Do baru wchodzą Sindbad, król Artur, Meduza i Alicja z Krainy Czarów i mówią: „Chcecie się bić?”. 30 minut później wychodzi tylko jedno z nich. Tak w telegraficznym skrócie mogłaby wyglądać fabuła Unmatched: Bitwa Legend – o ile przyjmiemy, że ów bar to tak naprawdę bitewna arena tylko czekająca na baśniowe i legendarne postaci, a także uznamy, że fabuła jest potrzebna, by w pełni cieszyć się barową potyczką.
Na pograniczu gier i świata piłki nożnej istnieje twór zwany „fantasy football”. Rozrywka ta polega na tworzeniu wyimaginowanych drużyn piłkarskich, zapełnianiu ich prawdziwymi piłkarzami i zdobywaniu punktów w oparciu o ich realne statystyki. Unmatched: Bitwa Legend to w pewnym sensie taki właśnie fantasy football. Tyle, że przedmiotem rozrywki nie jest tu piłka nożna, a walka na śmierć i życie, a postaci nie mają statystyk… bo nie istnieją naprawdę.
Runda 1 – Mitologia vs. Literatura
W pudełku mamy cztery postaci z zupełnie różnych czasów i różnych kręgów kulturowych. Postaci, które w naszej kolektywnej świadomości nie miałyby szans nigdy się spotkać – może poza wyjątkowo naciąganymi wytworami fanowskiej fikcji. Tutaj nie dość, że możemy połączyć je w dowolny sposób i w każdej konfiguracji, to jeszcze możemy odpowiedzieć na odwiecznie nurtujące ludzkość pytanie: czy duża Alicja w Krainie Czarów naprawdę jest silniejsza niż Meduza i trzy harpie?
Runda 2 – Gracze vs. Gracze lub Gracz vs. Gracze
Unmatched jest figurkowo-karcianą grą pojedynkową dla 2 do 4 graczy, z czterema na wskroś asymetrycznymi bohaterami (i bohaterkami) do wyboru. Każda z postaci ma własną talię kart, dedykowanego pomocnika (niekoniecznie jednego), reprezentujące ich figurki i żetony, a także indywidualną charakterystykę walki oraz umiejętność specjalną.
Gra umożliwia stoczenie walk na jednej z dwóch aren, dostępnych na dwustronnej planszy. Walki odbywają się w trybie 1 na 1 lub 2 na 2 – w rozgrywce trzech graczy jeden kieruje dwoma postaciami. Jest to rozwiązanie niekonwencjonalne, ale działa zaskakująco dobrze – o czym jeszcze wspomnę. Sama rozgrywka pozbawiona jest zbędnej warstwy fabularnej – zwyciężyć i pozostać na polu walki może tylko jeden z graczy lub jedna z drużyn.
Runda 3 – Człowiek vs. Mechanika
Od strony mechanicznej Unmatched sprowadza się do naprzemiennego wykonywania przez graczy akcji, mających na celu doprowadzenie do rychłego i możliwie efektownego zgonu przeciwnika i/lub jego pomagierów. Gracze na start dobierają na rękę po 5 kart ze swojej talii, a następnie decydują, w jaki sposób uprzykrzą i skrócą życie swoich adwersarzy.
Gra oferuje trzy dostępne akcje, zaś w swojej kolejce gracze wykonują łącznie dwie z nich – w dowolnej konfiguracji. Mogą dobrać kartę i wykonać ruch po planszy, mogą wykonać fortel (czyli zrealizować akcję z karty) albo wykonać atak. Zasięg ruchu zależny jest od charakterystyki wybranej postaci, podobnie jak sposób ataku: w zwarciu lub z dystansu. Ten drugi obejmuje wszystkich wrogów widocznych w zajmowanej przez walczącego strefie.
