Jeśli urzekły Was Odjechane jednorożce, to na pewno zwróciliście również uwagę na To ja go tnę. Autorem, a zarazem ilustratorem, jest ta sama osoba – Ramy Badie. Przedstawione postaci są równie urocze co wspomniane koniowate, ale tym razem wydają się bardziej wojownicze. Czy rozgrywka również taka jest?
Zbierasz czy atakujesz?
Na początku każdy wybiera swoją postać, która będzie pierwszym członkiem drużyny, i kładzie ją przed sobą. Dostępni są Wojownik, Strażnik, Łowca, Złodziej, Czarodziej i Bard. Gracze otrzymują także po 5 kart z talii głównej, która w formie zakrytego stosu ląduje na środku stołu. Obok niej umieszczamy talię potworów i wykładamy 3 odkryte.
Zgodnie z kierunkiem ruchu wskazówek zegara, każdy rozgrywa swoją turę. Do wykorzystania ma maksymalnie 3 punkty na dowolne z poniższych akcji:
- Dobranie karty z talii głównej – 1 pkt
- Zagranie karty z ręki i rzut kośćmi, jeśli był to bohater i chcemy go aktywować – 1 pkt
- Rzut dwoma kośćmi, aby aktywować już wyłożonego bohatera – 1 pkt
- Zaatakowanie potwora – 2 pkt
- Odrzucenie wszystkich kart z ręki i dobranie 5 nowych – 3 pkt
Gra może zakończyć się na dwa sposoby. Wygrywa ta osoba, która zebrała 6 różnych rodzajów bohaterów w swojej drużynie lub ubiła 3 potwory.
Nowsze znaczy lepsze
Zacznę od największego zarzutu, czyli pudełka. Nie wiem kto wymyślił taki format, ale zdecydowanie nie był w najlepszej formie tego dnia. Grafiki i kolorystyka mi się podobają, ale rozmiar nie pasuje do niczego, co już mam na półce. Na szczęście to największy minus tej gry, ponieważ wbrew moim wcześniejszym obawom, rozgrywka sprawiła mi wiele radości. Ale po kolei.
Nie da się tego tytułu oceniać nie porównując go z poprzednim. Jak wspomniałam na początku, za ilustracje odpowiada sam autor, który popełnił również Odjechane jednorożce. To ja go tnę posiada grafiki w tym samym stylu, ale ma więcej zwierzaków w swoich szeregach. Wydaje mi się, że wyszło to grze na dobre i nowi bohaterowie podobają mi się bardziej. Wszyscy są uroczo niewinni ze sztyletami i zabójczym wzrokiem, co nadaje zabawny i luźny klimat rozgrywce.
Wcześniejszy tytuł o koniowatych ujął moje serce głównymi bohaterami, ale sama rozgrywka, choć przyjemna, nie była specjalnie emocjonująca i momentami nużąca, jeśli grało się częściej. Nie doczekaliśmy się jeszcze dodatków w wersji polskiej, więc sama podstawka po kilku partiach nie była już taka zabawna, jak na początku. Jednak w nowej grze, dzięki kilku zmianom, nie odczuwałam już nudy. W obu tytułach chodzi o zebranie odpowiedniej liczby bohaterów, a w To ja go tnę dodatkowo muszą należeć do różnych klas. Na szczęście są przedmioty, które zmieniają przynależność i z Barda szybko możemy zrobić Strażnika, spełniając tym jeden z warunków zwycięstwa. Trzeba więc pilnować liczby wyłożonych przez przeciwników bohaterów, nawet jeśli początkowo należą do tej samej klasy.
To ja go tnę nie skupia się już tylko na negatywnej interakcji, tak jak robiły to jednorożce. Oczywiście w obu tytułach można sobie zbierać karty i mieć nadzieję, że inni nam nie popsują tego radosnego wykładania bohaterów, ale jest to mało prawdopodobny scenariusz. Żeby wygrać trzeba patrzeć na swoją drużynę, ale też pilnować innych, żeby za szybko nie zbliżyli się do pełnego składu. Nowsza gra otrzymała dodatkową talię potworów, które można ubić i po zdobyciu trzech takich kart również zakończyć grę. Nie jest to takie proste, bo o wszystkim decyduje rzut kością. Są jednak modyfikatory, które możemy rzucać z ręki, jeśli nam się nie poszczęściło. Mają je także inni gracze, który na nasze dodatkowe punkty mogą rzucać minusowe. Robi się z tego “minimunchkin”, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Sama nie jestem fanem tego tytułu, ale tutaj przerzucanie się kartami nie jest aż taką dużą częścią rozgrywki, więc antyfanom Munchkina nie powinno to przeszkadzać.
Oczywiście przy bardzo wojowniczo nastawionych graczach partie będą się skupiały na negatywnej interakcji, ale myślę, że to nie jest grupa docelowa. Jest to raczej lżejsza karcianka na imprezę planszówkową lub do pogrania z dziećmi. Zaawasowani gracze znajdą tu również coś dla siebie, o ile chcą zagrać w grę, a nie przeciwko graczom.
Skoro wprowadzone zostały kości, mamy więcej losowości. Służą one zarówno do pokonywania potworów jak i aktywowania kart bohaterów i rzucania wyzwań, czyli prób odrzucania zagrywanych przez przeciwników kart. Trzeba się liczyć z brakiem szczęścia, ale nie jest tak, że niczego nie można z tym zrobić. Jeśli zabezpieczymy sobie modyfikator na ręce, to może się uda, a jeśli nie, to zawsze mamy inne akcje do wykonania.
Potwory dają nam również dodatkowe umiejętności i nie można nam ich zabrać. Nieudana próba ubicia stwora może zakończyć się bolesną stratą bohatera lub kart z ręki, co niestety spotkało mnie kilka tur z rzędu, ale korzyści ze zdobytej karty są bardzo przydatne. Warto więc atakować, nawet jeśli nie zamierzamy wygrać dzięki potworom, ponieważ ich zdolność pomoże nam w dalszej rozgrywce.
Lepiej zebrać drużynę, niż zapełnić stajnię
Mimo że To ja go tnę zawiera sporo elementów, których nie lubię w grach karcianych, odpowiednia ich dawka spowodowała, że ta gra przypadła mi do gustu, a już na pewno przebiła Odjechane jednorożce (chociaż dodatki być może to zmienią). Jeśli zawiodły Was jednorożki, a mimo tego macie ochotę na podobną grę w Waszej kolekcji, to jest szansa, że właśnie nowszy tytuł tego samego autora może być tym, czego szukacie. Owszem, gra jest losowa, mogą nam nie podejść karty, a kości robić na złość, ale i tak można dobrze się przy tym bawić.
Plusy:
- Urocze grafiki
- Szybka i dynamiczna rozgrywka
- Ulepszona wersja Odjechanych jednorożców
Minusy:
- Rozmiar pudełka
- Cienkie karty
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(8/10):
Ogólna ocena
(8/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.