Mariposas to kolejny gra stworzona przez Elisabeth Hargrave, autorkę Na skrzydłach, która zabierze nas do królestwa zwierząt. Po zapoznaniu się z ptactwem obu Ameryk, a następnie poszerzeniu wiedzy o osobniki zamieszkujące Europę i Oceanię, przyszła kolej na motyle.
Długa podróż motyli
Głównych bohaterów gry – motyle monarchy, można spotkać w wielu miejscach na świecie. Jednak najwięcej przedstawicieli tego gatunku żyje w środkowej i północnej Ameryce i to właśnie tam autorka postanowiła nas zabrać. Zaczynając podróż z Michoacán, południowo-zachodniego stanu Meksyku, nasze motyle przemierzą wschodnie tereny USA i dolecą do Kanady. Potem, jeśli się uda, czwarte pokolenie naszych owadów wróci do domu.
W ładnym i eleganckim dzięki czarnemu tłu pudełku znajdziemy planszę główną i przystanku, które należy położyć na środku stołu. Z dostępnych kart celów losujemy po jednej na każdą porę roku i kładziemy w odpowiednim miejscu na planszy (wiosna – odkryta, lato i jesień – zakryte). Szesnaście żetonów przystanków umieszczamy losowo na fioletowych polach miast awersem do dołu. Karty cyklu życia należy położyć na planszy przystanku, a na końcu każdego rzędu losowo dodać płytkę zdolności. W zasięgu graczy są żetony kwiatów, kostka i zakryty stos kart akcji i dodatkowych ruchów. Każdy z graczy otrzymuje motyle i znacznik w swoim kolorze. Motyl z pierwszego pokolenia trafia na pole Michoacán, jeden z drugiego na kartę lata, a dwa z pokolenia trzeciego na kartę jesieni. Znaczniki graczy należy umieścić na torze punktacji i rozdać każdemu po dwie karty akcji na rękę.
Z kwiatka na kwiatek
Zaczynając od pierwszego gracza i zgodnie z kierunkiem ruchu wskazówek zegara rozgrywamy swoje tury. Wybieramy jedną z dwóch kart na ręce i wykonujemy daną akcję. Zawsze polega ona na wykonaniu ruchu jednym lub większą liczbą owadów lub skopiowaniu zagranej już karty. Czasami będziemy mogli przenieść się jednym osobnikiem, a czasami dwoma lub trzema, ale wtedy o mniejszą liczbę pól. Po wylądowaniu pobieramy żeton kwiatka, na którym obecnie stoimy. Kończąc ruch w mieście, odwracamy żeton i dostajemy najczęściej wskazaną kartę cyklu, dowolny kwiat lub kartę dodatkowych ruchów. Jeśli byliśmy tam pierwsi, rzucamy kostką i pobieramy kwiatek zgodnie ze ścianką. Po zdobyciu czterech kart cyklu danego koloru zyskujemy zdolność z danego rzędu.
Jeśli wylądujemy obok symbolu trojeści możemy rozmnożyć naszego motyla, czyli dołożyć figurkę następnego pokolenia z karty pory roku. Gdy zabierzemy z niej wszystkie figurki, możemy ją od razu odwrócić. Kosztem są żetony kwiatów – im dalsze pokolenie, tym więcej ich wydamy. Zużyte karty akcji zostawiamy odkryte przed sobą, żeby wiedzieć, ile tur już rozegraliśmy, a po 4/5/6 ruchach kończy się wiosna/lato/jesień. Usuwamy karty akcji i podliczamy punkty za zrealizowanie celu zakończonej pory roku i odkrywamy kolejną, jeśli jeszcze nie została odwrócona.
Gra kończy się po jesieni. Zliczamy punkty z ostatniej karty celu, za motyle z czwartego pokolenia, które dotarły do Michoacán oraz za zdobyte karty cyklu.
Ptaki vs motyle
Odkąd wydawnictwo Albi zapowiedziało wydanie Mariposas zastanawiałam się, jak ten tytuł wypadnie w porównaniu z Na skrzydłach. Gdy gra osiągnie sukces, następne dzieło autora jest pod lupą i ma trudne zadanie przynajmniej utrzymania poziomu poprzednika.
Oba tytuły są przewidziane dla graczy powyżej 10. roku życia, rozgrywka trwa około godziny i są przeznaczone dla grona do pięciu osób (Na skrzydłach ma również tryb solo). Tematycznie jesteśmy w królestwie zwierząt, więc również podobnie. Jednak mechanicznie to dwie różne historie. Wydaje mi się, że Mariposas jest prostsze, chociaż zasady obu gier są niezbyt skomplikowane. Ważne jest to, jak je wykorzystamy, aby odnieść zwycięstwo. Jednak to, co jest najbardziej zadziwiające w obu tytułach to fakt dobrego odzwierciedlenia rzeczywistości w mechanice tych gier. W Mariposas temat jest nawet lepiej oddany niż w Na skrzydłach, za co należy się duże uznanie dla autorki. Natomiast gra o ptakach, mimo niemal identycznych parametrów, wydaje się jednak trochę trudniejsza.
