Okiem Pingwina
Planszówki w Spodku. Edycja czwarta za nami. Internet huczał, więc kto go śledził wie wszystko, a dla tych co nie śledzili mainstreamu tylko napiszę że atmosfera była cudowna, frekwencja dopisała (ale reżim sanitarny staraliśmy się pilnować – bez uszczerbku oczywiście dla dobrego samopoczucia) i Planszówki w Spodku są imprezą, na której po prostu wstyd nie być ;) Tyle dobra ile się tu przewaliło przez stoiska i stoliki do gry doceni każdy, kto choć odrobinę kocha planszówki.
Tyle tytułem wstępu. A teraz najważniejsze pytanie – w co (wszak wystawcy byli chyba wszyscy) udało nam się zagrać?
Wiedźmia Skała, czyli Knizia, który udaje Felda
W grze wykonujemy szereg akcji aby tworzyć połączenia (pierwsze skojarzenie to Ticket to ride, ale tutaj jest to o wiele prostsze i nie o to chodzi, o co biega w pociągach), zdobywać żetony, które pozwolą na wykonanie kolejnej akcji (a ta może wygeneruje kolejną? – niech żyje kombo!), stawiać wiedźmy i po prostu zdobywać punkty za co tylko się da.
Można odnieść wrażenie że w tej grze mamy sałatkę punktową tak bardzo charakterystyczną dla tego drugiego, ale moim zdaniem to mylne wrażenie. Nie jest to coś nad czym musimy pracować aby w pocie czoła zdobywać kolejne mizerne punkciki. To po prostu pozycja, która wzorem gier familijnych nagradza za wszystko. Postawię wiedźmę – dostanę punkty, zdejmę żeton tudzież wykonam akcję – dostanę punkty, ukończę ścieżkę – dostanę punkty i tak dalej. Tych punktów jest dużo dlatego nazwałam tę grę familią, bo trudno w niej o frustrację. Choć pod względem móżdżenia raczej będzie to już gra rodzinna plus (z ciążeniem na tego plusa) Nagradza za wszystko. Niestety mnie nie urzekła – choć bardzo spodobało się tworzenie kombosów. Ale jednocześnie tego wszystkiego jest tutaj za dużo – za dużo akcji, za dużo możliwości, zbyt szeroki wybór, za dużo pamiętania o tym, że trzeba za punktować. A przede wszystkim za dużo zasad. Ale będzie idealną graądla kogoś kto lubi wybierać z wielu opcji i nie lubi dostawać po tyłku.
Kaskadia – sprytna kafelkowa gra.
Budujemy obszar złożony z różnych form terenu oraz zasiedlamy te tereny dostępnymi zwierzętami.
Sztuka w tym, że bierzemy kafelek terenu wraz ze zwierzęciem. I wcale nie musi to być zwierzę, które chce być umieszczone na tym kafelku (pomijając już fakt, że nawet jeśli to my możemy i tak mieć inne plany). A więc chodzi o to, że bierzemy kafelek ze zwierzęciem – łatwiej byłoby podjąć decyzję, gdybyśmy brali tylko kafelek, albo tylko zwierzę. A tak musimy na coś się zdecydować (rzadko bywa tak, że akurat przy upragnionym kafelku wyjdzie upragnione zwierzę i dostaniemy dwa w jednym).
Niby kolejna gra kafelkowa, niby nic spektakularnego się nie dzieje, ale główkowania jest trochę a sama gra trudna nie jest biorąc pod uwagę zasady. Idealna jako gateway, świetna na rodzinne popołudnie, a i geekom powinna przypaść do gustu. Kaskadia zaskoczyła mnie bardzo na plus.
Tu i tam – tetrisopodobna gra logiczna
Na planszy zbudowanej z sześciu kart układamy wzory. Wzory te przedstawione są na kartach, które mamy przed sobą. Wybierając wzór odwracamy kartę i czynimy ją nieaktywną. Karty „wracają” do pozycji aktywnej, czyli awersem ku górze dopiero wtedy, gdy wszystkie zostaną wykorzystane lub gdy za to zapłacimy.
Coatl, czyli budowanie najpiękniejszych węży.
