Ostatnia część cyklu podsumowującego rok 2020. Najlepsza gra planszowa w/g Redakcji GF:
Endeavor : Wiek żagli – Carl de Visser, Jarratt Gray (Czacha Games)
Bardzo fajny przykład gry, która jest podobna do absolutnie niczego. Bo w sumie wygląda trywialnie: wykładamy dyski na planszę, żeby zbierać żetony, a potem patrzymy kto w danym miejscu ułożył dysków najwięcej. Ale po drodze jest jeszcze budowanie własnego silniczka napędzającego akcje i całkiem wysoka interakcja między graczami, jak na takiego sucharka. A w pudełku czeka jeszcze kilka dodatkowych modułów z dodatkowymi zasadami dla urozmaicenia rozgrywki. A zasady są niezbyt skomplikowane, a rozgrywka szybka i sprawna. Życzę sobie więcej takich gier.
Spirit Island – R. Eric Reuss (Lacerta)
A to jest najlepsza rzecz, w jaką grałem w zeszłym roku. Do Polski przybyła z kilkuletnim poślizgiem i z takim samym poślizgiem ją poznałem. Spirit Island znajduje się na ten moment w ścisłej czołówce moich ulubionych gier kooperacyjnych i gier w ogóle. Odpieranie najazdu kolonizatorów zza morza to wyśmienita łamigłówka opierająca się na błyskotliwym algorytmie kierującym ruchami przeciwników i ogromnej różnorodności mocy duchów, w które wcielają się gracze. A w trakcie rozgrywki jest wszystko to, co dobra gra powinna dostarczać: napięcie, trudne decyzje, wrażenie rozwoju i ten satysfakcjonujący moment, w którym szala się przechyla i z defensywy przechodzimy do ofensywy. Wspaniała rzecz.
Tortuga 2199 – Michael Loyko, Denis Plastinin (Phalanx)
Tortuga 2199 to jedna z gier, na które niecierpliwie czekałam w zeszłym roku. I zdecydowanie mnie ona nie zawiodła. Zastosowane tu połączenie mechanizmu budowania talii z kontrolą terenu działa bardzo dobrze. Ogrom akcji, które można wykonać, mnogość dróg do zwycięstwa i w końcu znakomita moim zdaniem tematyka współgrająca ze świetną oprawą graficzną sprawiły, że przy Torturze 2199 bawiłam się bardzo dobrze. Dlatego też uplasowała się ona na szczycie mojej toplisty gier minionego roku.
Załoga: w poszukiwaniu dziewiątej planety – Thomas Sing (Galakta)
Ubiegły rok obfitował jak dla mnie w bardzo dobre gry – Zaginiona wyspa Arnak, Dwergar, Everdell, Azul letni pawilon, Draftozaur... mogłabym wymieniać jeszcze długo. Równie długo mogę się zastanawiać, która z nich jest najlepsza. A tu i teraz mój wybór padł na Załogę bo:
- Po pierwsze jest to gra wziątkowa mocno przypominająca rozgrywkę opartą na talii 52 kart (a ja jestem karciara z dziada pradziada więc od razu +1 w mojej ocenie ;)). A jednocześnie tak bardzo się od niej różni – już choćby przez to, że to gra kooperacyjna.
- Tu zatem dotykamy punktu drugiego – kooperacja, która jest bardzo wciągająca, wolna od syndromu lidera; kooperacja, która pod względem emocjonalnym nie różni się w zasadzie w ogóle od rywalizacyjnej gry w karty. Jest to najlepsza kooperacja z jaką do tej pory miałam do czynienia. Ja za kooperacją nie przepadam (na dzień dobry i podświadomie -1 do oceny ;)), a za Załogą szaleję – dlatego uważam, że to idealna gra również dla tych, co kooperacji nie lubią – nawet jej nie poczują (wady nieobecne a zalety zostają na miejscu).
