowodowała we mnie frustrację – i już nawet nie chodzi o lupę – wiedziałam jak to rozwiązać, ale kompletnie nic nie widziałam na ilustracji, a nawet po przeczytaniu rozwiązania to co zobaczyłam było bardzo „na siłę”. Moja córka zareagowała tak samo – też nic nie zobaczyła. Tak, wiem, że jestem nosicielem genu ślepoty barw, ale jednak barwy rozpoznaję (na szczęście to gen recesywny). Zresztą, nie o barwy tu chodzi. Dlatego myślę, że coś nie zagrało do końca w drukarni. Nie pokażę zdjęć, żeby nie spojlerować – na pewno zorientujecie się w czym rzecz, jak dotrzecie do tej strony. A dotrzecie na pewno.
Ale nie przejmujcie się moim marudzeniem za bardzo – zagadek jest kilkadziesiąt, jak trzy czy cztery razy zajrzycie w rozwiązania to naprawdę nic się nie stanie i nie zepsujecie sobie zabawy. Większość da się rozwiązać bez większych problemów.
Planszówkowe Escape Roomy
Jeśli są one waszą ulubioną rozrywką i macie sporo Exitów, Deckscape’ów, Escape Roomów oraz innych wynalazków na koncie, to niestety niektóre zagadki będą dla was proste i powtarzalne, ale znajdziecie też trochę zupełnie nowych. Również w tej grze (jak zresztą w wielu innych) zdarzyło mi się krzyknąć „o, wow!, ale to fajne rozwiązanie”. Generalnie jednak wydaje mi się, że poziom jest dość prosty, spokojnie mogą w nią grać nawet dzieci.
Czy trzeba zniszczyć książkę?
Nie. Nie mogę wam zagwarantować, że każdy Escape Quest da się przejść bez rwania, zginania, odrywania, ale ten o poszukiwaczach – da się. Teoretycznie mamy dwie zakładki, które trzeba oderwać – na jednej zaznaczamy zdobyty ekwipunek, na drugiej środki lokomocji (samochód, statek, samolot) – ale nie jest to konieczne. Jeśli nie odkładacie książki na półkę, to przez dwa, czy trzy dni będziecie pamiętać co już udało wam się zdobyć, a odległości spokojnie możecie oszacować na oko albo użyć do tego linijki.
Podejrzewam, że w drugiej książce („Za garść neodolarów”) nie będzie już tak kolorowo i jednak trzeba będzie oderwać z niej male co-nie-co, ale nie powiem tego jeszcze ze 100% pewnością, dopiero ją czytam.-
Historia
Sama historia nie jest zbyt porywająca. Lubię klimaty Indiany Jonesa, ale ta niespecjalnie mnie wciągnęła. Wiadomo było, że muszę odwiedzić wszystkie lokacje, coś w nich znaleźć i przejść do sceny finałowej. Odnalezienie sceny finałowej było zaskakujące. Niemniej nie czułam podekscytowania w trakcie czytania całej książki. W przeciwieństwie do „Za garść neodolarów”, które teraz mam na tapecie i podczas którego towarzyszy mi wciąż uczucie „ale o co w tym wszystkim chodzi? co będzie za chwilę?”. Jednak o neodolarach i cybernetycznych hackerach to już przeczytacie w kokolejnym odcinku :)
Podsumowanie
+ ciekawa oprawa graficzna, ładnie wydana książka
+ nie potrzeba smartfona ani internetu
+ różnorodne zagadki, nie są bardzo trudne, ale też nie banalne.
+ da się przejść nie uszkadzając książki (zamiast wyrywać zakładki wystarczy cyrkiel albo linijka)
– w niektórych zagadkach problemem są niewyraźne szczegóły na ilustracjach
– sama historia nie jest zbyt porywająca, nie ma w sobie nic zaskakującego
Grę Escape Quest - Poszukiwacze zaginionego skarbu kupisz w sklepie
Dziękujemy firmie Egmont za przekazanie gry do recenzji.
Złożoność gry
(2/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(6.5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Do tej gry mamy konkretne zarzuty. Może być fajna i dawać satysfakcję, ale… ale jest jakieś zasadnicze „ale”. Ostatecznie warto się jej jednak bliżej przyjrzeć, bo ma dużą szansę spodobać się pewnej grupie odbiorców.