Dużo zalet, mało wad
Losowy układ zasłoniętych początkowo żetonów przystanków, różne cele na koniec pór roku i zdolności cyklu dają całkiem niezłą regrywalność. Tym bardziej, że niemożliwe jest zrobienie wszystkiego i musimy wybierać. Realizacja trzech celów zmusza nas często do latania po całej planszy. Często musimy się znajdować nad jakimś miastem lub w jego otoczeniu albo na polu danego koloru. Jednocześnie chcemy zdobywać karty cyklu, bo nawet jeżeli nie zdobędziemy całego zestawu i tak dadzą nam punkty na koniec gry. Do tego dochodzą ograniczenia w poruszaniu się, które zależą od kart akcji i coś o czym bardzo łatwo zapomnieć – powrót. Jeśli odlecimy za daleko i nie poszczęści nam się w kartach, nie będziemy w stanie wrócić w ogóle na jesień. Nie jest to warunek zwycięstwa, ale na pewno każdy punkt się przyda.
Rozgrywka trochę się różni w zależności od liczby graczy. Przy dwóch osobach prawie niemożliwe jest odkrycie wszystkich żetonów przystanków. Zajęłoby to zbyt wiele czasu, zmarnowało sporo ruchów, a korzyści nie byłyby wymierne. Tym bardziej, że w międzyczasie trzeba realizować cele, zbierać kwiaty i się rozmnażać. W większym gronie każdy odkryje po kilka i możemy już świadomie zbierać sety.
Czas pomiędzy ruchami w każdym składzie jest krótki, ponieważ mamy tylko dwie karty na ręce i musimy zagrać jedną z nich. Nie oznacza to, że decyzja jest prosta. Nawet tak ograniczony wybór może nam chwilę zająć. Można w tym czasie zaplanować swoje przyszłe posunięcia, ponieważ w grze nie ma żadnej interakcji między graczami. Jedynie pierwsza osoba w mieście ma bonusowy rzut kostką, ale poza tym niczego nie możemy zyskać lub stracić przez działania innych. Lubię przyzwoitą dawkę możliwości wpływania na współgraczy, ale w tej grze jej brak w ogóle mi nie przeszkadzał. Zbyt mała liczba ruchów i zbyt wiele rzeczy do zrobienia powodują, że byłoby mi szkoda czasu na marnowanie go, aby jeszcze brać pod uwagę blokowanie innych.
Motylkowy tytuł urzekł mnie także wykonaniem. Wszystkie komponenty są bardzo porządne, a pudełko śliczne. Dodano pojemniki na każdy rodzaj kwiatków co znacznie ułatwia rozkładanie gry i utrzymanie porządku podczas rozgrywki. Ikonografia jest prosta i czytelna, choć pierwsze spojrzenie na planszę sugerowało, że będzie kolorystyczne zamieszanie. Jednak nie miałam problemu z rozróżnieniem kwiatów i kolorów pól. Ogromną zaletą planszy jest to, że ma ściągi. Otrzymujemy podpowiedzi dotyczące kosztów rozmnażania kolejnych pokoleń oraz czynności, które należy wykonać podczas przechodzenia do następnej pory roku. Instrukcja jest dobrze napisana i po pierwszej rozgrywce już nie trzeba do niej zaglądać chociaż warto, szczególnie na ostatnie strony.
Grajmy w motylki, tak szybko umierają
Autorka zdecydowała się podzielić tym, co zainspirowało ją do stworzenia gry o takiej tematyce. Jednocześnie możemy zdobyć informacje o ciężkim życiu motyli, czynnikach, które powodują ich wymieranie oraz działaniu, które może im pomóc przetrwać.
Muszę także wspomnieć o bardzo smutnym aspekcie gry – zabijamy motylki. Tak naprawdę to nie my, tylko czas, ale i tak jest to przykre… Monarchy w okresie od wiosny do jesieni żyją tylko kilka tygodni, więc gdy dany osobnik wyleci z Meksyku, wróci nie on, a jego prawnuk. Trochę to przygnębiające, ale autorka wykorzystała ten fakt z życia motyli, aby stworzyć grę. Dla dzieci będzie to ciekawostka, która być może zainspiruje je do szukania dalszych informacji o migracjach zwierząt i długości ich życia.
Dla kogo jest Mariposas? Na pewno dla fanów lekkich eurogier, tytułów tematycznie powiązanych z mechaniką i walorów edukacyjnych w planszówkach. Sprawdzi się w gronie rodzinnym, dla graczy początkujących i takich, którzy po ograniu najprostszych gier będą chcieli zmierzyć się z “krótką kołderką” w przyjemnym wydaniu. Prostota zasad działa na korzyść tytułu. Po każdej partii gra staje się lepsza, ponieważ siadając do stołu wiemy już, czego się spodziewać. Dlatego doświadczeni gracze również powinni dobrze się bawić, bo sprowadzenie czwartego pokolenia do domu nawet dla nich będzie wyzwaniem.
Aga Satława (8/10) Mariposas to tytuł, który szturmem wszedł na mój stół. Gra przyciągnęła mnie wyglądem, ale rozkochała w sobie już mechaniką. Podobnie jak na Kamari, ogromne wrażenie zrobiło na mnie doskonałe odzwierciedlenie w niej rzeczywistości. Oprócz tego podoba mi się też wspomniana krótka kołderka. Zwykle mnie ona drażni, ale tym razem była w sam raz, żeby zapewnić mi emocjonującą rozgrywkę. Zaletą gry, poza tymi, które zostały wymienione w recenzji, jest dla mnie też bardzo czytelna ikonografia. Wystarczy jedno spojrzenie na kartę lub cel i od razu wiemy, o co chodzi. Proste zasady mimo wszystko pozwalają na kombinowanie, dzięki czemu Mariposas to tytuł, po który chętnie sięgnę zarówno w gronie rodziny, jak i planszówkowych wyjadaczy. I na pewno zrobię to nie raz.
Złożoność gry
(5/10):
Oprawa wizualna
(9/10):
Ogólna ocena
(8/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.