Bajecznie kolorowa familijna gra, urzekła mnie swoją prostotą. Troszeczkę przypomina mi Azul – nie tyle poprzez budowanie wzorów (choć faktycznie też je tworzymy w postaci węży) co poprzez wykładanie części węży na okrągłą planszę, z której co turę możemy zabrać jakieś części węża i umieścić na swojej planszetce. Gra jest prosta, ale nie prostacka, gdyż nie możemy brać tych części w nieskończoność – miejsc mamy tylko osiem (albo 10) jeśli dobrze pamiętam. Zatem co jakiś czas musimy wykonać akcję budowania węży. A pomiędzy tymi czynnościami jeszcze czasem warto wziąć ze stołu jakieś karty, bo de facto właśnie karty dadzą nam punkty. Budując węże realizujemy bowiem cele przedstawione na tych kartach.
Sporo jest losowości w doborze fragmentów węży, ale nie odczułam tego zbyt boleśnie, a budowanie kolorowych węży jest naprawdę wciągające.
Spacerkiem po Spodku – GFoto
Świetna atmosfera, wspaniali ludzie, ukochane planszówki i spotkania po wielu miesiącach izolacji – dwa dni to zdecydowanie za mało. To był cudowny czas. Dziękujemy!
Okiem WRSaPrzed pandemią byłem na Planszówkach w Spodku. W czasie jej trwania tylko na Phalanxcon udało się wybrać. Stąd ogromna wyrwa w kontaktach z mnóstwem znajomych związanych ze wspólnym graniem oraz wielka tęsknota za atmosferą planszówkowego święta.
Udało się! Mi dotrzeć, organizatorom przeprowadzić. Było wspaniale, za co składam wielkie podziękowania na ręce Piecha dla wszystkich, którzy się do tego przyczynili (a zielonych koszulek było przecież bardzo dużo). Oby jak najszybciej mogła się odbyć kolejna edycja tej kapitalnej imprezy. Wielkie tłumy na dookolnej galerii rywalizowały z efektem wow! generowanym przez szczelnie wypełnioną płytę Spodka, gdzie trudno było znaleźć skrawek podłogi (bo o stolikach nawet marzyć nie było co! – mimo, że było ich bardzo dużo).
Oczywiście całkiem sporo czasu zajęły rozmowy. Za długo trwa ta kompletna reorganizacja naszego życia… Ponieważ byłem z Synem (nadal jest jednym ze Skarbów, ale nieco wyrósł od naszego pierwszego Pionka w 2009 roku) to i pojawiły się nawiązania do zamierzchłej przeszłości, gdy nasze hobby wyglądało jakże inaczej…
Byliśmy umówieni na ogranie fanowskich dodatków do Brassa. Bogdan_J przygotował Belgię opartą na Lancashire i Polskę bazując na zasadach Birmingham. Oczywiście zmianie uległy także zasady, nie sama mapa. O szczegółach będzie jeszcze czas pisać, najważniejsze że wrażenia z rozgrywki mieliśmy bardzo dobre, a do tego jeden z wydawców wykazał wstępne zainteresowanie!
Bardzo dobre wrażenie zrobiła na nas przedpremierowa wersja gry Kaskadia, która silnie skojarzyła mi się z bardzo lubianymi Pionierami (także od Lucky Ducków). Z opóźnieniem poznałem Papuę, która nawiązuje do Ubongo, ale w bardzo odświeżający sposób. Ciekawym doświadczeniem były podwójne partie w Red Rising (Phalanx) oraz Age of Trains (Black Rabbit). Pierwsza już jest na rynku, a druga szykuje swoją kampanię.
Poza Spodkiem też graliśmy i tu z jednej strony nawiązania do klasyków takich jak St. Petersburg czy Union Pacific, ale i całkiem świeżej kościanej wersji Gangesa.
Wielkie święto w Spodku spełniło z naddatkiem moje oczekiwania, za co raz jeszcze serdecznie dziękuję!
Okiem Kamari
Na Planszówki w Spodku jeżdżę od początku ich istnienia i z roku na rok impreza jest coraz większa i lepsza. Nie będę się rozpisywała na temat organizacji, atmosfery i tłumów, bo powyżej znajdziecie wrażenia mojej redakcyjnej koleżanki i podpisuję się pod nimi obiema rękami. Jednak podzielę się kilkoma tytułami, w które udało mi się zagrać.
