Drogi do Rzymu od wydawnictwa Granna, to gra przeznaczona dla 2-5 graczy od ósmego roku życia. Zasady są proste, a rozgrywka dosyć szybka – trwa około 30 minut. Po zapoznaniu się z instrukcją i pierwszym rzucie oka na planszę Drogi do Rzymu nieodparcie kojarzą się z wariacją na temat Wsiąść do Pociągu – przez niektórych nawet wskazywane są jako ich łatwiejsza wersja. Jednak w trakcie pierwszej partii doszłam do wniosku, że zupełnie się z tym stwierdzeniem nie zgadzam.
W Drogach do Rzymu naszym zadaniem jest budowanie (a jakże) dróg do pozostałych miast na mapie. Gracz w swoim ruchu musi połączyć Rzymu (lub wcześniej przyłączone miasto) z nowym miastem. Robi to, umieszczając swoje żetony drogi na wybranym przez siebie fragmencie trasy. Jeśli jako pierwszy dotrze do jakiejś lokacji, to otrzymuje z niej żeton miasta ze wskazaną liczbą punktów oraz żeton jednego z 9 zasobów, losowo umieszczony tam na początku gry.
Punkt zdobywamy na trzy sposoby:
- w trakcie gry, za żetony drogi wchodzące w skład utworzonego połączenia pomiędzy nowym miastem, a Rzymem (zarówno w naszym ruchu jak i ruchach przeciwników),
- na koniec gry, za najwyżej punktowany żeton miasta w każdym zdobytym przez nas kolorze,
- na koniec gry, za różnorodność zebranych zasobów oraz zestawy takich samych zasobów.
Dodatkowo gracz, który wykorzystał najmniejszą ilość żetonów drogi dostaje 10 punktów. Gra kończy się gdy wszystkie miasta zostaną połączone z Rzymem.
Mimo pewnych podobieństw gra dała mi zupełnie inne odczucia niż wspominane wcześniej Wsiąść do Pociągu. Tutaj od samego początku mamy jasną sytuację na planszy, żadnych ukrytych celów, mniej więcej widzimy zagrania przeciwników i możemy domniemywać ich kolejnych posunięć. Jest to nawet wskazane, bo wykorzystywanie ruchów pozostałych graczy i czyhanie na ich pomyłkę wydaje się być nieodłącznym elementem tej gry. Niejednokrotnie zdarza się, że lepiej porzucić swój zaplanowany ruch na rzecz okazji, którą (często przez przypadek) stworzył nam inny gracz.
W grze spodobało mi się przede wszystkim, to że raz stworzone połączenie może kilkukrotnie zapunktować. Musimy myśleć, które fragmenty trasy mają szansę przysporzyć nam dodatkowych punktów poprzez ruchy przeciwników. Jedynym małym zgrzytem w tym wypadku, przynajmniej na mapie 2-3 osobowej, jest to że jedna z tras wydaje się bardziej lukratywna od pozostałych, a zajęcie chociażby jej fragmentu gwarantuje duży zastrzyk punktów. W związku z tym już na początku gry wszyscy starają się ją pozyskać i od razu wiadomo jakie będzie kilka pierwszych posunięć graczy. Wyglądałoby to może trochę inaczej gdyby startowe ułożenie mapy było nieco bardziej losowe.
Głównym czynnikiem mającym wpływ na regrywalność jest losowe rozmieszczenie żetonów zasobów. Wydaje mi się jednak, że na dłuższą metę to zbyt mało by gra nie stała się powtarzalna. Być może to specyfika naszych rozgrywek, w których wszyscy skupili się na tym elemencie gry i dzięki temu nikt specjalnie nie odstawał w tym sposobie punktacji, ale zdobycie przeważającej liczby danych żetonów wydawało się niemożliwością. Przez to ten fragment mechaniki jako sposób na wygraną zszedł na dalszy plan i nie miał większego znaczenia przy ostatecznym podliczeniu punktów. A szkoda, bo tworzenie różnych punktujących kombinacji jest jedną z moich ulubionych mechanik w grach – niestety w tym wypadku trochę się zawiodłam.
Pod względem graficznym Drogi do Rzymu nie są może ósmym cudem świata, ale ilustracje są czytelne, a plansza funkcjonalna. Do niewątpliwych zalet należy zaliczyć ekologiczne wykonanie – w środku nie znajdziemy plastikowych elementów, poza kilkoma woreczkami strunowymi, które można zastąpić załączonymi tekturowymi pudełeczkami do własnoręcznego złożenia.
Drogi do Rzymu, z jasnymi i przejrzystymi zasadami, krótkim czasem gry mogłyby być niezłym startem w planszówkowy świat. Mnie jednak nie porwały – zabrakło mi większych emocji. Jeśli ktoś wyciągnie tę grę na stół, to nie odmówię jednej partii, ale z własnej inicjatywy raczej jej nie zaproponuję.
+szybka
+proste zasady
+ekologiczne wykonanie
-brak większych emocji w trakcie gry
Pingwin: Mnie też nie porwały. W zasadzie wszystko w nich działa płynnie, ale emocji nie doświadczałam grając w Drogi do Rzymu żadnych. Postaw żeton – weź żeton – przesuń znaczniki punktacji. Niby gromadzimy z jednej strony określonego rodzaju surowce (set collection), które nam dadzą na koniec gry punkty zwycięstwa, a z drugiej strony stawiamy połączenia tak, żeby zapunktować z tych połączeń – i jedno z drugim może się nieco wykluczać, więc decyzje nie powinny być łatwe. Ale mimo wszystko moja rozgrywka była dość schematyczna i przede wszystkim brałam pod uwagę owe połączenia, surowce zrzucając na plan dalszy. Fakt, że grałam tylko raz, może za drugim czy trzecim odkryłabym głębię, ale raczej tak się nie stanie, bo jakoś mnie do tych pociągów, pardon, dróg nie ciągnie. Może też po części dlatego, że nie za bardzo lubię Ticket to Ride. Sądzę więc, że dla kogoś takiego jak ja, kto lubi budować silniczki, tworzyć komba (no tu akurat dobre postawienie połączenia może być namiastką kombo) a przede wszystkim nie przepada za Wsiaść do pociągu – Drogi do Rzymu nie będą grą, w której się zakochają.
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(6,5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Do tej gry mamy konkretne zarzuty. Może być fajna i dawać satysfakcję, ale… ale jest jakieś zasadnicze „ale”. Ostatecznie warto się jej jednak bliżej przyjrzeć, bo ma dużą szansę spodobać się pewnej grupie odbiorców.