Dobra… już nie będę mówić, że jak Martin Wallace, to nie wiadomo jaka gra. Albo naprawdę super, genialny, regrywalny tytuł z fantastyczną mechaniką, albo niegrywalny kasztan, którego wstyd wyciągnąć na stół. Żadnych półśrodków, żadnych sentymentów. Wielka niewiadoma. Londyn od FoxGames to druga edycja gry z 2010 roku. Nie ma planszy, nie ma drewnianych znaczników – same karty i nasze zmagania z odbudową miasta po wielkim pożarze z 1666 roku. Po tym krótkim szkicu pozostały nam już tylko klasyczne pytania: czy się udało?! Jak wyszło tym razem?!
Od razu muszę się przyznać, że nie grałam w pierwszą edycję Londynu. Jednakże po tylko kilkudziesięciu partiach, które rozegrałam jestem w stanie sobie wyobrazić, że plansza rzeczywiście nie była tam potrzebna ;). W tej pozycji główną rolę odgrywają karty – ich kupowanie, zbieranie, zarządzanie nimi. Okej, oprócz nich ważne są jeszcze pieniądze oraz ubóstwo. Ale po kolei.
Budujemy nowy, nowy Londyn
Wcielamy się w słynnych architektów, których celem jest odbudowa tytułowego miasta. W tym celu będziemy wznosić stosowne budynki, budować określoną infrastrukturę, korzystać z pomocy słynnych postać, a przede wszystkim radzić sobie z rozbudową przestrzeni miejskiej oraz narastającą biedą. Co jest kluczem do zwycięstwa? Oczywiście umiejętne wykorzystywanie kart. I odrobina szczęścia.
Każdą karta ma swój koszt zagrania oraz zapewnia odpowiednie zyski. Ponadto należą one do odpowiednich typów, wyróżnionych przez stosowne kolory. W grze dostępne są jeszcze karty dzielnic, odrobine droższe, ale gwarantujące także mocniejsze profity. Jednak co my tutaj mamy właściwie do roboty? W swojej turze możemy wykonać jedną z czterech akcji:
- rozwinąć swoje miasto
- kupić kartę dzielnicy
- uruchomić swoje miasto
- dobrać 3 karty
I to wszystko…, ale na tym polega cała zabawa wraz z rozgrzewaniem (i przepalaniem) szarych komórek. Niezależnie od wyboru akcji, na początku zawsze dobieramy jedną kartę (albo z zakrytego stosu, albo z planszy rozwoju). A potem to już tylko światła, kamera i rozgrywka.
Rozwinięcie miasta jest proste. Polega na dołożeniu karty do naszego obszaru gry. Możemy mieć dowolną liczbę stosików, które będą reprezentować odbudowywane fragmenty Londynu. Jednakże, aby dodać kartę do miasta musimy jednocześnie odrzucić z ręki kartę w tym samym kolorze. A gdzie ją odkładamy? Na plansze rozwoju. Widzicie już ten mechanizm? Następny gracz będzie mógł dobrać odrzuconą przez nas kartę. Dlatego też trzeba miarkować swoje ruchy. Patrzeć jakie kolory dokładają inni gracze. W co idą. Działa to naprawdę fantastycznie i sprawia, że możemy zapomnieć o pasjansie. Zwłaszcza, że zdarzają się karty, które bezpośrednio dotykają innych graczy.
Drugim bardzo ważnym elementem jest uruchamianie miasta. Aktywujemy wtedy wybrane karty, znajdujące się na wierzchu stosu. Czasami opłacamy jakiś dodatkowy koszt. I korzystamy z efektów naszej budowy. Zarabiamy, zdobywamy punkty itd. Niemniej nie ma lekko. Na koniec dostajemy jeden znacznik ubóstwa za każdy stos kart, a także za karty, które zostały nam w rękach (i pożyczki – o nich trochę później). Na koniec gry otrzymamy ujemne punkty, jeśli przesadziliśmy w liczbie tych znaczników szerzenia biedy ;) (spokojnie można się ich pozbywać, a najbardziej karany jest ten, kto zebrał ich najwięcej). Wymusza to na nas balansowanie między rozwojem i zdobywaniem kolejnych punktów a racjonalnym zarządzaniem dostępnymi nam „zasobami”. Co z tego, że wszystkiego będzie dużo, skoro w pewnym momencie uniemożliwi nam to rozwój?
Karty dzielnicy, tak jak wspomniałam wcześniej, zapewniają nam dodatkowe efekty lub po prostu nagradzają nas punktami. Niekiedy fajnie łączą się z innymi kartami. Warto w nie inwestować, aby z lekkością wstąpić na drogę prowadzącą do zwycięstwa. Nasze szyki psują jednak karty biedoty, których nie można pozbyć się tak łatwo z ręki. Co do pożyczek, to w każdej chwili możemy je zaciągnąć, kiedy brakuje nam finansów (a karty mamy dobre, ale drogie). Aczkolwiek nie tylko wytwarzają one ubóstwo, lecz także skutkują ujemnymi punktami na koniec gry (aż 7!).