Runda 4 – Człowiek vs. Karty
Jak wiemy z lekcji fizyki, zwykle najlepszą obroną jest atak. A jak wygląda on w Unmatched? Potyczki odbywają się tu w dość prosty sposób. Atakujący i obrońca zagrywają po jednej zakrytej karcie, po czym jednocześnie je odkrywają, rozpatrując ich siłę oraz dodatkowe efekty widoczne na kartach i ustalają, czy atak się powiódł. Niektóre karty (i cechy postaci) pozwalają na wzmocnienie ataku lub obrony przy użyciu dodatkowej karty.
I to właśnie te efekty sprawiają, że Unmatched nie sprowadza się do ciągłego porównywania wartości ataku i obrony. To tu kryją się różnice w stylach walki naszych herosów i to tu odbywa się znaczna część strategizowania, które jest zasadniczą i najbardziej miodną częścią gry, a także jej najbardziej wyjątkową cechą.
Efekty mogą mieć zastosowanie przed walką, w trakcie lub już po jej zakończeniu. Od dobierania kart, przez zwiększanie i zadawanie obrażeń, odzyskiwanie punktów życia, przemieszczanie walczących, aż po anulowanie wszystkich efektów na kartach przeciwnika – możliwości jest mnóstwo, co jedna to bardziej ekscytująca i często charakterystyczna wyłącznie dla jednej postaci. Część z nich zależna jest od wyniku walki, co wzmacnia lub osłabia ich działanie – np. po przegranej dociągamy jedną kartę, a po wygranej dwie. Karty potrafią drastycznie zmienić przebieg starcia lub dać uczestnikom taktyczną przewagę zaraz po nim, oferując możliwość odsunięcia się od napastnika. Odkrywanie potencjalnych kombinacji to właśnie ten uzależniający składnik, dzięki któremu do Unmatched chce się wracać. Nie, wróć. Dzięki któremu nie chce się od Unmatched odchodzić. Bo przecież ten kolejny pojedynek będzie tym tryumfalnym, prawda?
As w talii, as w drużynie
Charakterystyka postaci i pomocników mocno wpływa na możliwe do obrania strategie. Alicja potrafi zmieniać rozmiar, dzięki czemu zyskuje punkty do obrony lub ataku, co wymusza u gracza precyzyjne planowanie swoich zagrań z lekkim wyprzedzeniem. Meduza wydaje polecenia swoim trzem harpiom, które równie łatwo zabić… co wskrzesić. Sindbad wymaga nie tylko sprawnego zarządzania kartami na ręce, ale też kontrolowania stosu kart odrzuconych, które w znaczący sposób mogą wzmocnić jego ataki. Sam Król Artur, mimo potężnego Excalibura w talii, którego może z niej pozyskać niemal na zawołanie, swoją moc czerpie głównie z dystansowych działań wiernego sługi, Merlina, który wspiera go usłużnym atakiem z dystansu i ułatwia taktyczną zmianę pozycji po walce.
Rozważne wykorzystywanie swoich pomocników jest tu niemal tak samo istotne, jak prowadzenie głównych bohaterów. Pomagierzy wyprowadzają ataki, skupiają na sobie uwagę wroga, blokują własnym ciałem dostęp do innych walczących, a także korzystają z tylko sobie dostępnych kart i umiejętności. Wszystkie karty w grze mają bowiem jasno określoną postać, która może ich użyć. Wprowadza to ciekawe napięcie, gdyż czasem nie sposób przeprowadzić skuteczą obronę czy atak, mając rękę pełną kart pomocnika… który wyzionął ducha kilka rund wcześniej.
Ogrza przysługa
Gdy odbierałem egzemplarz recenzencki od Jacka z Ogry Games, usłyszałem tylko jedną sugestię – żeby zagrać Królem Arturem, bo nikt nim nie potrafi wygrać. Odebrałem to jako wyzwanie i wierząc w moje legendarne skillsy rzecz jasna naiwnie wybrałem Artura do swojej pierwszej partii. Kilkadziesiąt minut później zostałem rozgromiony przez własną żonę, Meduzę i jej harpie. I dawno nie czułem tak przyjemnego podniecenia z przegranej.
