Jakiś czas temu na łamach Games Fanatic opisywana była gra L.A.M.A. Reinera Knizii. Dziś znów chciałabym wrócić do tego tytułu, ale nie po to, by omawiać jego wady i zalety. Znakomicie zrobiła to w swojej recenzji Kashya. Nie widzę powodu, żeby powtarzać jej argumenty, z którymi nomen omen się zgadzam. Skoro jednak trzy maleńkie gry karciane zapakowane w jedno pudełko zawitały do mojego domu, postanowiłam przyjrzeć się niewielkim grom, (zwłaszcza karcianym) od Wydawnictwa Egmont, których w ostatnim czasie pojawiło się sporo. Będzie to więc subiektywny przegląd fillerów z tej kategorii, a także garść przemyśleń nad sensem wydawania nowych tytułów tego typu.
Tematyka? Od woja po drób
Zwykle w grach planszowych cenię klimat. Chętnie sięgam po pozycje z pięknymi ilustracjami. Zachwycam się dobrze rozbudowaną sferą fabularną. Uwielbiam niesztampowe komponenty, ale cenię także klasyczne figurki. Jest jednak grupa gier, która stanowi dla mnie wyjątek od tej reguły. Są to niewielkie pozycje, które trakuję jako przerywniki pomiędzy cięższymi planszówkami. W ich przypadku zupełnie nie ma dla mnie znaczenia czy pędzę żółwiem, odbywam naukę w szkole latania, czy też łapię kogoś za słówka. Liczy się, żeby było dynamicznie, zabawnie, angażująco. Dla wielu osób, zwłaszcza rozpoczynających przygodę z nowoczesnymi grami, temat stanowi jednak istotne kryterium ich wyboru. I dlatego też sądzę, że to dobrze, że na rynku wciąż pojawiają się proste gry rodzinne, poruszające różnorodną tematykę.
Mechanika – cudów w filerze nie znajdziesz
Ważną kwestią decydującą u mnie o wyborze gry jest oczywiście jej mechanika. I znów, jeśli chodzi o “przerywniki”, nie szukam nigdy cudów. Zdaję sobie po prostu sprawę z tego, że podczas kilkunastominutowej partii nie ma zazwyczaj czasu i miejsca na skomplikowane, nowatorskie metody zdobywania punktów. Często po przeczytaniu instrukcji, stwierdzam, że gra będzie taka sobie, a podczas rozgrywki okazuje się, że tytuł jednak wciąga. Przykładem takiej sytuacji jest dla mnie Kajko i Kokosz: Szkoła latania. Mimo że moje regały uginają się od planszówek, ta niezwykle prosta karcianka nadal ma na nich swoje miejsce. Bywa też odwrotnie. Grą, do której nie zapałałam miłością, mimo początkowego optymizmu są Kaczki. Niezależnie od mechaniki, liczą się wrażenia z rozgrywki, a te bywają różne. Dlatego też chętnie sprawdzam nowe tytuły, licząc, że niejeden z nich pozytywnie mnie jeszcze zaskoczy.
Po co nam fillery?
Małych, szybkich, dynamicznych, zabawnych, rodzinnych gier jest na rynku mnóstwo. Czy nie za dużo? Czy jest sens wydawać kolejne? Ja uważam, że tak. Dlaczego? Powodów jest co najmniej klika.
Nowe znaczy lepsze?
Jak dla mnie nie. A jednak, do małych, ale i nowych gier łatwiej przekonać nowicjuszy. Regułę tę przetestowałam wielokrotnie. Jako planszówkowy zapaleniec niejednego znajomego starałam się wciągnąć w świat gier. Z różnym skutkiem. Przyznam, że argument “nowości” nie raz przeważył szalę.
Trendy się zmieniają
Motywy, które kiedyś były na topie, często w późniejszym czasie tracą na popularności. Pojawiają się też zupełnie nowe tematy i postacie, które opanowują naszą rzeczywistość. Rosnąca popularność lam jest najlepszym tego dowodem. I to właśnie jest kolejnym powodem, by wydawać nowe tytuły zaliczane do grona fillerów.
Przynęta?
Jak dla mnie, fillery to zdecydowanie wabik na nowych graczy. Wystarczy kilka dobrze dobranych tytułów i znajomy wpada w sidła planszówek. A, że uważam je za fantastyczne hobby, zawsze cieszę się z kolejnej zindoktrynow… to znaczy przekonanej do gier osoby :)
Nie samymi kolosami żyje człowiek
FIllery to nie tylko gry dla początkujących. Z doświadczenia wiem, że sięgają po nie także gracze średniozaawansowani, a nawet planszówkowi geekowie. W moim domu zdarzają się równie często sesje małych gier rodzinnych, co partie w poważne, mózgożerne tytuły. I nie sądzę, że jestem w tym osamotniona.
