Holi. Festiwal kolorów
Projektant: Julio E. Nazario
Liczba graczy: 2-4
Wiek: 13+
Czas gry: ok. 30 min
Rok wydania: 2020
Wydawca PL: Muduko (2021)
Ranking BGG: 7.2/10
Holi – hinduistyczne święto radości i wiosny, obchodzone przeważnie w dniu pełni księżyca w miesiącu phalguna (luty–marzec). To święto obchodzi się przede wszystkim w Indiach i Nepalu. Jest to swoisty karnawał kolorów, uczestnicy odgrywają pościg polegający na wzajemnym obrzucaniu się kolorowym proszkiem i wylewaniu na siebie kolorowych farb z wodą, podobnie jak podczas polskiego śmigusa-dyngusa. Ludzie odwiedzają przyjaciół, rodzinę i wrogów, aby podzielić się radością oraz przysmakami. Festiwal jest uroczystym dniem, podczas którego ludzie wybaczają sobie błędy z przeszłości i zapominają innym wyrządzone krzywdy.
Pierwszą rzeczą jaka rzuca nam się w oczy*) po otwarciu pudełka to konieczność złożenia planszy. Plansza będzie 3D: to będą de facto trzy poziomy – trzy plansze. A zaczynamy grać na poziomie najniższym, by po jakimś czasie przenieść nasz pionek na poziom środkowy, a następnie najwyższy. Oczywiście musu nie ma – ale im wyżej, tym lepiej :)
Istotą gry jest rzucanie kolorowego proszku. Odbywa się to przez zagranie karty, na której umieszczony jest pewien wzór. Musimy po prostu ten wzór ułożyć na planszy poprzez wyłożenie znaczników naszego koloru. Koniecznie na tym poziomie, na którym znajduje się nasz pionek. Dlaczego? Bo pionek ten musi się stać integralną częścią wzoru, a wiec musi się znaleźć na jednym z kolorowych pól. Ponadto musimy pamiętać, że żaden żeton koloru nie może się znaleźć na polu zajętym przez inny żeton koloru (a więc musimy wykładać je na pustych polach). Ale jak najbardziej może trafić w pionek przeciwnika – przecież o to chodzi w Holi, aby rzucać w siebie kolorowym proszkiem! Pod tym względem pole zajmowane przez pion przeciwnika można uznać za pole puste! A więc, jeśli trafisz w przeciwnika – zabiera on twój znacznik koloru do swojej puli. Po wsze czasy będą to dla ciebie dwa punkty zwycięstwa, których nikt ci już nie odbierze.
Nie będę opisywać poszczególnych akcji ani tego jak i za co punktujemy, bo trochę to nie ma sensu (lepiej poczytać instrukcję). Należy jednak wspomnieć o tym, że znaczniki koloru umieszczone na najniższym poziomie przynoszą graczowi po jednym punkcie. Te ze środkowego poziomu po dwa. Zaś te na samej górze aż trzy punkty zwycięstwa (zwane w tej grze punktami radości). To dlatego warto piąć się na szczyt (oczywiście nie jest to takie proste, to nie jest hop-siup, trzeba spełnić pewne warunki aby się wspiąć wyżej). Jednak umieszczanie znaczników koloru na samej górze wcale takie łatwe nie jest i na pewno nie warto tego robić na samym początku gry (nawet jakby udało wam się tam od razu dostać), bo jeśli pole na niższym poziomie będzie puste (pole bezpośrednio umieszczone pod polem, na które kładziemy znacznik), to taki znacznik spada …. może się nawet zdarzyć, że z najwyższego poziomu spadnie na sam dół, jeśli pola pod nim będą puste. A więc najpierw warto zadbać o wypełnienie niższego poziomu – najlepiej znacznikami przeciwników ;)
Gra jest typową abstrakcją. Dobrze działającą. Jest sporo kombinowania – tylko na początku udaje się realizować wzory bez problemu. Potem już proszek jest rozsypany i po prostu nie da się ot, tak, zwyczajnie zagrać kolejnej karty, najlepiej jeszcze aby trafić przeciwnika, albo żeby te kolory nie spadały niżej. No właśnie. Jeśli chodzi o mechanikę – podoba mi się to spadanie kolorów. Rzeczywiście daje to obłędne poczucie gry w trójwymiarze, choć bywa też czasem upierdliwe jak musimy sięgnąć ręką w sam środek planszy albo dojrzeć coś co nie jest widoczne na pierwszy rzut oka. Niestety im dalej w las tym trudniej jak pisałam i często prowadzi to do przestojów, bo zwyczajnie próbujemy wybrać najlepszą dla nas opcję. A im mniej mamy wyobraźni przestrzennej, tym dłużej będzie to trwało.
Na plus trzeba jednak zaliczyć różnorodność reguł, które urozmaicą rozgrywkę. Oczywiście jeśli ktoś nie lubi logicznych układanek przestrzennych, to i tak jej lubić nie będzie, niemniej w pakiecie dostajemy stosik kart – część z nich zmienia punktację, a część nawet zasady, więc za każdym razem gra może być nieco inna. Pierwszą partię lepiej rozegrać bez nich (karty nie komplikują gry – to nie jest tryb zaawansowany – one tylko zmieniają ją tak, by każda kolejna partia była innym, nowym wyzwaniem), ale potem już spokojnie można kombinować z tymi kartami.
Jeśli chodzi o komponenty – trochę się zawiodłam. Wolałabym chyba, aby były plastikowe i nie myliły się z cukierkami (o cukierkach nie pisałam – to taki bonus, możemy sobie zbierać cukierki i na koniec gry dostajemy ekstra punkty w zależności od tego jak wiele ich zbierzemy, a konkretnie za przewagę w stosunku do innych graczy). Trochę może też uwierać fakt, że za każdym razem trzeba złożyć i rozłożyć planszę (prawie jak drzewko w Everdell). Jednak de gustibus non est disputantum, zatem spróbujcie po prostu ocenić sami, czy ten typ urody wam się podoba.
Tak czy owak na pewno warto wypróbować Holi: festiwal kolorów, bo ma w sobie pewien urok. Szału nie ma, rozgrywka toczy się powoli – ale jest dobrą, logiczną łamigłówką i rozwija nie tylko strategiczne myślenie ale też wyobraźnię przestrzenną.
•••
*) Pierwszą rzeczą jaka skojarzyła mi się z grą – acz nie po otwarciu pudełka, a po wykonaniu kilku początkowych ruchów – były szachy 3D w serialu Star Trek. Poczułam się jak Spock ;)
Jeśli ty też jesteś miłośnikiem Star Treka (a zwlaszcza TOS-a) i tobie też się tak skojarzyło – daj lajka! albo jeszcze lepiej: zostaw komentarz!
Grę Holi: festiwal kolorów kupisz w sklepie
Dziękujemy firmie Muduko za przekazanie gry do recenzji.
Szachy na kilku planszach (konkretnie czterech), umieszczonych jedna nad drugą, wynalazł w 1945 roku Charles Beatty. Star Trek to nie jedyny film z takimi szachami – szachy trójwymiarowe (ale chyba na trzech poziomach) „wystąpiły” także w filmie „Kobieta w czerwonych butach”.