Jak widać szkielet zasad Londynu nie jest zbyt skomplikowany. Po załapaniu dwóch podstawowych mechanizmów, będziemy cieszyć się grą. Co jednak nie oznacza, że szybko wykręcimy powalający na kolana wynik. Gry trzeba się trochę nauczyć, wiedzieć jak maksymalnie wykorzystać zależności między kartami, przewidywać w co opłaca się iść. I kiedy zagrać daną kartę. Na samym początku gra daje delikatne fory tym, którzy lepiej orientują się w talii. Na szczęście różnice, wynikające z różnego poziomu współgrających, są szybko niwelowane. Kart nie jest na tyle dużo, że nie da się ani zapamiętać, ani przewidzieć tego, co tam wyskoczy. Przez co bardzo szybko zaczynamy grać świadomie oraz… przeciwko innym.
Pokaż mi swoje ubóstwo!
Klucz do Londynu znajduje się w taktycznych decyzjach, gdzie musimy jednocześnie planować nasz zbilansowany rozwój oraz przejmować się ruchami innych graczy. Zbyt silne przesunięcie w jedną z tych stron nie będzie właściwe :) Jednakże najważniejsze pozostaje to, że rozgrywka pod każdym względem jest satysfakcjonująca. W przyjemny sposób aktywuje nasze szare komórki, wyzwala dobrą dozę rywalizacji oraz idealnie wpasuje się w nurt taktycznych rozważań.
A przy okazji jest dynamiczna, angażująca oraz emocjonująca. Nie powoduje downtime’u, gdyż mimo zmieniających się warunków, spokojnie przemyślimy swoje ruchy w trakcie tur innych graczy. Czas przy Londynie mija błyskawicznie, a człowiek zaraz ma ochotę na jeszcze jedną partię. I sprawdzenie, czy nie lepiej było zrobić trochę więcej tych stosików. Albo mniej. Albo wziąć tę pożyczkę i nie bać się konsekwencji. Idealna propozycja na wieczór, kiedy chcemy zaangażować nas intelekt, ale równocześnie marzymy o tym, żeby pójść spać o jakiejś w miarę porządnej godzinie.
Spotkałam się z opiniami, że tytuł ten jest zbyt losowy. Nie oszukujmy się – więcej tutaj taktyki niż strategii. W końcu to „karcianka”, więc nigdy nie będzie pewni, co też dojdzie nam na rękę. Niektórzy narzekali, że „jak nie trafią się nam karty do zarabiania pieniędzy, to mamy zdecydowanie gorszy start i praktycznie zerową szansę na zwycięstwo”. Owszem zgodzę się, że karty z kasą są bardzo ważne. Ich brak może doskwierać. Jednakże nie jest tak, że gra nie oferuje nam żadnych mechanizmów zaradczych. W takich przypadkach zawsze ratowałam się pożyczkami i bez problemu odbijałam się od dna. I już było stać mnie na karty i dzielnice :) I zawsze jakoś się to spłaciło…, a jak nie… to utrata 7 punktów była niczym wobec tego, co udało mi się osiągnąć :>
Ukryta bieda
Warto jeszcze wspomnieć o naprawdę miłych dla oka grafikach – bardzo zacnie to wygląda na stole i aż chce się grać. I rozmyślać o swoich ruchach, analizować, co można było zrobić lepiej itd. Bardzo podoba mi się także mechanizm spadania kart z planszy rozwoju (najpierw dolny rząd, a nie górny!). Sprawia to, że dobranie danej karty naprawdę staje się kluczowe. Jednakże nie ma róży bez kolców. Jestem w stanie zrozumieć, że nie każdemu przypasuje taki poziom losowości. Chociaż grałam również z graczami, którzy nie za bardzo lubią ten typ gier (tzn. korzystanie z kart na kilka różnych sposobów), a mimo wszystko Londyn wpadł do ich topki :)
Muszę jednak przyczepić się do dwóch rzeczy. Po pierwsze skalowanie. Gra najlepiej chodzi na 3 osoby. W innych wariantach niepotrzebnie się przedłuża. W parze cała gra jest dłuższa, a w pełnym składzie zbyt długo czekamy na swoją kolej (niby karty powinny lecieć szybciej itd., ale wcale tak nie nie dzieje). Po drugie – karty Metra, zapewniające mnóstwo punktów. Wydaje mi się za mocna. Naturalnie już po pierwszej rozgrywce wiemy, że warto w nie iść i nie należy puszczać ich do innych graczy, ale i tak nie zawsze jest to możliwe. Trzeba trochę pokombinować, aby udowodnić innym, że nie zawsze trzeba po prostu stawiać na Metro ;)
Londyn to świetna pozycja dla graczy, którzy uwielbiają taktyczne zmagania w krótkim czasie rozgrywki. A dla miłośników zarządzania ręką jest to po prostu pozycja obowiązkowa. Proste zasady, gwarantujące głębie rozgrywki oraz niezwykle interesująca mechanika sprawiają, że naprawdę warto mieć ten tytuł w swojej kolekcji. Jest zarówno niebanalnie, jak i satysfakcjonująco. Ot, warto odwiedzić tę europejską stolicę. A nawet zagrywać się w nieskończoność!
Plusy:
+niebanalna mechanika rozwoju i uruchamiania miasta
+ proste zasady, które wytwarzają wiele możliwości
+ emocjonująca i angażująca rozgrywka
+ zasadniczo brak downtime’u
+ syndrom jeszcze jednej partii
+ daje dużo satysfakcji z rozgrywki
+ taktyka, taktyka i jak fajnie sobie tak taktycznie pomyśleć
+ przyjemne dla oka grafiki
Minusy:
– nie dla wszystkich takim poziom losowości będzie strawny
– skalowanie – najlepiej chodzi na 3 osoby
– zbyt silne karty Metra
Złożoność gry
(5/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(8/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.