Po kilku nie do końca przemyślanych decyzjach zakupowych, wynikających z braku doświadczenia, wpadłem na pomysł podzielenia się swoimi przemyśleniami z początkującymi instruktorami zajęć o planszówkach. Było to jakieś siedem lat temu. Zajęcia oficjalnie nie odbywają się teraz nigdzie, ale może jakiejś dobrej duszy tekst przyda się na przyszłość.
Regulamin
Ważne jest by nawet Ci, którzy z planszówkami mają styczność po raz pierwszy zachowywali się odpowiednio. Przed zasiądnięciem do rozgrywki należy poruszyć takie tematy jak czyste ręce, dopuszczalność jedzenia i picia na sali, a zwłaszcza kwestię sprzątania po grze. Dobrze jest jeśli poza prelekcją zawiesimy listę takich reguł np. na szafce z naszymi dobrami. Wtedy nawet jeśli pod naszą nieobecność ktoś dobierze się do sprzętu, będzie miał szansę poznać co chcemy zastać po powrocie.
Zasoby własne
Nawet przy najhojniejszym budżecie może się okazać, że pierwsze zajęcia musimy prowadzić oparte na własnej kolekcji (z powodu np. opóźnień w dostawie). Prędzej czy później będziemy zapewne chcieli pokazać uczestnikom coś więcej, szczególnie sercu miłego. O ile nie jest to nasza codzienność, należy rozważyć zakoszulkowanie kart. Najstaranniejszy regulamin nie przewidzi wszystkich sytuacji. Nasza uwaga nie zawsze będzie na tyle skupiona na całej sali, by zauważyć jak ktoś zapomniał umyć ręce po przekąszonym batonie.
Kolekcja miejsca pracy
Priorytetem przy budowaniu zasobu roboczego powinna być prostota w tłumaczeniu zasad. Drugie miejsce: zmieszczenie się w czasie zajęć. Last but not least: odporność na gubienie elementów. Pierwszy element ma znaczenie nie tylko z powodu nieogarniania zasad przez uczestników (gdyż nawet dzieci rozwijają się dość szybko, mając do czynienia z hobby), ale też dlatego, że jeśli nasze zajęcia się rozrosną, możemy być zajęci z jedną grupką nowicjuszy, podczas gdy nieco bardziej doświadczony uczestnik będzie wprowadzał innych początkujących w dany tytuł. Ponieważ może być to jego pierwsza taka sytuacja, warto oszczędzić mu trudu.
Mieszczenie się w czasie zajęć: często brakuje możliwości ,,zapauzowania” rozgrywki i przechowania do następnych zajęć (bo np. odbywają się raz w tygodniu).
Wrażliwość na gubienie się elementów. Dla dzieci zawszę polecę Splendor nad Sagradę, gdyż choć brak jednego żetonu grę uniemożliwia i domaga się jakiegoś zamiennika, to jest to dość łatwe do zrobienia, a żetony są na tyle duże, że zgubienie ich wymaga pewnego wysiłku. Natomiast Sagrada cierpi, kiedy ginie nam choć jedna z 99 k6, które muszą mieć konkretną wielkość i kolor. Dodatkowo są na tyle drobne, że groźne jest dla nich jedno nieostrożne sprzątanie.
Finito. Podsumowanie Wojciecha
Ponieważ trudno napisać cokolwiek poza: powodzenia!, wpierw opowiem szerzej o zakupie który stał się inspiracją do powstanie tego tekstu, potem zaś rzucę kilka tytułów, które z powodzeniem służą mi ,,w zawodzie”.
Battlestar Galactica– zaczynałem dopiero swoją kolekcję i chwytałem na oślep różne pojawiające się duże tytuły (już wtedy pamiętam, że patrzyłem na oceny, a te Battlestar ma całkiem przyzwoite). Wpierw wszystko było dobrze. Miałem ogarniętą grupę, zajęcia 4godzinne, więc wszystko grało. Później jednak uczestnicy ,,wyrośli z planszówek” zaś na ich miejsce zaczęły pojawiać się tylko młodsze dzieciaki, które nawet jeśli by zrozumiały zasady, to koncentracji raczej im by nie starczało. Pudło leży w szafie nieotwierane od kilku lat…
Tytuły jakie wciskam w każde miejsce pracy, które chce budować własną kolekcję:
Splendor– duże elementy, prostota zasad, najmłodsza uczestniczka, która do niego siadła (i opanowała zasady) miała 4 lata. Górnej granicy wiekowej brak. Graficznie wolę starszą wersję, z marvelowską poza obejrzeniem zdjęć styczności nie miałem. Z podobnych gier, jeśli macie dosyć klasyka polecam Orbis. Sagrada to bardzo dobry tytuł, o ile dopilnujecie, by naprawdę wszystkie elementy wróciły na miejsce.
Star Realms– kolejny wielce uniwersalny tytuł i świetne wprowadzenie do deckbuilderów. Czytelnością grafik bije wszystkich swoich konkurentów, nawet jeśli nie zawsze dorównuje im mechanicznie.
Fantastyczne Światy– zmieszczą się w każdym budżecie miażdżąc grywalnością niejeden droższy tytuł. Tłumaczenie zasad: 5minut max.
Takenoko– nawet jeśli gra ma jakieś nierówności (słyszałem, że żarcie bambusa bije inne źródła punktowania), to raczej nikt z początkujących tego nie zauważy, a jest to wybitny familijny tytuł.
Potwory w Tokio– kolejna uniwersalna zabawka.