- Po trzecie bardzo zróżnicowany poziom trudności – zaczynamy od mega prościutkich misji, które w zasadzie mają nam tylko pokazać o co w tym chodzi do misji, w które przyjdzie nam zagrać nie raz, nie dwa, lecz kilka – kilkanaście (oby nie kilkadziesiąt!) razy aby je wygrać. Możemy grać kampanię (czyli mega długo i przejść wszystkie 50 misji po kolei) a możemy po prostu wybrać sobie coś na naszym poziomie i pyknąć w przerwie między Arnakiem a Everdellem ;)
- Po czwarte – gra równie dobrze śmiga na BGA jak w naturze. Grywam tak i tak – są gry, w które nad stołem kocham (np. 7 cudów świata) ale na BGA nienawidzę. Są gry, w które świetnie mi się gra na BGA, ale nad stołem trochę gorzej (zazwyczaj z powodu upierdliwego setupu, albo np. mojego lenistwa pałającego niechęcią do pilnowania co mogę a czego nie bądź liczenia punktów – pierwszą taką grą bylo Can’t Stop – albo po prostu dlatego, że pracują troche inne partie mózgu jak np. w Hanabi). A w Załogę gra mi się bardzo dobrze zarówno w realu jak i online.
- I do tego nie potrzeba dużego stołu a setup jest praktycznie zerowy. Czyżby gra idealna?
- OK, nie ma klimatu. A w zasadzie to udaje, że ma – ale serio: nie ma. Tylko czy komuś to przeszkadza? ;)
I nie przestaje mnie dziwić fakt, że z niemal zwyklej talii kart można było stworzyć coś tak fajnego. Myślałam, że w świecie tradycyjnych gier karcianych (a o taki świat Załoga lekko zahacza) wymyślono już wszystko.
Zaginiona Wyspa Arnak – Elwen, Mín (REBEL.pl)
O Everdell już pisałem. Zatem teraz gra z 2020, w którą zagrałem najczęściej. Imponuje mi w niej innowacyjność, flirt z deckbuildingiem, a jednocześnie odejście od klasycznych jego formuł (talia nie lata nam tam i z powrotem, nadmierny dociąg nam się zmarnuje). Ciągłe kombinowanie z różnymi rodzajami ruchu na planszy, eksploracją, torem oraz tempem badań. Różnice w kupowaniu artefaktów i ekwipunku (połączone również z licznikiem tur). Chyba jeszcze ani razu nie udało mi się w nią wygrać, lecz i tak mała jest szansa, bym odmówił kolejnej partii. Żeby jeszcze nie była tak krótka (jeśli chodzi o tury, nie czas trwania)…
Everdell – James A. Wilson (REBEL.pl)
O Everdell pisano wzdłuż i wszerz w całej Polsce. Ładna, ciekawa i dająca wiele możliwości gra ma ogromne rzesze fanów. Nie mam żadnych wątpliwości – to właśnie ta pozycja powinna zdobyć tytuł najlepszej gry roku 2020. Dodruk i wydanie zarówno małych jak i dużych dodatków świadczą o wciąż utrzymującym się zainteresowaniu graczy, którzy na dobre zaprzyjaźnili się z leśnymi stworzeniami. O Everdell inni redaktorzy wspominali już przy grach rodzinnych i tych najładniejszych, więc nie będę się powtarzała o wyglądzie i mechanice. To jest mój typ i będę bardzo zdziwiona, jeśli nie stanie na najwyższym miejscu podium.
Barrage – Tommaso Battista, Simone Luciani (Portal Games)
Barrage to tytuł, który w zeszłym roku podbił moje serce. Fenomenalne euro, któremu udało połączyć się rozgrzewanie szarych komórek z dobrze skrojoną negatywną interakcją. Naprawdę jest to pozycja, którą z dumną rozkładam na stole ;) A jeszcze bardziej jestem dumna, gdy raz na jakiś czas uda mi się wygrać :) W Barrage jest po prostu wszystko – emocje, stosunkowo proste zasady, łatwo się tłumaczy, a każda rozgrywka jest inna. Wiadomo, że na początku możecie nie załapać wszystkich zależności, ale już po kilku rozgrywkach załapiecie, jak stawiać te tamy/zapory, aby zniszczyć marzenia waszych rywali o zwycięstwie. Uwielbiam w nim też to, że nawet jeśli całkowicie pogmatwacie się w swoich ruchach i zdobędziecie na początku jakieś marne punkciki, to i tak ostatecznie możecie odbić się od dna i zdeklasować rywali. Siła Barrage tkwi w tym, co oferuje graczom – to od was zależy, jak potoczy się dana partia. Żadnych strategii wygrywających, czysty umysłowy wysiłek. I to w dość krótkim czasie rozgrywki. Dla mnie jest to top dla każdego kolejnego konkursu z serii najlepsza gra planszowa ;)