Czasami zdarza się, że całkiem przyzwoite gry przechodzą bez większego echa w planszówkowym świecie. Ktoś tam o nich słyszał, ktoś może nawet wspomni przy rozmowie, ale nie są szeroko reklamowane, polecane ani znane. O ile wśród starszych pozycji może to mieć swoje wytłumaczenie, ponieważ kolejne tytuły zalewają rynek i nie ma czasu analizować wszystkiego co zostało wydane, o tyle w przypadku nowości nie powinno się to zdarzyć. Zanim gra trafi w otchłań zapomnienia, powinna chociaż zostać wypróbowana. Dlatego pomimo tego, że nie miałam żadnych informacji o Bestiariuszu, postanowiłam po niego sięgnąć i popełnić tę oto recenzję.
Co tam w jamie ryczy?
Pierwsze wrażenie – małe pudełko. To dobrze, bo nie będzie w nim zbyt dużo wolnego miejsca. Po otwarciu stwierdziłam, że jest… za małe. To chyba pierwszy raz, kiedy zdarza mi się to napisać. Na pewno byłoby lepiej, gdyby talię wkładało się pionowo, a nie poziomo. Do wypraski nie ma szans włożyć kart z koszulkami. Wyjęłam więc niepotrzebny kartonik i póki co talia jest w woreczku strunowym. Wolę jednak takie pudełko, które jest wręcz zbyt dopasowane, niż takie, które jest wypełnione w połowie powietrzem.
Okładka nie przyciąga może wzroku, ale nie jest też brzydka. Spośród dostępnych w grze bestii wybrałabym inne, które umieściłabym na pudełku. Karty są ładne i co najważniejsze – przejrzyste. Po pierwszej rozgrywce wiadomo jak z nich korzystać i co oznaczają symbole, których w zasadzie jest niewiele i są bardzo intuicyjne.
W grze występuje osiem gatunków. Każdy ma swój kolor i akcję, a konkretnie jej trzy odsłony, ale o tym przy zasadach. Grafiki są całkiem udane, aczkolwiek przy pierwszym przeglądaniu talii nie mogłam zrozumieć, dlaczego wśród smoków i bestii z głębin oceanu znalazł się miś i koza. Niedźwiedź zyskał z kolejnymi kartami, na których wygląda jak Cerber, a koza… no cóż, jest. Nawet ładna, ale trochę nie z tej bajki. Podobnie rewers – wygląda jak totem jakiegoś indiańskiego plemienia. Nie pasuje do pozostałych obrazków.
Jak zapanować nad tymi bestiami?
Zasady są bardzo proste. Na początku każdy otrzymuje pięć kart, a reszta tworzy zakryty stos. W swojej turze możemy zagrać kartę/karty tego samego koloru lub dobrać jedną (jeśli mamy pustą rękę, dobieramy dwie). I to tyle. Cała frajda kryje się w umiejętnościach poszczególnych gatunków. Są one świetnie opisane w instrukcji, a dla przypomnienia można spoglądać na kartę, która jednym słowem wskazuje na przypisaną akcję. Na kartach również znajduje się opis działania, tak więc naprawdę łatwo się w tym odnaleźć.
Jak już wspomniałam, każda umiejętność ma trzy odsłony. Co to oznacza? W zależności od tego, czy uda nam się wyłożyć jednego, dwóch czy trzech przedstawicieli danego gatunku, akcja, którą będziemy mogli wykonać, będzie silniejsza. I tak na przykładzie kozy, przy pojedynczej karcie możemy rozdzielić czyjąś parę i dobrać dwie karty, z czego jedną zatrzymujemy, a drugą zwracamy na spód talii. Przy dwóch zagranych kartach możemy rozdzielić dowolną parę lub stado, natomiast przy trzech rozdzielić parę lub stado dwóm graczom. Warto zbierać te same potwory, aczkolwiek nie zawsze najbardziej przyda nam się najmocniejsza akcja, więc czasami umyślnie będziemy wykładać pojedyncze osobniki.
Mamy możliwość anulowania negatywnych efektów poprzez odrzucenie dwóch kart z ręki, ze stołu lub po jednej z obu. Dodatkowo można wprowadzić wariant wielokrotnego anulowania. W tym przypadku aktywny gracz i przeciwnik mogą odrzucać karty do momentu, w którym nie spasują lub pozbyli się wszystkich.