Minerały to gra, która trochę “narozrabiała” w planszówkowym światku. Było sporo zamieszania, w którym zachwyt i słowa krytyki mieszały się na każdym polu. Mam wrażenie, że tylko do jakości wykonania nie było większych zastrzeżeń, ale pozostałe aspekty gry były coraz bardziej komentowane wraz ze wzrostem hype’u. Dla mnie Minerały to prosta, ładna gra logiczna, w którą chętnie zagram, ale raczej do mojej kolekcji nie dołączy. Cieszę się, że mogłam w końcu do niej zasiąść i wypróbować.
Tyci akrobaci to gra, która miała swoją kampanię na wspieram.to. Zastanawiałam się nad wsparciem, ale ostatecznie się na to nie zdecydowałam. W Spodku udało mi się zagrać w tę zręcznościówkę i muszę przyznać, że było całkiem zabawnie. Elementy cyrkowe, z których budujemy nasze piramidy są ładne i różnorodne, a akrobacje do wykonania na kartach mają różne poziomy trudności. Gra powinna spodobać się dzieciakom, ale widzę również dużą szansę na zabawną rozgrywkę po kilku kieliszkach. Mam dosyć pewną rękę i nie miałam problemu z układaniem cyrkowców na sobie z dużym zapasem czasu, ale imprezowo-alkoholowa strona tej gry to coś, co chciałabym zobaczyć.
Holi jest kolejną abstrakcyjną grą logiczną, która dodatkowo wymusza myślenie przestrzenne. Chociaż temat ciekawy, to nie odczujemy jego klimatu podczas rozgrywki. Mimo tego polecam osobom lubiącym tę kategorię, bo to całkiem ładna i przyjemna propozycja. Wrażenia na temat tej gry pojawiły się już u nas, więc możecie o niej poczytać trochę więcej tutaj.
Zagrałam też w kilka mniejszych tytułów, starszych i nowszych, ale nie będę się rozpisywałam o każdym. Natomiast chciałam zwrócić uwagę na nowości i zapowiedzi, które wydawnictwa prezentowały na swoich stołach. Wspomniana już Wiedźmia skała cieszyła się ogromnym zainteresowaniem i dostanie się do niej było prawie niemożliwe. Dużo śmiechu wzbudzała Ghost Adventure: Zakręcona przygoda. Zerknęłam także na Sleeping Gods, które dopiero będzie miało swoją kampanię. Gra wygląda świetnie, grafiki autora są jak zawsze piękne, a obszerna książka powinna dostarczyć sporo ciekawych historii, których częścią staną się gracze. Nie wiem jakie ostatecznie komponenty będą w polskim wydaniu, ale te pokazane na stoisku wydawcy były naprawdę klimatyczne. Ujęły mnie za serce małe marchewki, ale nie roztrząsałam sensu tego zachwytu. Po prostu były urocze.
Udało mi się też zrobić małe zakupy, ale jak zawsze na tego typu imprezach nie skupiałam się na grach, tylko na gadżetach. Mam więc kostki, czapki i tace na kości, ale dóbr wszelakich było więcej. Dobrze, że oferta stoisk się rozrasta i zawsze coś ciekawego mogę sobie przywieźć. Wielkie brawa dla organizatorów z Piechem na czele. Do zobaczenia za rok.
Byłam w drugi dzień, podobno spokojniejszy. To jak musiał wyglądać pierwszy! ;) Złakniona gier jak kania dżdżu. Ale w sumie przez cały dzień zagrałam tylko w 3 pomniejsze tytuły: Zamki Toskanii (uproszczone Zamki Burgundii), Projekt L (sympatyczna odmiana Tetrisa?) i z WRSem w Papuę (przekąska do kawy). Doszłam do wniosku, że jestem wreszcie (bo wielu mi przepowiadało) w tym momencie, gdy więcej czasu na konwencie gadam z ludźmi niż gram 😃 Niestety, człowiek się naogladal, coś tam nad plansza pograł no i już mi tęskno…