Bo choć moja pierwsza przegrana była doprawdy wstydliwa – kilka kolejnych było równie dotkliwych, choć obiektywnie mniej wstydliwych – to wcale nie zniechęciła mnie do dalszej walki. Unmatched nie daje się od razu ujarzmić, ale za to czyni cały ten proces nauki ekscytującym i nieco tajemniczym, jak próby ujeżdżania dzikiego mustanga. Papierowo-plastikowego mustanga w rozmiarze stołowym, ma się rozumieć.
Znaj wroga swego… bardziej niż siebie samego
W Unmatched potwierdza się rzecz dotycząca wielu innych gier zawierających asymetryczne frakcje i napędzanych kartami – znajomość talii najczęściej przesądza tu o zwycięstwie lub porażce. I mowa tu zarówno o talii własnej, jak i talii przeciwnika. Świadomość wszystkich kombinacji i możliwości, jakie daje bohater i jakiego wsparcia udzielą mu pomocnicy jest tu absolutnie wymagana, by w pełni cieszyć się grą – a do jej zyskania nie wystarczy pobieżne ogranie każdej z postaci.
Ma to też drugą stronę medalu. Gra nabiera rumieńców z każdą kolejną rozegraną partią i bardzo szybko uczy, że nawet jeden stracony czy źle przemyślany ruch może przeważyć szalę zwycięstwa na drugą stronę. Odpowiednie zarządzanie ręką tak, by mieć karty na każdą okazję i móc nie tylko efektywnie atakować, ale i przed atakami się bronić jest tu umiejętnością nieodzowną. Zdawanie się na przychylność losu nie jest w Unmatched rozwiązaniem optymalnym.
Legendarni gladiatorzy, mityczne fajterki
Nauka reguł rządzących Unmatched to kwestia kilku minut – instrukcja jest krótka, przejrzysta i napisana przyjaźnie dużym fontem. Nie ma tu wielu słów kluczowych ani niejasnych pojęć, brak w grze mikrozasad czy kontrowersyjnych sytuacji, które wymagałyby ciągłego wertowania instrukcji. W istocie, niedługo po rozpakowaniu jej z folii można przystępować do walki. Bez wgłębiania się w rozwinięte scenariusze czy skomplikowaną fabułę, bez dylematów moralnych i bez rozpatrywania kart zdarzeń. Przyjemność w wersji arcade.
Po opanowaniu zasad i rozegraniu się nieco, Unmatched odrobinę przypomina w obsłudze konsolowe bijatyki. Dwie strony spotykają się nad stołem, wybierają oręż, wybierają arenę i przystępują do walki. Setup jest zerowy, a strategiczna rozkmina zaczyna się już od pierwszej ręki i pierwszego ruchu. Pojedynki są zawsze ekscytujące, dwie dostępne areny pozwalają na ciekawe manewry strategiczne, a karty dostarczają niemal nieskończonej rozrywki w kombinowaniu i dostosowywaniu taktyki do ruchów przeciwnika. Nauczyłeś się grać Meduzą przeciw Alicji? To teraz naucz się jak pokonać Sindbada – ta sama strategia może okazać się niewystarczająca. Gra mocno zachęca, by wciąż się jej uczyć i wciąż rozwijać. A co, jeśli jakimś cudem nauczymy się już wszystkich postaci z podstawowego pudełka?
Umarł Król, umarł Sindbad niech żyje… Buffy?