Gra kończy się, gdy wyczerpiemy stos dobierania. Gracze dogrywają po jeszcze jednej turze i następuje podliczanie punktów. I tu wychodzi kolejna rzecz, na którą należy zwracać uwagę podczas wykładania setów. Każdy potwór może być samicą, samcem lub alfą, a jedna karta każdego gatunku to joker – może zastąpić dowolny rodzaj. Pojedyncze karty nie punktują, za pary można zdobyć 2 lub 3 punkty, a za stado 3, 4 lub 5, w zależności od tego, jakie zestawy zebraliśmy. Im bardziej będą różnorodne, tym lepiej dla nas i naszego końcowego wyniku.
Czy tę bestię da się lubić?
Ta niepozorna karcianka trafiła w moje gusta bardziej niż mogłam się spodziewać. Jest świetną propozycją, gdy nie ma zbyt wiele czasu na granie. Pudełkowe 20 minut to realny czas rozgrywki. Proste zasady tylko potwierdzają jej miejsce w kategorii fillerów.
Największą zaletą Bestiariusza jest możliwość rozbijania, ale i łączenia już wyłożonych kart. Nawet jeśli nie trafiły nam się sety na ręce, możemy je stworzyć już na stole. Z moim szczęściem miałam nawet taką partię, podczas której trzymałam osiem kart na ręce i każda była innego koloru (na osiem możliwych). Co ciekawe, pomimo zagrywania przez przeciwników od razu stad i par, ostatecznie to mnie przypadło zwycięstwo. Tak więc nic straconego, nawet przy złym rozdaniu. Karty możemy przejmować ze stołu, kopiować ich efekt, zabierać komuś z ręki, dobierać odrzucone lub ze stosu, wskazać gatunek do wyrzucenia z ręki, połączyć w parę/stado lub rozdzielić istniejące już sety. Możliwości niby tylko osiem, ale każda z trzema poziomami zaawansowania.
Losowość, jak to często w karciankach bywa, jest spora. Na dobierane karty wpływu nie mamy, czasami możemy wybrać jedną z dwóch. Na szczęście wspomniane wyżej akcje tak bardzo pozwalają manipulować wyłożonymi setami, że w ogóle nie jest ona irytująca. Mamy także dużo negatywnej interakcji. Im bliżej końca rozgrywki tym więcej, bo już nie myślimy tylko o tworzeniu zestawów, ale także o rozbijaniu stad przeciwników.
Klimatu tu nie znajdziemy. Jest krótka historyjka o tym, że chcemy zwabić jak najwięcej potężnych bestii, ponieważ wcielamy się w bestiarzy. Równie dobrze moglibyśmy zbierać zestawy kółek różnej wielkości i w ośmiu kolorach. Jednak o wiele przyjemniej rzuca się na stół niedźwiedziowego Cerbera, dalekiego kuzyna Tentacruela lub super groźną kozę (akurat jedyna nie-bestia ma świetną moc rozbijania zestawów), więc dobrze, że czeski autor i jednocześnie ilustrator postawił na potwory.
Największym minusem gry jest to, że nie jest przeznaczona dla dwóch graczy, ale to tylko dlatego, że w duecie gram najczęściej. Jest to zrozumiałe, ponieważ celem negatywnych akcji zawsze musiałaby być ta sama osoba. Rozegrałam nawet partię dwuosobową tak, jakby było czterech graczy, więc każdy zarządzał dwoma rękami. Niby nie było źle, ale zamiast zastanawiać się nad kolejnym ruchem, trzeba było przeskoczyć do innego zestawu kart. Nie był to zbyt udany pomysł, ale spróbować musiałam. Ostatecznie na bezrybiu i koza potworem.
Trochę ponarzekałam, ale Bestiariusz to naprawdę przyjemna karcianka, a moje zarzuty dotyczą mniej istotnych kwestii, takich jaki miś na rewersie czy brak dwuosobowego trybu. Jeśli tylko macie z kim grać w gronie 3-5 osób i lubicie proste, ale nie banalne gry, w których głównym celem jest zbieranie setów, to polecam nowość wydawnictwa Albi.
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(8/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.