Dzisiaj mamy przyjemność przedstawić Wam wywiad z Tomaszem Kołodziejczakiem, postacią niezwykle zasłużona dla polskiego fandumu, dyrektorem zarządzającym w firmie Egmont i szefem pionu gier planszowych tej firmy.
GF: Panie Tomaszu dowodzi Pan działem planszówek w polskim oddziale Egmontu. Na przestrzeni lat wydaliście sporo tytułów, z których kilka przypomnę: Pędzące żółwie, Pentago, Duuuszki!, Hansa Teutonica, Concordia, Ganges, Potwory w …, Imperial, Kot Stefan, Tikal. W Waszym portfolio są gry wszelkich typów i kategorii, autorów polskich i z całego świata. Kilka lat temu ogłosił Pan przesunięcie nieco akcentu z gier rodzinnych na gry dla zaawansowanych graczy i zainicjowaliście serię GEEK. Jednak ostatnio nie widziałem nowych tytułów z tej ciekawej serii. Czy coś się u Was zmieniło? Proszę o trochę szczegółów dla naszych czytelników.
TK: Uznaliśmy jednak, że nasza specjalność to gry dziecięce i rodzinne. Na tym się znamy, to umiemy obsłużyć wydawniczo, promować i sprzedawać, wykorzystując przy tym nasze kompetencje i zasoby z obszaru pism i książek dziecięcych oraz komiksów. Czasem sięgamy także po gry imprezowe (jak “Ryzyk Fizyk” czy “Wtedy Kiedy”), o ile mają one ten familijny rys. Naszą ofertę będziemy raczej rozwijać w tym kierunku. Co nie oznacza, że nie będą się w niej pojawiać produkty także innego rodzaju, jak gry z serii “Escape Quest” czy innowacyjne kartonowe klocki “Cardblocks”.
GF: Ile nowych tytułów planujecie wydawać corocznie?
TK: W ostatnich latach wydawaliśmy po kilkanaście tytułów, w tym rozszerzenia. I to jest tempo, które chcemy utrzymać w najbliższym czasie. Tym bardziej, że dotykają nas te same problemy co wszystkich wydawców – wzrost cen produkcji, radykalny wzrost kosztów i wydłużenie transportu z Chin. Nie ma co się szarpać. Tym bardziej, że mamy w katalogu kilka bardzo mocnych tytułów i serii. W pierwszej połowie tego roku wydaliśmy kilka gier produkowanych lokalnie, w naszych liniach “Travel”, “Gry do plecaka”, “Akademia Mądrego Dziecka”. Oraz “Basię w Zoo” na podstawie serii popularnych książek. Na maj planujemy jeszcze “Lamę” (wszystkie 3 wersje tej gry w jednym pudełku). Jesienią dwie nowe gry z linii Ubongo – “Ubongo 3D Junior” oraz “Ubongo Lines”, dla którego polska edycja będzie premierą światową. Szykujemy też kolejne pudło naszej karcianki w świecie DC – “Metal” oraz dodatek w klimatach japońskich “Batman Ninja”. Przywrócimy też na rynek, w nowej edycji, znakomitą grę familijną “Terra” od Huttera.
GF: Jak wiele z Waszych gier to premiery, a ile z nich to odnalezione perełki do tej pory niedostępne po polsku?
TK: Ponieważ nie jesteśmy wyłącznymi dystrybutorami gier konkretnych wydawców, musimy wydłubywać pojedyncze interesujące tytuły z dostępnych katalogów. Korzystamy też z propozycji samych autorów na wczesnym etapie tworzenia gry. Tak właśnie trafiłem na “Lato z komarami” Reinera Knizi, zanim jeszcze stało się nagradzaną “Lamą”. Tak odkryliśmy całą linię gier kooperacyjnych dla małych dzieci Jima Deacovea, na bazie której uruchomiliśmy świetnie pracującą linię “Rodzinka Wygrywa”. Czasem udaje się przyuważyć coś fajnego na targach, wybrać ciekawy produkt od mniej znanego wydawcy – z ostatniej Norymbergi przywiozłem tak “Alicję w krainie słów”.
GF: Jakie kryteria decydują o wydaniu gry w Egmoncie? Celujecie w określoną grupę odbiorców? Gra Was zachwyca i wierzycie, że przekonacie do niej klientów?
TK: Żeby gra trafiła do naszego katalogu, musi się nam na testach spodobać, wzbudzić emocje, dać frajdę (oczywiście, przy grach dla maluchów frajda małych graczy liczy się przede wszystkim). Ja prywatnie preferuję raczej gry średnio ciężkie, za to mocno rywalizacyjne (jak “El grande”, “Ojciec Chrzestny”, “Imperial 2030” czy ostatnio “Mezo”) ale jestem w stanie docenić projekty innego typu, dla innego odbiorcy. W mniej geekowskim gronie świetnie bawię się przy “Ryzyk fizyk”, “Ubongo” czy “Dixit”.