Dla młodszych dzieci warto zaopatrzyć się w Pędzące żółwie, Kamienie w kieszenie. Do każdego miejsca pracy pilnuję by trafiła Jenga (co prawda częściej kończy w charakterze klocków niż gry, ale najważniejsza jest dobra zabawa).
Kilkugodzinne zajęcia, gdzie nie zawsze mam czas dla wszystkich to jedyne miejsce, gdzie toleruję obecność Talisman: Magia i Miecz. Zapycha czas, gracze do niczego Cię nie potrzebują, a mija zwykle jakieś pół roku zanim zorientują się dlaczego nie lubię tej pozycji.
Listę oczywiście można ciągnąć jeszcze długo (Sabotażyści, Blood Rage by daleko nie szukać), ale sądzę że większość z tego tekstu będzie raczej przypomnieniem oczywistości, niż objawieniem. Powodzenia i zadowolonych uczestników!
O, to, to! Ja nie pomyślałam o regulaminie, dzięki za pomysł :) co prawda w moich czasach nie jadło się na zajęciach, ale dziś studenci potrafią wyciągnąć sałatkę… dobrze chociaż, że woda w butelce a nie herbata w kubku z bufetu.
Dla urozmaicenia Jengi polecam Mistakos. U mnie świetnie się sprawdza.
Furorę robią też Escape Roomy (Deckscapes) od FoxGames – no tam to w ogóle zero tłumaczenia zasad ;) ;) ;)
Dla młodych dorosłych genialne jest też Jednym Słowem oraz Ego – ludzie, którzy nie mieli styczności wcześniej z planszówkami, zwłaszcza dziewczyny bardzo dobrze się odnajdują w tych tytułach.
Ciekawe co piszesz o Star Realms…. wydawało mi się, że Dominion (ten podstawowy) ma prostsze zasady, a i tak trafia w gusta dopiero tych bardziej ogranych ludków. Grasz wersje dwuosobowe czy rozszerzasz do 4 osób?
Lista jest długa, to prawda :)
Star Realms nad Dominionem postawię zawsze gdyż:
Dominion mimo prostszych zasad uczy raczej zapychania talii (brak mechanik scrapujących, kupujemy karty dające jedynie punkty)- uczyłem SR nawet pierwszoklasistów, więc nie trzeba przeć do prostoty za wszelką cenę.
Sprowadzanie punktów życia przeciwnika jest bardziej ekscytujące niż ciułanie PZ.
Jeśli ktoś wolałby deckbuilder bez negatywnej interakcji to poleciłbym raczej Hearts of Crown.
Mistakos może być urozmaiceniem dla Jengi, ale nie ma tak dobrej funkcji klocki :-) A maluchy czasem mają dość grania.
O Escape Roomach pojęcie mam żadne (będę jeszcze o tym pisał w czwartek)- jak jest z ich regrywalnością?
A jeśli chodzi o liczbę w SR rozszerzam do 4 albo i więcej osób.
Naprawdę nie zauważyłeś w Dominionie kart pozwalających na odchudzanie talii?
Problem „odchudzania talii” czyli pozbywania się mniej przydatnych kart jest psychologicznie trudny. Podobnie jak problem pozbywania się z domu rzeczy, które wprawdzie od wielu lat nie były używane ale (kto wie) mogą się jeszcze kiedyś przydać.
Pełna zgoda! Pozbywanie się miedziaków (przecież to pieniądze!) jest dla początkującego gracza nieintuicyjne. Ale zarzucanie Dominionowi „braku mechanik scrapujących” po prostu rozmija się ze stanem faktycznym.
To że coś jest trudne i nieintuicyjne nie znaczy, że powinno być unikane. Sztuka wyrzeczeń i wyboru jest bardzo przydatną dla wszystkich. Oczywiście dzieci z początku wzdragają się przed scrapem scoutów, czy explorerów, ale po kilku meczach, gdy widzą co ze stołem robi moja wyscrapowana talia biorą się w garść i poprawiają swój styl. Bardzo satysfakcjonujące jest obserwowanie wzrostu uczniów, a to jest jeden z bardziej widocznych przejawów.
Cóż, ostatni mój kontakt z Dominionem miał miejsce ponad 7 lat temu. Jestem pewien że w scenariuszu, który zaprezentował mi gospodarz mechanik tych nie było. W drugim było wpychanie przeciwnikom karty klątwy. Nic równie satysfakcjonującego jak scrap w SR, czy promote w Tyrants of Underdark. Główne źródło punktowania: karty ogrodu czy innej posiadłości. Z samej gry pamiętam niewiele, ale do dziś pamiętam frustrację ze straty tur po dobraniu ręki ,,punktującej”. Jak ktoś słusznie zauważył wyczucie, kiedy można sobie pozwolić na kupienie punktów też jest pewną umiejętnością, ale nie widzę sensu robienia tego dzisiaj, gdy jest wiele (dla mnie) bardziej satysfakcjonujących gier.
Regrywalność ER od FoxGames: dla konkretnej osoby – żadna. Ale na zajęciach, na których masz wciąż nowych uczniów – rewelka. Zwłaszcza jak masz ich dużo (tyle, że ja mam studentów, w większości czytanie ze zrozumieniem nie jest im obce) – dajesz pudełko i masz zgłowy ponad godzinę (minimum godzinę – niektórzy może się wyrobią, ale niektórzy dociągną do 90 minut). U mnie kończyły się zajęcia i niektórzy pożyczali do domu, albo sprawdzali w necie za ile da się kupić :-D