Wsiąść do pociągu byle jakiego, nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet… a nie, o bilet jednak trzeba dbać. W końcu to nie festiwal piosenki, tylko recenzja gry, której celem jest zrealizowanie właśnie biletów kolejowych. Brzmi znajomo? No jasne, w końcu niewiele jest osób, które nie słyszały o słynnej serii Wsiąść do pociągu. Wersji tej gry jest sporo, nic więc dziwnego, że doczekała się także samodzielnej odsłony dla juniorów. Czy jest to trafiony pomysł i czy warto zaopatrzyć się w kolejne pudełko?
Każda potwora znajdzie swego amatora
Wsiąść do pociągu: Pierwsza podróż najpierw ujęła mnie okładką. Ładna, kolorowa, z gromadką dzieci na peronie. Od razu przyciąga wzrok, czego nie można powiedzieć o “dorosłych” wersjach. Może od razu będę szczera i wyznam, że nie lubię tej serii. Grałam tylko w dwie wersje, ale żadna mnie nie zachęciła do dalszego eksplorowania map. Mimo kilku prób, moje zdanie się nie zmieniło. Sama żałuję. Widzę ogromne walory edukacyjne, które bardzo cenię w planszówkach, kolejne pudełka przedstawiają zarówno całe kontynenty jak i poszczególne kraje, a nawet miasta. Do wyboru do koloru. Są mniejsze lub większe zmiany zasad, mapy przystosowane lepiej do danej ilości graczy itd. Wiem to, doceniam, a jednak nie ma między nami chemii.
Hej dzieci jeśli chcecie, Europę zwiedzić dziś
Nie zniechęcajcie się jednak tym wyznaniem. Do wersji dla dzieci podeszłam z nadzieją na pozytywne wrażenia i was również do tego zachęcam. Nagle okazało się, że to jest właśnie miejsce, jakie powinna zajmować ta seria – półka dla młodszych graczy, uczących się co to gry planszowe, mogące nacieszyć oko ładnym wykonaniem i nieskomplikowanymi zasadami. To co w “dużej” wersji mnie drażni – monotonia, brak emocji, nudne zbieranie kart, przy którym można zasnąć, w gronie dzieciaków okazuje się mechaniką w sam raz.
Instrukcja jest bardzo krótka i zwięzła (ma 2 strony), a zasady są trochę uproszczone w stosunku do pełnoprawnych “pociągów”. Zadaniem graczy jest zrealizowanie 6 kart biletów. Aby tego dokonać, należy wyłożyć karty z wagonami w odpowiednich kolorach i ułożyć swoje wagoniki na odpowiedniej trasie łączącej dwa miasta. Do wyboru w turze mamy albo dobranie 2 wierzchnich kart z talii albo zajęcie danego połączenia. Odległości między punktami na mapie są małe, przez co nie trzeba czekać zbyt długo, aż komuś uda się wyłożyć odpowiednie kolory. Losowość jest trochę większa, ponieważ nie ma odkrytych kart – zawsze bierzemy je z zakrytego stosu. Jest to ułatwienie dla młodszych graczy, którzy mogliby mieć problem z wyborem lepszej trasy. Starsze dzieci od razu miałyby przewagę z powodu lepszej umiejętności planowania. Tutaj jesteśmy na równi, co w przypadku gier dla maluchów jest sporym plusem.
Trochę cukru, słodkości i różnych śliczności
Na pochwalny akapit zasługuje wykonanie. Jak już wspominałam, okładka przyciąga wzrok, a zawartość pudełka jest jeszcze lepsza. Porządne wagoniki w 4 kolorach (żółty, niebieski, czerwony i zielony) zachęcają do zabawy nawet poza planszą. Karty mają oczywiście różne kolory, ale do tego obrazek, który się z nim kojarzy (np. czarny wagon ma nietoperze i nocną scenerię, a żółty nasuwający myśli o pustyni – palmy i wielbłądy). Do tego w rogach kart są proste symbole dodatkowo pomagające je rozróżnić. Wypraska jest prosta, ale idealnie mieści wszystkie komponenty.
Walory edukacyjne, które dostrzegam także w wersjach dla starszych, dla dzieci mają szczególną wartość. Mapa Europy jest wprawdzie bardzo uproszczona i nie wszystkie państwa załapały się na wyróżnienie, ale dzięki temu nie ma na planszy ścisku. Dodatkowo każde miasto ma przypisany mu obrazek, dzięki któremu można się dowiedzieć czegoś ciekawego o danym miejscu. Znajdziemy wśród nich nie tylko znane rzeczy, takie jak Big Ben w Londynie czy Koloseum w Rzymie, ale także mniej oczywiste symbole, które sama musiałam sprawdzić, np. Konik z Dalarna reprezentujący Sztokholm i Dom Kotów w Rydze.
Hej tam gdzieś znad horyzontu
Nie wiadomo jak, nie wiadomo skąd, ale w końcu nadjechały pociągi, które mi się podobają. Oczywiście dla dojrzałych graczy nie będą one atrakcyjne, ponieważ to naprawdę prosta wersja już i tak prostej gry. Ale jest świetną pozycją dla ich dzieciaków, które mają po kilka lat i jeszcze nie dorosły do poważniejszych tytułów. Moi siostrzeńcy (4 i 6 lat) bardzo ją lubią, i dla takich maluchów jest to dobry wybór. Wśród znajomych zdania są podzielone, czy warto kupować wersje dla juniorów, skoro za niedługo z nich wyrosną i będą mogli grać w pełnoprawne tytuły. W tym przypadku dla mnie odpowiedź byłaby jak najbardziej twierdząca, ponieważ nie przewiduję zakupu żadnej innej gry z tej serii (chociaż może znacie jakąś odsłonę, w którą koniecznie powinnam spróbować, bo to będzie ta jedyna, która jednak mnie przekona do “pociągów”?).
Plusy:
- bardzo porządne i ładne wykonanie
- proste zasady
- walory edukacyjne
Minusy:
- tylko dla małych graczy
Grę Wsiąść do pociągu: Pierwsza podróż kupisz w sklepie
Złożoność gry
(3/10):
Oprawa wizualna
(9/10):
Ogólna ocena
(8/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.
Ten minus to na siłę. W końcu to gra 6+, a spokojnie mogą w nią grać dzieciaki od 5 r.ż. do 8 r.ż. A w dodatku dla rodziców też jest super. To pierwsza gra dla dziecka przy której się my (dorośli) nie nudzilismy. Mozna grac w 2 i 3 osoby i jest tak samo fajne. Dla mnie 9/10 w tej kategori.