Trudno jest pisać o grach legacy. Nie dość, że człowiek nie może za bardzo mówić o konkretach, to jeszcze wypadałoby sprawnie zobrazować swoje wrażenia płynące z rozgrywki. A to o czym chciałoby się powiedzieć często jest blokowane przez zakaz spoilerów. I tak się kluczy i brodzi między tymi tajemnicami. Moje miasto od wydawnictwa Galakta to kolejna pozycja od doktora Knizi, gdzie łączy legacy, tetrisa i rodzinną formę rozgrywki. Niezwykle ciężki miks. Czy to mogło się udać?
Jestem fanką gier legacy. Nie przeraża mnie ani pisanie po komponentach, ani darcie kart. Jednocześnie moje serce nadal bije po stronie euro, a za milowy kamień tych połączonych gatunków uważam The Rise of Queensdale. Zatem każdy kolejny miks tego rodzaju ma u mnie pod górkę. Naprawdę trudno przebić wyżej wspomnianą pozycję. Zastanawiałam się czy słynny doktor Knizia jest jeszcze w stanie sprostać moim oczekiwaniom. Jednakże, jeśli ktoś pisze w takim duchu, to możecie się przecież spodziewać, że jego nadzieje zostały spełnione.
Urbanistyka na 5 z plusem
Moje miasto ma bardzo prostą i mało wyrafinowaną otoczkę fabularną – ot wznosimy fajne nowe miasto. By ludziom żyło się dostatnio, a nam przynosiło wiele punktów zwycięstwa. W pudełku czekają na nas komponenty przygotowane dla każdego z graczy i bardzo proste zasady. Nawet najbardziej początkujący nie będą mieli problemów z ich przyswojeniem. Na samym początku będziemy mieli do czynienia z tetrisem w wersji light. Niektórzy z pewnością będą mieć skojarzenia z Patchworkiem , ale w rzeczywistości obie gry niewiele łączy. Owszem i tu, i tu mierzymy się z układaniem „klocuszków”, jednak nie mówimy przecież, że Uczta dla Odyna i Spring Meadow to identyczne gry. A Moje Miasto i Patchwork różni wiele – zarówno metody rozwiązywania tej tetrisowej układanki, jak i rozwój oraz odczucia płynącej z samej rozgrywki.
Dość jednak tych porównań. Nie o kolejną wariację na temat tetrisa tutaj chodzi, lecz o kopertki. Dużo kopert i o element legacy. A ten zaprojektowano i zrealizowano perfekcyjnie. Na pewno nie jest on prostacki, czyli ograniczający się do dokładania kolejnych reguł. Zasady rzeczywiście się zmieniają, przez co przekształcają charakter rozgrywki. Każdy epizod to nie tylko nowe wyzwania, lecz także inne podejście do gry. Ponadto są one wprowadzane w sposób elegancki, więc nie zmienia się również ciężar gry. Moje miasto to idealny gateway, który jest też szkolenie w zakresie różnorodnych mechanik występujących we współczesnych grach bez prądu. Nie przestaje być przy tym wymagający i nie kpi sobie z naszych szarych komórek.
Jak dobrze to wszystko działa widać dopiero podczas gry. Znam osoby, który przeczytały najpierw, co znajduje się w poszczególnych kopertach, a potem uznały, że Moje Miasto jest mało wyrafinowane i na pewno nie przykuje ich do stołu. Wielki błąd. Relacja z poszczególnych etapów tej gry w ogóle nie oddaje przyjemności z rozwijania oraz odkrywania kolejnych rozdziałów. Dopiero zmagając się z kolejnymi wyzwaniami widać, jak drobne przesunięcia w akcentach (np. w punktowaniu bądź zasadach kładzenia budynków) potrafią zupełnie przedefiniować rozgrywkę. A wraz z nią także nasze odczucia płynące z gry.
Jak będzie wyglądać Moje miasto?
Na początku wszystko wydaje się proste. Dostajemy zestaw budynków, który będziemy dokładać na planszetkę. Budowanie jest podobne do tego z Miasteczek – dobieramy jedną kartę i przedstawiony na niej kafelek budynku dokładamy do powstającego miasta. Oczywiście jesteśmy ograniczeni przez ogólne zasady rozbudowy – nie możemy zasłaniać gór i lasów, można zakrywać skały i drzewa, nie wolno przecinać rzeki, kolejne budynki muszą przylegać do poprzednich itd. A potem zyskujemy lub tracimy punkty. W zależności od tego, jak poszło nam w danym epizodzie, nasz rozwój będziemy zaznaczać za pomocą zakreślenia symboli rozwoju znajdujących się na górze naszej planszetki. Od tego bardzo wiele zależy. Z jednej strony symbole rozwoju rozstrzygają całą kampanię (kto ma ich najwięcej, ten wygrywa), podczas gdy z drugiej strony determinują, co czeka nas w kolejnych partiach. Jeśli będzie nam szło wyśmienicie, to dostaniemy trochę utrudnień, aby inni gracze mogli nas dogonić. A jak przegrywamy z kretesem, to możemy liczyć na drobne ułatwienia.