Na polskim rynku dostępne są dwa pudełka Unmatched – podstawka i dodatek Robin Hood vs. Wielka Stopa. W oryginalnej wersji występuje tych dodatków jeszcze 9, pozwalających wcielić się m.in. w dinozaury z Parku Jurajskiego, Sherlocka Holmesa, Achillesa, Czerwonego Kapturka, Bruce’a Lee, Draculę, Beowulfa, postaci z serialu Buffy: Postrach Wampirów, a nawet komiksowych bohaterów Marvela. Część z nich to edycje standalone, niewymagające innych części gry. Niektóre, poza komponentami postaci, zawierają też dodatkowe plansze. I na tym na pewno nie koniec, bo potencjał do tworzenia nowych dodatków jest niemal nieograniczony – wszystkie powyższe pozycje zostały opublikowane tylko w ostatnich dwóch latach.
Zanim więc zdążysz ograć postaci z podstawki i pierwszego dodatku, na rynku z pewnością pojawią się kolejne pudełka pełne niespodzianek. Unmatched w swej asymetryczności jest doprawdy urzekające i pozwala graczom na ciągłe odkrywanie gry na nowo: nowa postać, nowa strategia, nowy gracz, nowa plansza, inny rozkład startowy, inny przeciwnik… chętnie obliczyłbym, ile to kombinacji i permutacji, ale nie opanowałem matematyki na wystarczającym poziomie by się nie zbłaźnić. Musi więc wystarczyć Ci moje zapewnienie, że zanim poznasz wszystkie tajemnice choćby jej podstawowego wydania, z Unmatched czekają Cię długie, długie godziny czystej frajdy.
Twój kot kupowałby Unmatched
Polskie wydanie Unmatched: Bitwa Legend jest po prostu świetne – to wszystko, o co może prosić gracz. Karty są klimatycznie ilustrowane, w nieco komiksowym stylu, a do tego wydrukowane na mocnym papierze. Figurki dostarczane są w postaci lekko cieniowanej, co ucieszy wszystkich niemalujących graczy – wydobyte w ten sposób detale dodają im trójwymiarowości. Całość zaś mieści się w cudownej wyprasce, która nie tylko ma specjalną przegródkę na wszystko, ale również zawiera delikatne tłoczenia z elementami odnoszącymi się do postaci. Bardzo, bardzo solidna robota i ogromne ułatwienie w rozkładaniu i pakowaniu gry – gdyby wszystkie wypraski tak wyglądały, bylibyśmy przeszczęśliwą grupą pasjonatów.
Osobny akapit należy się kartom promo, które – w przeciwieństwie do innych bonusów tego typu – nawet nie próbują w niewidoczny sposób wmieszać się w podstawowe talie. Ogry Games wspięło się tutaj jeszcze o szczebelek wyżej i nie dość, że uraczyło graczy darmowym rozszerzeniem do gry (dostępność zależy zapewne od sklepu), to jeszcze uczyniło to rozszerzenie naprawdę unikatowym. Karty promo są cztery, po jednej dla każdej z postaci, a wykończone są folią holograficzną, która mieni się w świetle niczym złoty skarb na końcu planszówkowej tęczy.
Od premiery gry minęło dopiero kilka tygodni, a wydawnictwo Ogry Games już zapowiedziało wrześniowy, poznański turniej w Unmatched, który może zapoczątkować cykliczne rozgrywki ligowe w innych miastach. Moja żona myśli o wzięci udziału. Mechanika gry idealnie wpisuje się w konwencję takich turniejów, a jeśli okażą się one sukcesem to zapewne już niedługo usłyszymy newsy o kolejnych dodatkach zmierzających na polski rynek. Kto wie, może doczekamy się kiedyś prawdziwie polskich bohaterów.
Janosik vs. Trygław?
Pan Samochodzik vs. Miś Uszatek?
Reksio vs. Kmicic?
Gustlik vs. Diabeł Piszczałka?
To byłaby… czysta rzeź!