Z autorami gier, jest jak z ulubionymi pisarzami – chce się sięgać po więcej
Tak, jak zawsze chętnie sięgnę po nową powieść Stephena Kinga, tak też nie trzeba mnie przekonywać do nowych tworów Reinera Knizii. Jest to człowiek, którego nikomu przedstawiać nie trzeba i niewątpliwie jeden z najbardziej pracowitych projektantów gier. Jego nazwisko przewija się bardzo często, kiedy mowa o fillerach. A to znów jest istotne zwłaszcza w przypadku nowych graczy. Czy jeśli ktoś poleci Wam nową grę autora kilku planszówek, w które graliście i bawiliście się dobrze, będziecie się wahać przed zakupem? Ja zdecydowanie nie.
Małe gry łatwiej się pakuje do koszyka…
Jeśli chodzi o zakupy, to fillery są zdecydowanie bardziej przyjazne dla portfela przeciętnego człowieka. Ich cena zwykle zamyka się w przedziale 30-50 zł.
…i plecaka.
Nieważne jak bardzo uwielbiam Terraformację. W góry jej nie wezmę. A gry karciane Ubongo lub Pędzące żółwie już tak. na dodatek siedząc gdzieś na łące raz, dwa mogę wyjaśnić zasady tych gier nowym znajomym, zapraszając ich do świata planszówek (czy tylko mi zaczyna się wydawać, że fillery to prosta droga do zdobycia dominacji nad światem przez planszówki? :) )
Jakie nowości warto sprawdzić?
Miał być przegląd tytułów, a więc wreszcie do niego przejdźmy. Jeżeli szukacie szybkiej gry z prostymi zasadami, koniecznie powinniście sięgnąć po wspomnianą już karciankę Kajko i Kokosz: Szkoła latania. Jak wspomniałam, Kaczki mnie nie ujęły, jednak w naszej redakcji są osoby, które wypowiadały się o nich pozytywnie, więc i ich nie odradzam. Szukacie tytułu do gry z maluchami na łonie natury? Szybkie bańki oraz Pędzące żółwie gra karciana będą w sam raz dla was. Z kolei ze starszymi dzieciakami możecie całkiem miło spędzić czas sięgając po Łap za słówka lub znakomitą serię Ubongo, która także doczekała się wersji karcianej. Nie można zapominać też o tytule, który sprowokował mój tekst, czyli grze L.A.M.A. Jest to na tyle uniwersalna gra, że sprawdzi się dobrze zarówno w gronie młodszych, jak i starszych graczy. A jeśli do tego zostaliście złapani za serce przez te urocze, choć dziwaczne stworzenia, nie ma co się dłużej zastanawiać – nowość Reinera Knizi powinna zdecydowanie wylądować na Waszej liście “must check”. Wymienione przeze mnie gry to tylko wierzchołek góry fillerów. Jest ich mnóstwo… ale ja nadal czekam na kolejne, po które chętnie sięgnę, szukając Świętego Graala małych karcianek :)
Nomen omen jest użyte w niewłaściwym kontekście:
https://sjp.pwn.pl/slowniki/nomen%20omen.html
Ponadto jak zwykle recenzja fajna. Cieszę się, że jeszcze są osoby, którym chce się pisać.
Pozdrawiam
Dziękuję za uwagę. Szczerze mówiąc nie wiedziałam, się źle rozumiem ten zwrot. Człowiek uczy się całe życie ;)
Zawsze chętnie wspomnę króla fillerow: „6. bierze!”. To jest gra która ma rzeczywistą głębię, 8 świetnych wariantów (w instrukcji angielskiej, do znalezienia na BGG) i doskonale chodzi nawet na 10(!) graczy.
Karciane fillery od innych wydawnictw, z którymi zaznajamiam każdego znajomego, to Wirus i Red7. Nie spotkałam jeszcze osoby, która by ich nie polubiła. 6. bierze! też lubię, choć przyznam, że częściej gram w ten tytuł online niż przy realnym stole :)
Ja uwielbiam Red7 ale wśród moich znajomych ok. 50% nie kuma zasad. Nie rozumiem jak można nie kumać, próbuję wytłumaczyć na różne sposoby – i nic z tego :(
A i tak uważam, że Red7 najlepszą grą karcianą jest ;) ale niestety trochę już trzeba być ogranym, bo inaczej hasło: wygrywasz albo odpadasz trafia w próżnię :(
Za to L.A.M.A – super! czytałam zasady i nie rozumiałam jak to coś mogło zdobyć nominację do Spiel des Jahres…. a potem dostałam grę i … no trudno byłoby nie zagrać. I okazało się, że jest po prostu mega. Jak to nie należy oceniać gry po instrukcji!