I już idą w ruch naklejki, zakreślenia, nowe komponenty do rozdania. Nie ma czasu na nudę, a tym bardziej do przyzwyczajenia się do wykonywania ciągle tych samych ruchów. Drogę do zwycięstwa trzeba odkrywać na bieżąco, dostosowywać swoją grę do innych warunków i nowych wymagań. A kiedy człowiek się wciągnie, to nawet się nie obejrzy, a zdąży rozegrać kilka epizodów. Wszyscy wykonują swoje ruchu jednocześnie, więc nie naczekamy się za bardzo na swoją kolej. Chociaż parę razy zdarzyło nam się, że chwilkę poczekać na jednego z graczy, który koniecznie musiał pomyśleć nad idealnym dołożeniem swojego kafelka. A do pomyślenia trochę jest, ponieważ nie da się idealnie spełnić wszystkich wymagań stawianych przez dany scenariusz. Z czegoś trzeba będzie zrezygnować, w coś nie będziemy mogli iść. Na szczęście gra informuje nas wcześniej, za co będziemy zdobywać punkty na koniec, więc ominą nas nieprzyjemne rozczarowania.
Przy tym wszystkim Moje miasto wciąż pozostaje grą dla niedzielnych graczy, przy której nie będą nudzić się gracze zaawansowani. Dodatkowo system handicapów sprawia, że nawet wtedy, gdy dany rozdział poszedł nam koszmarnie, to wciąż mamy szansę na ogólne zwycięstwo. A ile tutaj przyjemności w rozrywaniu kolejnych kopert oraz odkrywaniu nowości, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć. Bawiłam się naprawdę wyśmienicie – zarówno w formie legacy, jak i przy samej rozgrywce. Miło, że po zakończeniu kampanii wciąż możemy bawić się w budowanie miasteczka dzięki planszetką ze „sztywnymi” zasadami. Nie jest to jednak, aż tak fajne jak zabawa w trybie legacy. Ot standardowe euro z tetrisem. Nadal jednak nie wyrzucimy gry do kosza po zabawie z najlejkami ;)
Pokaż mi swoje budynki
Trudno mi znaleźć jakieś wady Mojego miasta, szczególnie gdy wciąż mam w głowie jak dobrze się bawiłam. Najbardziej żałuje, że ta frajda kiedyś się kończy. Kampania jest dla mnie odrobinę za krótka. Przydałyby się jeszcze ze trzy koperty ;) Dla niektórych gorzkim elementem będzie niski poziom interakcji między graczami. W późniejszych etapach trzeba odrobinę więcej przyglądać się planszetkom rywali, ale wciąż każdy może sobie rzepkę skrobać i nie oglądać się na innych. Nawet zwycięstwo może sobie podarować koncentrując się na przyjemnym dokładaniu budynków. Estetycznej rozkoszy również nie doświadczymy. Grafiki są po prostu poprawne. Ponadto niektóre reguły nie były jasno opisane – dopiero po wgryzieniu się w przykładu łapaliśmy o co właściwie chodzi.
Jednakże nie są to druzgoczące mankamenty. Niektórzy nawet uznają je za zbytnie czepialstwo. Nie żałuje ani chwili spędzonej przy Moim Mieście. Bywałam zaskakiwana, odnosiłam spektakularne zwycięstwa i znaczące porażki. Kampanie zakończyłam na ostatnim miejscu, a nawet nie było mi smutno. Najbardziej jednak podobało mi się to, że każdy poszczególny epizod wciąż trzymał formę poprzednich. Nie wystąpił żadne spadek, czyli wszystkie rozdziały dostarczały nam wciąż wiele radości. Nadal wysilaliśmy swoje szare komórki, ciągle trzeba było kombinować, aby uzyskać satysfakcjonujący wynik, a nowe reguły były ciekawe oraz dobrze zaplanowane.
Moje miasto to fenomenalna gra, która łączy tryb legacy z euro o prostych, familijnych zasadach, przy których jednak zaawansowani gracze nie będą się nudzi. Poszczególne epizody wprowadzają nie tylko nowe elementy, lecz także modyfikują rozgrywkę na tyle, że mierzymy się wciąż z nowymi wyzwaniami. Dostarcza nam wiele zabawy, gdy ukazuje w jaki sposób drobne modyfikacje reguł wpływają na odczucia płynące z rozgrywki. I ta chęć otworzenia nowej koperty i zobaczenia, co też czeka na nas tym razem… Po prostu fantastyczny tytuł, który pokazuje, że gatunek legacy może jeszcze sporo wnieść do współczesnych gier planszowych.
Plusy:
+ świetnie połączenie legacy i familijnego euro
+ proste i łatwe do przyswojenia zasady
+ różnorodne epizody, które zmieniają rozgrywkę
+ dynamiczne rundy, gdzie nie czekamy długo na swoją kolej
+ każdy rozdział trzyma formę
+ tryb legacy został naprawdę bardzo dobrze zaprojektowany
+ wspaniały gateway – podszkoli nas w mechanikach
+ im dalej w las, tym trudniej – nie znudzi zaawansowanych graczy
+ system utrudnień dla najlepszych graczy i ułatwień dla tych, których radzą sobie gorzej
+ po rozegraniu kampanii można pograć w tryb o sztywnych zasadach…
Minusy:
– … ale nie jest on tak dobry, jak tryb legacy
– kampania jest trochę za krótka
– interakcja między graczami (nawet w kolejnych epizodach) jest nieznaczna
– nie wszystkie reguły w dalszych częściach były jasno opisane
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(6/10):
Ogólna ocena
(9/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Gra tak dobra, że chce się ją polecać, zachwycać nią i głosić jej zalety. Jedna z najlepszych w swojej kategorii, której wstyd nie znać. Może mieć niewielkie wady, ale nic, co by realnie wpływało negatywnie na jej odbiór.