Mucha nie siada
Gra skaluje się w dziwny sposób – 2 graczy stoczy w niej klasyczny pojedynek dwóch postaci, 4 graczy zetrze się drużynowo, zaś trzech graczy… również podzieli się na dwie drużyny. Co ciekawe, zarówno w „parzystych” jak i nieparzystych wariantach gra radzi sobie zupełnie dobrze. Walki są wciągające, ruchy raczej szybkie i niepozbawione napięcia – gra zresztą jest chyba odporna na zbytnie przeciąganie kolejki przez „myślicieli”.
Pojedynek jeden na jeden jest odrobinę szachowy w przebiegu, zaś przy czterech postaciach na planszy robi się zauważalnie ciasno – możliwości ucieczki są mniejsze, a szansa na przypadkowy atak ze strony sąsiada lub zostanie przyskrzynionym przez dwóch przeciwników jest zupełnie realna. Gra w trójkę wymaga od jednego z graczy małego rozdwojenia jaźni, ale jest to rozdwojenie przyjemne i mało stresujące – czasu na zastanowienie się jest sporo, a manipulowanie dwoma postaciami stwarza intrygujące możliwości strategiczne.
Unmatched sprawdza się na dwóch frontach – to z jednej strony dobry tytuł, żeby wyciągnąć go na szybko na stół i rozegrzać się przed dłuższymi tytułami, a z drugiej… to też dobry sposób, by wsiąknąć na cały wieczór w fantazyjno-bitewny świat. Kolejne rozgrywki dają coraz większe pojęcie o grze, o kruczkach i taktykach pomocnych w określonych sytuacjach, a więc im dalej w las tym bardziej finezyjne stają się nasze ruchy, tym bardziej przemyślane są strategie i tym większa nasza świadomość konsekwencji kolejnych ruchów. I pewnie można powiedzieć to o każdej grze, ale w Unmatched ten proces nauki jest soczyście wciągający, a mimo przegranych nikt – żeby wrócić do konsolowej metafory – nie rzuca padem i nie obraża się, ale za to zaraz domaga rewanżu. A jeśli jednak rzuca padem i obraża się, to najwyższy czas zmienić growe towarzystwo. Jakby co, to czasem potrzebujemy trzeciego albo i czwartego do Unmatched…
Z całych sił próbowałem znaleźć jakąś wadę, żeby trochę zbalansować zachwyty, ale poległem gorzej, niż w starciu Artura z Meduzą. Unmatched jest po prostu bardzo dobrą grą, która w kontekście swojego modelu wydawniczego może okazać się zjawiskiem, obecnym w planszowym świecie jak Catan, Carcassonne czy Wsiąść do Pociągu – tytuły, które są wciąż obecne na półkach w postaci niezliczonych dodatków, wersji i reedycji, stale rozszerzających uniwersum gry. Tylko z większą ilością przemocy, rzecz jasna. Jeśli więc nie chcecie wypaść z obiegu to czem prędzej zaopatrzcie się w egzemplarz i zacznijcie przedturniejowe treningi. Moja żona i jej harpie czekają!
Zalety
+ dynamiczna, wciągająca rozgrywka
+ krótkie zasady, ogromne możliwości kombinowania i nauki strategii
+ klimatyczne ilustracje
+ wysoka jakość wydania
Wady
– brak „prawdziwego” trybu dla trzech graczy
2-4 graczy w wieku 8+
ok. 30 minut na rozgrywkę
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(8/10):
Ogólna ocena
(8/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.
mi najbardziej w tej recenzji brakuje głębi… ostrości :D (a czasem i ostrości w ogóle), bo rzadko kiedy cały obiekt się mieści. No i czasem światła, bo jak już jest to widać bezpośrednie odbicie przez co kontrast kuleje.
Och, wszak ostre i politycznie poprawne zdjęcia znaleźć można na lewo i prawo. A tu nie o dosłowność czy ostrość nam chodzi, a o impresję :)
no dobra, impresja jest, więc czuję się przekonany :). chociaz pare mm z przodu i z tylu i tak by się przydało :P