Do napisania tego tekstu skłoniły mnie… nadchodzące Święta Bożego Narodzenia. Nie wiem jak wy, ale ja w tym roku, skupiając się na rzeczach ważnych i ważniejszych, kompletnie wyparłam z umysłu tradycję sprawiania sobie nawzajem prezentów …. i tym nie za długim wstępem chcę przekazać krótką informację, że jeśli nie masz upominku dla bliskiej osoby a nie przerażają Cię kolejki w sklepach stacjonarnych w dobie pandemii (bo przecież na kuriera już może być za późno) to może Sam w Salem będzie odpowiedzią na Twoje potrzeby.
To będzie tylko kilka luźnych przemyśleń
Głównie dlatego, że jestem dopiero w połowie książki. I wiem, że do Wigilii na pewno nie dam rady jej skończyć a chciałam się podzielić wrażeniami jeszcze przed świętami.
Sam w Salem opowiada historię turysty, który odłączył się od nieciekawej wycieczki („bla, bla, bla… jak ważne było rybołówstwo dla Massachussetts świadczy fakt, że w położonym 20 km stąd Bostonie…. bla, bla, bla”) aby zagubić się w Muzeum Czarownic. Będziesz mieć całe muzeum dla siebie. Noo… prawie… no nawet bardzo nie bardzo dla siebie…. ale szczegóły to już sami musicie doczytać.
W każdym razie gubicie się w Muzeum, które wcale nie jest przyjazne. Wciąż wam ktoś depcze po piętach. I macie wrażenie, że raczej nie są to panowie ze straży miejskiej, z którymi spotkanie zakończy się co najwyżej mandatem. Tu chodzi o wasze życie.
W książce została zastosowana zasada znana już wcześniej z poprzednich tomów – w pewnym momencie dostajemy mapę z zaznaczonymi punktami. Do niektórych z nich dostęp jest bezpośredni, do niektórych dotrzecie dopiero wtedy gdy odnajdziecie odpowiedni klucz a żeby dostać się do najdalszych zakątków będzie potrzebne odpowiednie hasło. Podobną mapkę mieliśmy w Poszukiwaczach zaginionego skarbu oraz w Za garść neodolarów, choć akurat w tym drugim nie była to stricte mapka co punkt wyjścia w trzy różne miejsca.
Wracając zaś do naszych baranów – pałętamy się po muzeum, wychodzimy tajnymi przejściami – wszystko po to by oczywiście rozwiązywać zagadki. Te są różne – niektóre udawało mi się rozwiązać dość szybko, nad niektórymi musiałam pomyśleć trochę dłużej a nawet zajrzeć do podpowiedzi. W tej książce podpowiedzi i rozwiązania są razem. Tj. odszukujemy nr żądanej strony i w pierwszej części akapitu mamy podpowiedź a pod spodem rozwiązanie. Nie jest to złe – mnie się bez problemu udawało nie zapuszczać żurawia do rozwiązania jeśli chciałam uzyskać tylko samą podpowiedź. Choć z drugiej strony można było to zrobić jeszcze lepiej – tak jak w Poszukiwaczach zaginionego skarbu – po jednej stronie podpowiedzi, po drugiej rozwiązania.
Histroia
Historia jest napisana ciekawie, czuje się oddech pogoni na plecach, jest klimatycznie. Dużo bardziej w/g mojej skromnej opinii niż w Poszukiwaczach…. a porównywalnie do Neodolarów (choć oczywiście klimat jest zupełnie inny). Niemniej rozbawiło mnie przedstawienie szyfru czekoladkowego, znanego każdemu skautowi, jako „szatańskiego języka, rzekomo używanego przez czarownice przy podpisywaniu paktów z wysłannikami piekieł”. W kilku miejscach zauważyłam też, że klimat lekko rozjechał się z mechaniką (bo jeśli historia mówi, że czymś kręcisz albo przesuwasz, a mechanicznie chodzi jedynie o dokonanie pewnych działań arytmetycznych – mimo, że ilustracja aż zaprasza do kręcenia i przesuwania – to coś jest z tym nie halo). Ale to są w sumie drobne szczegóły – pamiętajcie, że jeśli utkniecie gdzieś i nawet najlepsza przyjaciółka nie rzuci na wasz problem nowego światła, to zawsze możecie zajrzeć do podpowiedzi i rozwiązań. Wszystko zależy od tego, czy priorytetem jest samodzielne rozwiązanie historii, czy skończony czas przeznaczony na zabawę.
Podsumowując
Sam w Salem mi się podoba. Historia – nie oszukujmy się – ma za zadanie poprowadzić nas od zagadki do zagadki, ale jest jednocześnie napisana w taki sposób, że wciąga. Pozwala poczuć lekki dreszcz adrenaliny gdy ktoś nam stale depcze po piętach, i choć wiemy, że to tylko fabuła na doczepkę i chodzi tak naprawdę o rozwiązanie kolejnej zagadki, to ten klimat jest oddany po mistrzowsku.
Nie chwal dnia przed zachodem słońca
Nie oceniam, bo połowa książki jeszcze przede mną. Ale gdybym ją znalazła pod choinką, to byłby to bardzo fajny prezent. Więc dla wszystkich spóźnialskich szukających drobnego upominku gwiazdkowego do wysokości 40zl podpowiadam, że są takie Escape Questy na półkach niektórych księgarni, a Sam w Salem jest całkiem dobrym wyborem.
Dla kogo?
Z całą pewnością twierdzić nie będę (skoro mam nie chwalić przed zachodem), niemniej jak do tej pory krew się nie leje ani przemocy wybitnej nie uświadczyłam, a na okładce stoi 12+, więc jestem przekonana, że spokojnie można podarować taką książkę naszej młodszej młodzieży. Albo starszej młodzieży. Albo nawet tej najbardziej dorosłej.
Polecam!
Grę Escape Quest - Sam w Salem kupisz w sklepie
Dziękujemy firmie Egmont za przekazanie gry do recenzji.