Gra musi mieć też jakiś “haczyk”, na którym oprzemy jej promocję – mechanikę, temat, twist. To może być zresztą coś bardzo prostego, jak w “Lamie” czy ostatnio przez nas wydanych “Criss Cross” i “Kaczkach”. Ale bywa też tak, że mamy fajny temat czy brand (“Kajko i Kokosz”, “Basia”, “Akademia mądrego dziecka”) i szukamy do niego pasujących gier – w miarę spójnych z oryginalną opowieścią i co najmniej z dobrymi regułami. A kiedy nie mogliśmy znaleźć właściwych reguł, to sami je tworzyliśmy – Stefan Kołecki to pseudonim (ujawniam tę tajemnicę pierwszy raz :-)) gier wymyślonych przeze mnie i/lub Patryka Bloka, który przez lata pracował w Egmoncie.
GF: Czy będziecie rozwijać linię GEEK?
TK: Jeśli w ogóle – bardzo powoli. To jednak nie jest nasz kawałek planszy. W tym roku na rynek wróci “Concordia”, więc będziemy też wydawać do niej kolejne dodatki i rozszerzenia.
GF: Jak Pan ocenia pomysły nadsyłane przez polskich autorów? Czy więcej prototypów dostajecie od debiutantów, czy od autorów z pewnym dorobkiem?
TK: Dostajemy sporo projektów ale, niestety, nie jesteśmy mistrzem świata w reakcji. Wydajemy mało gier, w bardzo konkretnym paśmie wiek-trudność-cena, więc nie potrzebujemy wielu prototypów. A jeszcze w ostatnim roku zmiany organizacyjne w firmie i covidowa praca zdalna sprawiły, że mamy gigantyczne zaległości w testowaniu. Jeśli mam się za co gotować w piekielnym kotle przeznaczonym dla wydawców gier, to właśnie za to.
GF: Gry to nie tylko mechanika, ale także oprawa graficzna. Częściej Wasze gry ilustrują Polacy czy graficy z innych krajów? Dlaczego?
TK: Kupujemy dużo gotowych gier, koprodukowanych przez wiele krajów, więc na nich zachowujemy oryginalne rysunki, czasem tylko przeformatowane do naszych potrzeb. W projektach lokalnych sięgamy po naszych grafików. W Polsce pracuje wielu znakomitych ilustratorów specjalizujących się w grach, a dla nas rysowali też uznani artyści na co dzień zajmujący się tworzeniem książek dziecięcych i komiksów (jak Marianna Oklejak czy Tomasz Samojlik). Po co szukać dalej?
GF: Jak pandemia wpływa na Waszą działalność? Co Wam najbardziej dokucza? Jak sobie radzicie z dostawami z fabryki świata?
TK: Właściwie, to trzeba powiedzieć, że pandemia pozytywnie wpłynęła na naszą działalność biznesową. O ile wiem, wielu innych wydawców gier także nie narzeka. Zamknięcie w domach oraz konieczność znalezienia dla siebie i dzieci jakiejś alternatywy do komputerowego monitora zwiększyło zainteresowanie planszówkami. Dla nas był to rekordowy rok jeśli chodzi o sprzedaż takich hitów jak “Ubongo”, “Pędzące Żółwie” czy “Nogi Stonogi”. Trudniej było wprowadzać nowości, ale że wydajemy sporo gier, które są nowymi wersjami bestsellerów (jak “Ubongo”) albo należą do już wypromowanych serii (jak “Gry do Plecaka”), to też nie narzekamy. Myślę, że pandemia poszerzyłą grono graczy oraz zintensyfikowała granie wielu osób. Dobrze dla rynku i naszego hobby – oczywiście pozostaje pytanie, co się wydarzy, gdy ludzie na powrót będą mogli wydawać pieniądze na podróże, knajpy czy kina.
GF: Jest Pan nie tylko wytrawnym znawcą i wydawcą planszówek, ale także autorem fantastycznych książek. Ja osobiście bardzo lubię Pana styl pisania, stąd pytanie o ten aspekt pańskiej aktywności. Czego nowego możemy się spodziewać w najbliższym czasie? Jak się ma Kajetan Kłobucki (wszak Biała Reduta to tom 1.)? Czy przeczytamy coś jeszcze o Dominium Solarnym?
TK: Niestety, utknąłem z większymi projektami literackimi. Praca w Egmoncie, gdzie kieruję też potężnym działem komiksów, zajmuje mnie na tyle mocno, że pisać jestem w stanie tylko w czasie luźniejszych weekendów. No ale i tu skorzystałem z tej podłej zarazy – brak możliwości podróżowania i ograniczenie życia towarzyskiego dało mi trochę czasu, dzięki czemu jesienią w Fabryce Słów ukaże się mój zbiór opowiadań “Skaza na niebie” z kilkoma premierowymi tekstami, w tym kolejną wyprawą do świata Ostatniej Rzeczpospolitej.
GF: Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę powodzenia w realizacji planszówkowych planów i nie tylko.
TK: Dziękuję i – mam nadzieję – do jak najszybszego spotkania na jakimś growym konwencie.